Выбрать главу

– Pewnie komendant będzie mnie przesłuchiwał?

– Tak – odrzekł Martin Beck. – Ale nie dzisiaj. I raczej nie jutro. Chyba że śledczy z Trelleborga będą chcieli zacząć od razu. Jednak nie sądzę.

– Dobra – powiedział Nöjd. – Najpierw pojedziemy do mnie do Anderslöv. Dostaniesz herbatę i kanapkę. Chyba że wolisz kawę.

– Tak, wolałbym, dziękuję.

– Weźmiemy z kawiarni. Mają tam ciepłe bułeczki cynamonowe. Jesteś gotowy?

– Tak.

Folke Bengtsson jeszcze się nad czymś zastanawiał.

– Co zrobimy z jajkami? – zapytał.

– Załatwi się – odrzekł Nöjd.

– Też słowo honoru – dodał i się roześmiał.

– To dobrze – odparł Bengtsson. – Dobry z ciebie człowiek, Herrgott.

Nöjd był mile zaskoczony.

– Każdy robi, ile może – powiedział.

– Czy jestem zatrzymany? – zapytał Bengtsson.

– Jeszcze nie całkiem. Pojedziemy do mnie do domu i trochę pogadamy. Za jakieś pół godziny przyjadą ci z Trelleborga. Zawiozą cię tam. Z technicznego punktu widzenia jesteś zatrzymany, ale nie tak oficjalnie. Pojedziemy z tobą do Trelleborga. Tam zostaniesz tymczasowo aresztowany. Potem przez pewien czas nic nie będzie się działo.

Folke Bengtsson sprawiał wrażenie apatycznego, gdy opuszczał dom.

Zamknął drzwi wejściowe i dał klucz Nöjdowi.

– Zajmiesz się tym? Gdyby to miało potrwać dłużej. Zaopiekuj się rybami.

Nöjd włożył klucz do kieszeni.

Było już ciemno i wsiadali do radiowozu w prawdziwym krzyżowym ogniu fleszy.

Żaden z nich się nie odezwał w drodze do Anderslöv.

Nöjd wziął kawę i ciepłe ciastka francuskie z kafejki obok Konsumu. Sam jak zwykle pił herbatę.

Kollberg zdążył już wrócić do swojego problemu szachowego. Nawet specjalnie nie patrzył na Folkego Bengtssona, gdy wchodzili do pokoju.

Martin Beck też milczał. Brnęli w sytuację, w której żaden z nich nie chciał się znaleźć, a ich możliwość wyboru sposobu prowadzenia sprawy została radykalnie ograniczona.

Nöjd nie był jednak skłonny do długiego milczenia i ponurych rozważań. Podał zatrzymanemu plastikowy kubek z kawą i powiedział:

– To dla ciebie, Folke. Tutaj możesz się czuć wolnym człowiekiem.

Zachichotał i dodał:

– Przynajmniej w pewnym sensie. Jeśli spróbujesz ucieczki, będziemy musieli zadziałać.

Kollberg chrząknął. Bardzo dobrze pamiętał sytuację, kiedy Folke Bengtsson próbował uciec. Wtedy właśnie Lennart Kollberg, stary komandos i specjalista od walki wręcz był tym, który musiał zadziałać.

– Tęsknię za domem – powiedział nagle.

Powiedział to zupełnie spontanicznie, nie wiedząc właściwie, co ma na myśli.

Prawdą było, że tęsknił za żoną i dziećmi, tak jak i nie chciał się zajmować Folkem Bengtssonem i całą tą sprawą. W głębi duszy jednak odczuwał ogólne niezadowolenie z życia.

Dom w dzielnicy, w której mieszkał, rzut kamieniem od stacji metra, nie był obiektem jego wielkiej tęsknoty, a jeszcze mniej codzienna konfrontacja z policjantami i ludźmi, którzy buntowali się przeciw prawu. Czasami myślał, że jedyna normalność w jego życiu to właśnie żona i dzieci. Resztę świata zapełniali policjanci i przestępcy. W tej chwili żywił równie negatywne uczucia wobec obu tych kategorii.

To nie tak, pomyślał. Życie to nie film gangsterski z dwoma rodzajami ludzi.

Zadzwonił telefon. Nöjd podniósł słuchawkę.

– Nie, nikt do niczego się nie przyznał. Tak, zatrzymaliśmy mężczyznę. Więcej nie mogę powiedzieć.

Położył słuchawkę i sprawdził godzinę na swoim srebrnym zegarku. Potem powiedział:

– Nie mamy dużo czasu, Folke. Jeśli coś wiesz o Sigbrit Mård, proponuję, byś powiedział to teraz. To bardzo uprości sprawę.

– Ja naprawdę nic nie wiem – odparł Folke Bengtsson.

Martin Beck patrzył na niego. Nic nie wiem. Bengtsson się nie zmienił. Będą musieli go przesłuchiwać godzina za godziną, dzień za dniem, a on niczego nie powie poza rzeczami już udowodnionymi. A może i tego nie.

– Ale jej nie lubię. Naprawdę nie.

– Taka odpowiedź nie ucieszyłaby specjalnie twojego adwokata – stwierdził Nöjd.

Pogłaskał psa leżącego u jego nóg.

– Za nic bym nie chciał być twoim obrońcą, Folke – powiedział.

Telefon zadzwonił jeszcze raz, nim kryminalni z Trelleborga przyjechali, by dokonać formalnego aresztowania.

– Twój kolega ze Sztokholmu – poinformował Nöjd, zasłaniając słuchawkę ręką.

Martin Beck wziął słuchawkę.

– Słyszę, że wszystko idzie, jak należy – powiedział Malm.

– Tak sądzisz?

– Nie bądź takim mizantropem. Naprawdę stałeś się dziwny, odkąd nie dostałeś awansu.

Jacy ludzie potrafią być głupi, pomyślał Martin Beck.

– Ale nie dlatego dzwonię – rzekł kwaśnym głosem Malm. – Jest inna sprawa, która wydaje się dziwaczna, i którą komentuje góra.

– Co takiego?

– Piszą w gazetach, że darzycie szczególnymi względami człowieka, który właściwie jest mordercą, a pracuje teraz jako reporter. Osobnika nazwiskiem Gunnarsson.

– Nazywa się Boman – odparł Martin Beck. – I tak przypadkiem się składa, że znam go od dawna.

– Skazany za uduszenie człowieka, niedawno zwolniony, a teraz jest kimś w rodzaju pomocnika w komisji do spraw zabójstw, jak piszą. Mam przed sobą gazetę. Nie muszę chyba mówić, że naszym zdaniem cholernie źle to wygląda?

U Malma wszystko śmieszyło, nawet przekleństwa w jego ustach.

– A ja nie muszę chyba mówić, że nie obchodzi mnie wasze zdanie – odparł Martin Beck.

– Cokolwiek bym powiedział, zawsze przyjmiesz to źle – rzekł Malm tonem skargi.

– Żegnam.

Resztę wieczoru spędzili w Trelleborgu, marnując po prostu czas.

Martin Beck powiedział, że chciałby odłożyć przesłuchanie na później.

Folke Bengtsson został aresztowany.

Następnego dnia policja zaczęła przekopywać jego ogród.

Rozdział 13

Czujnych reporterów nie było na miejscu, kiedy Martin Beck i Kollberg zeszli schodami pensjonatu w czwartek wczesnym rankiem. Było parę minut po ósmej i słońce ledwo zdążyło się wznieść nad horyzont. Powietrze było zimne i ostre, a kostka brukowa na placu lśniła jeszcze od nocnego szronu.

Wsiedli do samochodu Kollberga i pojechali Drogą Krajową do Domme. Kollberg prowadził ostrożnie, spoglądając od czasu do czasu w lusterko wsteczne. Byli sami na drodze.

Nöjd zdobył dla nich klucz do domu Sigbrit Mård. Sam dostał się tam przy pomocy ślusarza, ale zabrał zapasowy klucz wiszący na gwoździu w kuchni.

Jechali w milczeniu – żaden z nich nie był rano specjalnie rozmowny, a Kollberg prócz tego był niezadowolony, że nie zdążył zjeść śniadania.

Kiedy skręcili w prawo i mijali dom Folkego Bengtssona, stała tam już na podjeździe furgonetka policji z Trelleborga. Dopiero co przyjechali – tylne drzwi były otwarte, a dwóch mężczyzn w gumiakach i szarych kombinezonach wyjmowało właśnie łomy i łopaty.

Trzeci stał na podwórku i drapał się w kark, dokonując w międzyczasie oceny sytuacji.

Po przejechaniu następnych kilkuset metrów Kollberg zahamował, a Martin Beck wysiadł i otworzył furtkę na podwórze Sigbrit Mård. Kollberg zaparkował przed drzwiami garażu dobudowanego do ściany szczytowej domu.

Zanim weszli do środka, rozejrzeli się po ogrodzie. Część frontowa była żwirowana, z wyjątkiem klombu wysadzanego różami przed domem i szerokiego na metr pasa żyznej ziemi przy ścianie. Nic na nim nie rosło – pewnie chciała tu posadzić kwiaty na wiosnę.