Выбрать главу

– Czy Sigbrit Mård pytała, czy może się zabrać do domu ciężarówką?

– Niczego takiego sobie nie przypominam.

– A jest możliwe, że pytała?

– Nie wiem. To wszystko, co mam do powiedzenia.

Martin Beck spojrzał na Nöjda, który uniósł brwi i wzruszył ramionami.

– A może było inaczej? Może jej to zaproponowano?

– Na pewno nie – odparł z miejsca Bengtsson. Teraz poruszał się wyraźnie po pewniejszym gruncie.

– W tym punkcie nie ma żadnych wątpliwości?

– Nie – powiedział Folke Bengtsson. – Nigdy nie biorę autostopowiczów. Kiedy ktoś jechał ze mną samochodem, miało to zawsze bezpośredni związek z moją pracą. I zdarzyło się tylko kilka razy.

– Naprawdę?

– Tak, naprawdę.

Martin Beck znów spojrzał na Nöjda, który przybrał inny wyraz twarzy. Jego zasób mimiki był niewyczerpany – szef rejonu policyjnego Anderslöv byłby dobrym mimem.

– Więc to wykluczone?

– Całkowicie – odrzekł Bengtsson. – Zupełnie nie do pomyślenia.

– Dlaczego nawet nie do pomyślenia?

– To kwestia mojego usposobienia.

Martin Beck myślał przez chwilę o usposobieniu Folkego Bengtssona. Naprawdę było o czym.

Ale to nie był dobry moment na rozważania. Martin Beck powiedział:

– Czyli jakiego?

– Dla mnie najważniejsza w życiu jest regularność i rutyna. Wszyscy moi klienci mogą na przykład poświadczyć, że staram się być bardzo punktualny. Jeżeli coś mnie zatrzyma, bardzo się spieszę, by zdążyć na czas.

Martin Beck popatrzył na Nöjda, który miał minę jak Harpo Marx. Punktualność Bengtssona najwyraźniej nie budziła żadnych wątpliwości.

– Denerwuję się, kiedy coś zakłóci rytm w moim życiu. Muszę na przykład powiedzieć, że ta rozmowa bardzo go narusza. Nic osobistego, oczywiście, ale ucierpi na tym dużo drobnych zajęć.

– Rozumiem.

– I, jak powiedziałem, nigdy nie biorę autostopowiczów. Zwłaszcza kobiet.

Kollberg odjął dłonie od twarzy i zapytał:

– Dlaczego?

– Nie rozumiem, co masz na myśli?

– Dlaczego powiedziałeś: „Zwłaszcza kobiet”?

Twarz Bengtssona zmieniła się, spoważniała. Spojrzenie nie było już obojętne. Ale co wyrażało? Nienawiść? Niechęć? Żądzę? Surowość?

Może szaleństwo.

– Odpowiedz – rzekł Kollberg.

– Miałem w życiu dużo przykrości przez kobiety.

– To wiemy. Ale i tak nie możesz pominąć tego, że więcej niż połowa ludzkości to kobiety.

– Są różne rodzaje kobiet – rzekł Bengtsson. – Prawie wszystkie, które spotkałem, były złe.

– Złe?

– Właśnie. Złe osoby po prostu. Niegodne swojej płci.

Kollberg patrzył zmęczonym wzrokiem przez okno. Ten gość nie był normalny. Ale czego to dowodziło? Czy na przykład tego fotoreportera, który wisiał na gruszy jak czepiak dwadzieścia metrów od domu, można było uznać za całkowicie normalnego?

Prawdopodobnie tak.

Kollberg westchnął głęboko i oklapł jak przekłuty balon.

Martin Beck kontynuował ze swoją słynną metodycznością:

– Zostawmy na razie tę kwestię.

– Dziękuję – odrzekł Folke Bengtsson.

– Zamiast spekulować, trzymajmy się faktów. Wyszliście z poczty w odstępie kilku minut, prawda?

– Tak.

– Co działo się potem?

– Wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu.

– Prosto?

– Tak.

– Przejdźmy więc do następnego pytania.

– Tak?

Martin Beck pomyślał o sobie z niesmakiem. Dlaczego nie mógł się przemóc, by mówić mu na ty? Kollberg tak mówił, a dla Nöjda była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

– Samochód musiał mijać Sigbrit Mård na przystanku albo w jego pobliżu.

Folke Bengtsson milczał. Martin Beck usłyszał własny głos:

– Czy pani Mård była widzialna w tej sytuacji?

Brawo. Najlepsza odpowiedź brzmiała oczywiście: Nie, była niewidzialna.

Ale Folke Bengtsson nie zdawał sobie chyba sprawy z dylematu komisarza. Nic nie mówił, tylko patrzył pustym wzrokiem na swoje wielkie, opalone dłonie.

Martin Beck czuł się zbity z tropu. Pytanie było zbyt idiotycznie sformułowane, by mógł je powtórzyć.

Nöjd przeciął w końcu ten gordyjski węzeł, mówiąc:

– To cholernie proste pytanie, Folke. Widziałeś Sigbrit czy nie?

Bengtsson w końcu odpowiedział:

– Widziałem ją.

– Trochę głośniej proszę – powiedział Martin Beck.

– Widziałem ją.

– Gdzie dokładnie?

– Na przystanku autobusowym. Może parę metrów dalej.

– Mamy świadka, który twierdzi, że ciężarówka w tym miejscu zwolniła. Może nawet się zatrzymała.

Sekundy upływały. Mijał czas. Wszyscy byli już o minutę starsi. W końcu Bengtsson powiedział cicho:

– Widziałem ją i pewnie zwolniłem. Szła prawą stroną drogi. Jeżdżę bardzo ostrożnie i zawsze zwalniam, kiedy mijam pieszego, Może inny samochód nadjeżdżał, nie pamiętam.

– Ciężarówka jechała tak wolno, że się zatrzymała?

– Nie, nie zatrzymałem się.

– Czy mogło to wyglądać, jakby się zatrzymała?

– Nie wiem. Naprawdę. Ale wiem, że się nie zatrzymałem.

Martin Beck zwrócił się do Nöjda, mówiąc:

– Czy nie mówił parę minut temu, że zawsze się spieszy, kiedy jest spóźniony?

– Tak – odrzekł Nöjd. – Zgadza się.

Martin Beck znów zwrócił się do mordercy. Cholera, naprawdę tak pomyślał. Morderca.

Powiedział:

– Czy wizyta na poczcie nie oznaczała opóźnienia, które potem trzeba było nadrabiać?

– Zawsze jeżdżę na pocztę w środy – odparł Folke Bengtsson z niezmąconym spokojem. Wysyłam list do matki w Södertälje. Czasem załatwiam inne sprawy.

– Sigbrit Mård nie wsiadła do samochodu?

– Nie. Naprawdę nie.

Pytanie było naprowadzające, ale w złą stronę.

– A może Sigbrit Mård wsiadła do ciężarówki?

– Nie. Na pewno nie. Nie zatrzymałem się.

– Następna sprawa. Czy Sigbrit Mård machała ręką lub dawała jakiś inny znak?

I znów nastąpiła jedna z tych męczących, niezrozumiałych przerw.

Bengtsson nie odpowiedział.

Patrzył w oczy Martina Becka, ale nic nie mówił.

– Czy Sigbrit Mård dała jakiś znak, kiedy zobaczyła ciężarówkę?

Upłynęły kolejne minuty ich życia. Martin Beck myślał o kobietach i o tym, jak mógłby spędzić ten czas.

Nöjd znów rozładował sytuację. Roześmiał się i powiedział:

– Czemu, do diabła, nie odpowiadasz, Folke? Czy Sigbrit do ciebie machała czy nie?

– Nie wiem – odparł Bengtsson. Tak cicho, że prawie niedosłyszalnie.

Martin Beck powiedział:

– Nie wie?

– Nie, nie wiem.

Kollberg spojrzał na Martina Becka zrezygnowanym wzrokiem. Nie musiał mówić tego na głos. Daj spokój, Martin. Ale zostało jeszcze parę spraw. Trudnych.

Martin Beck powiedział:

– Pamiętam, jak siedzieliśmy w Kristinebergu dziewięć lat temu.

– Ja też.

– Rozmawialiśmy wtedy dużo o kobietach. Dyskutowaliśmy o pewnych punktach widzenia. Niektóre były dość osobliwe.

– Ja tak nie uważałem.

– Dla mnie były bardzo osobliwe. Czy pan nadal ma ten sam pogląd na kobiety?

Długa cisza.

– Staram się o nich nie myśleć. O nich.

– Pan zna przecież Sigbrit Mård?

– Należy do moich stałych klientów. Jest moją najbliższą sąsiadką. Ale staram się o niej nie myśleć jako o kobiecie.