– Jesteś tam? – zapytał Malm.
– Tak, jestem.
– Musicie schwytać tego Bengtssona i dopilnować, żeby został aresztowany.
– Nie mamy dowodów.
– Ten szczegół załatwi się później.
– Nie jestem tego pewny – odparł Martin Beck.
– Jeżeli pominiemy tę pechową historię na Bergsgatan w zeszłym roku, twój procent wykrywalności jest wyjątkowo wysoki. Dlatego teraz sprawa wydaje się przesądzona.
Martin Beck zachichotał. Rozwiązał zagadkę morderstwa na Bergsgatan, ale ogólnie niezadowalająca praca policji w czasie śledztwa sprawiła, że przestępca został skazany za inne morderstwo, którego w rzeczywistości nie popełnił. Dla Martina Becka oznaczało to, że ominął go awans na wyższy stopień, którego wcale nie chciał. Zamiast niego objął to stanowisko Stig Malm.
– Czy on się śmieje?
Głos brzmiał wyraźnie. Widocznie potentat za plecami Malma zaczynał się złościć, co nie zdarzało się tak rzadko.
– Śmiejesz się? – zapytał Malm.
– Ależ skąd – zapewnił Martin Beck niewinnym głosem. – To tylko zakłócenia na linii. Może twój aparat jest na podsłuchu?
Kolejny czuły punkt, którego nie należało dotykać. Malm powiedział surowym tonem:
– To nie jest dobry moment na żarty. Chodzi o to, żeby działać. Natychmiast.
Martin Beck nie odpowiedział, a Malm dodał bardziej pojednawczo:
– Martin, jeśli potrzebujesz posiłków, mogę ci z miejsca pomóc. Nowa zasada koncentracji zakłada…
Martin Beck wiedział, co zakłada zasada koncentracji. To mianowicie, że w ciągu niespełna godziny w miasteczku mogłoby się zebrać trzydzieści wozów policyjnych. Oznaczała również pistolety maszynowe, snajperów, bomby z gazem łzawiącym, helikoptery, tarcze ochronne i kamizelki kuloodporne.
– Nie – powiedział. – Posiłki to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję.
– Rozumiem, że aresztujesz tego człowieka jeszcze dzisiaj?
– Nie, nie to miałem na myśli.
W odpowiedzi usłyszał niewyraźną naradę w tle.
W końcu Malm się odezwał:
– Masz świadomość, że możemy zastosować inne środki nacisku?
Martin Beck nie odpowiedział.
– Jeżeli będziesz utrudniał – dodał Malm.
Martin Beck wiedział aż za dobrze, co można zrobić. Wystarczyło, by komendant policji państwowej zadzwonił do prokuratura generalnego. Nie musiał nawet rozmawiać z nim osobiście. Malm mógł to zrobić za niego.
– Uważam, że zatrzymanie Bengtssona teraz byłoby nieuzasadnione – powiedział Martin Beck.
– Trzeba położyć kres tej dziennikarskiej pisaninie – odparł Malm.
– Mamy zbyt nikły materiał dowodowy.
– Dowody. – W głosie Malma zabrzmiał pogardliwy ton. – To nie jest film z Sherlockiem Holmesem.
Malm mógł widzieć Sherlocka Holmesa parę razy w telewizji. Nie było natomiast powodu przypuszczać, że wiedział cokolwiek o jego literackim pierwowzorze.
– No? – niecierpliwił się Malm. – Zamierzasz złapać mordercę czy nie?
– Zamierzałem najpierw spróbować ustalić, co się stało z tą kobietą. Jeśli istnieje jakiś morderca, mam nadzieję, że będziemy go mogli powiązać ze zbrodnią.
– Chyba musimy ci w tym pomóc.
– Dziękuję, ale nie trzeba.
W pokoju w Sztokholmie znów trzasnęły drzwi. Martin Beck wyraźnie to słyszał.
– Nie ja tu decyduję – powiedział Malm, jakby próbując się usprawiedliwić. – A dla ciebie będzie lepiej, jeśli dopilnujesz, by aresztowali Bengtssona.
– Nie zamierzam tego robić.
– Natychmiast – rzekł Malm. – Zanim…
– A na pewno nie natychmiast.
Malm odparł lekkim tonem:
– Dobrze, w takim razie sam będziesz sobie winny. Dowody na pewno znajdziesz. Powodzenia.
– Nawzajem – odparł Martin Beck.
Na tym rozmowa się skończyła.
Droga służbowa w tak zwanym wymiarze sprawiedliwości jest przeważnie długa, żmudna, zawalona papierami i wszelkimi biurokratycznymi przeszkodami.
A czasem jakby wcale jej nie było. Ktoś podnosi słuchawkę i mówi, że mamy zrobić tak i tak. I więcej nie ma na ten temat dyskusji.
W niecałe pół godziny po rozmowie Martina Becka z Malmem nadeszła wiadomość:
Natychmiast aresztować Folkego Bengtssona.
Kollberg, który przez dłuższy czas był zajęty próbą rozwiązania problemu szachowego w niedzielnej gazecie, rzucił długopis i powiedział:
– Ja nie jadę.
– Migasz się – odrzekł Martin Beck.
Pojechał razem z Nöjdem do domu Folkego radiowozem. Za nimi jechało kilku dziennikarzy, a jeszcze więcej czatowało przed domem Bengtssona. Poza tym parę zupełnie postronnych osób zadało sobie trud, by tam pojechać.
Nie było wiele do zobaczenia.
Zmrok i niewielki dom z drewnianym kurnikiem i garaż z blachy falistej. I mężczyzna, który nieporuszony wrzucał nać buraków na kompost.
Folke Bengtsson był ubrany dokładnie tak jak wtedy, gdy widzieli go poprzednim razem.
Nie wydawał się zdziwiony tym, że ich widzi, ani przestraszony, ani niespokojny czy rozgniewany.
Tylko dokładnie taki sam jak zawsze.
Powtórka sytuacji była wręcz komiczna. Nöjd pogrzebał wśród rzeczy na tylnym siedzeniu i wziął reklamówkę z butami na zmianę. Martin Beck pomyślał: ma coś jeszcze w tej siatce. Ale co? Po intensywnym kilkusekundowym namyśle powiedział:
– Herrgott?
– Tak?
– Masz tam latarkę?
– Jakbyś zgadł – odrzekł Nöjd. – Trzeba ją mieć, gdy się mieszka na wsi. W bezksiężycową noc jest tak ciemno, że nic nie widać.
Bengtsson odłożył łopatę i podszedł do nich.
– Cześć, Folke – rzekł Nöjd.
– Cześć – odpowiedział Folke Bengtsson.
– Pójdziesz z nami. Już czas.
– Aha.
Nie był jednak całkiem nieporuszony, bo rozejrzał się w gęstniejącym mroku i stwierdził:
– Strasznie tu dużo ludzi.
– Tak, niestety – odparł Nöjd. – Możemy wejść?
– Jasne.
– Nie ma pośpiechu. Możesz się przebrać i spakować parę rzeczy. To, czego będziesz potrzebował. Mogę ci pożyczyć reklamówkę, jeśli chcesz.
– Dziękuję, ale mam aktówkę.
Nöjd zamienił gumiaki na buty. Potem powiedział:
– Nie spiesz się. Siądę tu z Martinem i zagramy sobie w papier, nożyce, kamień.
Martin Beck nie znał tej klasycznej gry, do której była potrzebna tylko dłoń.
Nauczył się jej w półtorej minuty.
Dwa rozstawione palce to nożyce. Otwarta dłoń to papier. Zaciśnięta pięść to kamień.
Nożyce tną papier. Papier zawija kamień. Kamień tępi nożyce.
– Jedenaście do trzech dla mnie – rzekt po chwili Nöjd. – Za szybko reagujesz. Dlatego przegrywasz. Musimy to robić jednocześnie.
A ty za szybko myślisz, pomyślał Martin Beck. Zawsze zresztą przegrywał. W każdą grę, od szachów do Czarnego Piotrusia.
Po kolejnych paru minutach Folke Bengtsson był gotowy. Po raz pierwszy sprawiał wrażenie trochę niespokojnego.
– Co cię gnębi, Folke? – zapytał Nöjd.
– Ryby muszą dostawać pokarm. I trzeba karmić kury. I czyścić akwarium od czasu do czasu.
– Załatwię to – obiecał Nöjd. – Słowo honoru.
Uśmiechnął się z zakłopotaniem i dodał:
– Jest jeszcze coś, co pewnie cię trochę zmartwi. Jutro rano przyjadą tu ludzie, by przekopać twój ogród.
– Ale dlaczego?
– Będą szukać zwłok.
– Szkoda astrów – odparł krótko Folke Bengtsson.
– Będziemy uważać. Nie martw się za bardzo.