– Albo się zatrzymuje i ją zabiera – stwierdził ponuro Kollberg.
– Właśnie.
– Ale dopóki nie mamy ciała, nie mamy też morderstwa ani tym bardziej o co oskarżyć Bengtssona.
– Nie można jednak zaprzeczyć, że zachowuje się dziwnie – powiedział Martin Beck. – Trzecia rzecz, jaka mnie uderzyła, to to, że nie zaniósł jej tych dziesięciu jajek. To było tylko dwa dni później, a ponieważ Sigbrit Mård pracowała na zmiany, czy nie jest dziwne, że nie widząc jej w czwartek, zakłada po prostu, że nie będzie jej również w piątek?
– Pogłoska o jej zniknięciu rozeszła się bardzo szybko – powiedział Nöjd. – Kiedy nie przyszła do pracy w czwartek i nie odbierała telefonu, wielu zaczęło się zastanawiać, gdzie się podziewa. Dowiedziałem się już w czwartek, że jej nie ma, ale pomyślałem, że człowiek ma przecież prawo zrobić sobie dzień czy dwa wolnego. W warsztacie jednak dziwili się, że nie odebrała samochodu w czwartek rano, jak zapowiedziała. To rzeczywiście mogło dziwić.
Wyjął z kieszeni zegarek i odpiął kopertę.
– Już czas? – zapytał Kollberg.
– Prawie – odrzekł Nöjd. – Chciałbym tylko zwrócić uwagę na pewien szczegół, który mogliście przeoczyć.
– Co takiego? – mruknął Kollberg, zwieszając osowiale głowę.
– No cóż – rzekł Nöjd. – Folke powiedział, że rozpoznał Bertila Mårda i widział go dwa razy w beżowym volvo. To nie zgadza się z tym, co ja wiem. Mårda nie było tu od dawna. Dał spokój Sigbrit, zanim Folke się tu zjawił i kupił tę starą chatę.
– Tak – odezwał się Martin Beck. – Zwróciłem uwagę na ten szczegół. Mård powiedział mi mianowicie, że przyjeżdżał tu wprawdzie od czasu do czasu żeby ją przelecieć, ale ostatni raz zrobił to przynajmniej półtora roku temu.
– Co wskazywałoby na to, że kapitan kłamał.
– Podczas tej rozmowy wyszło sporo rzeczy, w które nie wiem, czy mam wierzyć, czy nie.
– Musimy już schodzić – powiedział Nöjd. – Będziemy coś mówić na temat Mårda?
– Lepiej nie – odrzekł Martin Beck.
Konferencja prasowa była w dużym stopniu zaimprowizowana, a dla Martina Becka i Kollberga szczególnie niemiła, bo mieli bardzo mało do powiedzenia.
Z drugiej strony, była konieczna o tyle, że dawała im jedyną szansę, by trochę popracować w spokoju.
Nöjd podszedł do tego flegmatycznie i z humorem – nadal sprawiał wrażenie, jakby uważał to za zabawne. Już pierwsze pytanie było znaczące w swej brutalnej prostocie:
– Czy uważacie, że Sigbrit Mård została zamordowana?
Martin Beck czuł się zmuszony odpowiedzieć:
– Nie wiemy.
– Czy sam fakt, że znalazłeś się tu razem ze swoim najbliższym współpracownikiem, nie świadczy o waszych podejrzeniach, że Sigbrit Mård została pozbawiona życia?
– Tak. To prawda. Nie możemy wykluczyć takiej opcji.
– Czy prawdą jest, że macie już podejrzanego, ale nie macie ciała?
– Nie wyraziłbym tego w ten sposób.
– Jak w takim razie policja by to wyraziła?
– Nie wiemy, gdzie pani Mård się znajduje ani co się z nią stało.
– Przesłuchaliście już jedną osobę, prawda?
– Rozmawialiśmy z kilkoma osobami, żeby uzyskać informacje, gdzie jest pani Mård.
Martin Beck nienawidził konferencji prasowych. Pytania były często prowokacyjne i bezwzględne. Trudno było na nie odpowiedzieć i prawie wszystko mogło zostać opacznie zinterpretowane.
– Czy wkrótce nastąpi zatrzymanie?
– Nie.
– Ale je rozważaliście, prawda?
– Nie powiedziałbym tego. Nawet jeszcze nie wiemy, czy zostało popełnione przestępstwo.
– Jak w takim razie można wytłumaczyć, że w ogóle są tu osoby z komisji do spraw zabójstw?
– Zaginęła kobieta. Próbujemy wyjaśnić, co się stało.
– Mam wrażenie, że policja krąży wokół tematu.
– Za to prasa nie – odparował Kollberg, żeby trochę zmniejszyć presję.
– My dziennikarze mamy za zadanie przekazywać fakty społeczeństwu. Kiedy policja skąpi nam informacji, musimy zdobywać je sami. Czemu nie wyłożycie kart na stół?
– Bo nie ma kart do wyłożenia – odparł Kollberg. – Szukamy Sigbrit Mård. Jeżeli chcecie nam pomóc ją znaleźć, będę wdzięczny.
– Czy nie można założyć, że padła ofiarą przestępstwa seksualnego?
– Nie – odparł Kollberg. – Nie można założyć niczego, dopóki się nie dowiemy, gdzie ona jest.
– Chciałabym usłyszeć raport policji z dotychczasowego dochodzenia. Czy mogę?
Kollberg nie odpowiedział. Patrzył na osobę, która zadała pytanie, jasnowłosą dziewczynę w wieku około dwudziestu pięciu lat.
– Słucham?
Ani Kollberg, ani Martin Beck nic nie mówili przez dłuższą chwilę. Nöjd zerknął na nich i rzekł:
– To, co wiemy, jest bardzo proste. Pani Mård wyszła z budynku poczty w Anderslöv około południa w środę siedemnastego października. Od tamtej pory nikt jej nie widział. Jeden świadek sądzi, że widział ją na przystanku autobusowym lub w drodze do niego. Koniec, kropka.
Reporter, który groził Bomanowi w Domme, wstał, odchrząknął i powiedział:
– Beck?
– Słucham, redaktorze Molin?
– Czas skończyć tę farsę.
– Jaką farsę?
– Ta konferencja prasowa jest czystą parodią. Jesteś szefem komisji do spraw zabójstw i zamiast rzeczowo odpowiadać, zasłaniasz się ciągle swoim współpracownikiem i miejscowym policjantem. Zamierzacie aresztować Folkego Bengtssona czy nie?
– Rozmawialiśmy z nim. To wszystko.
– I co wynikło z tej rozmowy? Siedzieliście tam i nawijaliście prawie dwie godziny.
– Na chwilę obecną nie zachodzi żadne podejrzenie.
Martin Beck kłamał i źle się z tym czuł. Ale co miał powiedzieć?
Po następnym pytaniu poczuł się jeszcze gorzej.
– Jakie to uczucie być policjantem w społeczeństwie, w którym w ciągu niespełna dziesięciu lat łapie się tego samego przestępcę za tę samą zbrodnię?
Właśnie, jakie to uczucie? Martin Beck miał trudności z przeanalizowaniem swojej relacji ze społeczeństwem nawet bez pytania dziennikarza. W odpowiedzi tylko pokręcił głową.
Kollberg dalej odpowiadał na kolejne pytania, które były naciągane i nieciekawe, i otrzymały równie naciągane i nieciekawe odpowiedzi.
Z konferencji prasowej uchodziło powietrze. Wszyscy mieli tę świadomość, może oprócz Herrgotta Nöjda, który niespodziewanie powiedział:
– Teraz, kiedy tu przybyło tylu przedstawicieli wielkich gazet i radia, może napisalibyście coś o Anderslöv?
– Czy to jakiś żart?
– Wcale nie. Wszyscy mówią, że ma takie nieciekawe położenie, a w dużych miastach, jeśli wierzyć mediom, człowiek niemal boi się wystawić nos, żeby mu go nie ucięli. Tu się żyje spokojnie i dobrze. Nie mamy nawet bezrobocia ani narkomanów. Poza tym jest przyjemnie. Ludzie są na ogół życzliwi i przy tym jest tu ładnie. Przejedźcie się po okolicy i popatrzcie na przykład na kościoły.
– Chwileczkę – powiedział Molin. – Nasza gazeta ma dział kulturalny, który zajmuje się kościołami i takimi tam. Sądzę jednak, że pytanie, które ktoś postawił, było dobre. Jakie to uczucie być zmuszonym polować na tego samego mordercę seksualnego dwa razy w ciągu dziesięciu lat? Co na to odpowiecie?