Выбрать главу

Spojrzał na stemple pocztowe.

Wszystko było ułożone w porządku chronologicznym, na dole gruby list datowany na rok tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty trzeci, na wierzchu kartka z Jemenu Południowego wysłana sześć lat temu.

Bertil Mård pisał do domu w ciągu czternastu lat małżeństwa i podobnej liczby lat spędzonych na morzu.

Martin Beck nie zaprzątał sobie głowy czytaniem listów, poza tym charakter pisma był prawie nieczytelny. Obwiązał pudełko sznurkiem i odstawił na półkę.

Usłyszał kroki Kollberga na schodach do piwnicy. Po chwili Kollberg wszedł i powiedział:

– Tam są głównie stare rupiecie. Trochę narzędzi, stary rower, taczka i takie tam. Meble ogrodowe. Pralnia i spiżarnia. A ty znalazłeś coś ciekawego?

– W pudełku w garderobie są listy od Bertila Mårda. Poza tym nic.

Podszedł do komody i wyjął szuflady. W górnej leżały bielizna, chusteczki do nosa i koszule nocne, wszystko starannie ułożone w stosy. W środkowej szufladzie znajdowały się sweterki, kamizelki i podkoszulki, a w najniższej kilka grubych swetrów, mała książeczka w niebieskiej okładce z wypisanym ozdobną złotą czcionką słowem Poezje i opasły pamiętnik z klamrą oraz małą kłódką w kształcie serca.

Wszystkie te pamiątki pochodziły z czasów nastoletnich Sigbrit.

Należały do nich także dwa albumy ze zdjęciami leżące pod zwiniętymi szalami.

Album poezji zawierał powszechnie znane wiersze, wpisane przez przyjaciółki dwadzieścia pięć lat temu.

Martin Beck otworzył go na ostatniej stronie i przeczytał wersy, które spodziewał się tam znaleźć.

Wpisuję się najdalej, bo Cię kochani najstalej, Anna Charlotte.

Kollberg otworzył zamek pamiętnika szpilką do włosów znalezioną w miseczce na komodzie.

25 grudnia 1949. Kochany pamiętniku! Wczoraj dostałam cię pod choinkę i odtąd będę tobie powierzać swoje najskrytsze myśli.

Kollberg przeczytał kilka stron.

Jedna trzecia zapisana była okrągłym, dziecięcym charakterem pisma, ale trzynastego marca następnego roku Sigbrit widocznie się znudziła zwierzaniem pamiętnikowi. Album fotografii zawierał amatorskie zdjęcia kolegów i koleżanek z klasy i nauczycieli, rodziców, rodzeństwa i chłopaków. Z tyłu jednego z nich znajdowało się kilka luźnych zdjęć z późniejszego okresu. Zdjęcie ślubne z młodym oblubieńcem z zaczesanymi do tyłu, ulizanymi włosami i jeszcze młodszą, jasnowłosą i pyzatą oblubienicą.

– Bertil Mård – stwierdził Martin Beck.

– Już wtedy byt z niego kawał chłopa – skomentował Kollberg. Dalej było kilka zdjęć paszportowych Bertila Mårda i parę amatorskich fotografii przedstawiających Sigbrit, zrobionych podczas rejsu na Rugię.

Włożyli wszystko z powrotem do szuflady i ją zamknęli.

Kollberg wyszedł do łazienki.

Martin Beck usłyszał, jak otwiera szafkę nad umywalką.

– Od cholery różnych szminek, papilotów i takich tam – powiedział. – Ale żadnych pigułek ani lekarstw. Tylko aspiryna i alka-seltzer. Dziwne. W dzisiejszych czasach większość ludzi ma w domu środki uspokajające lub tabletki nasenne.

Martin Beck podszedł do stolika nocnego i wyciągnął szufladę.

Tam też nie było lekarstw, ale wśród różnych rzeczy znalazł kieszonkowy kalendarzyk.

Wyjął go i przekartkował.

Zawierał głównie przypominajki w stylu Fryzjer, Pralnia i Dentysta. Ostatnia notatka znajdowała się pod datą szesnastego października: Samochód do warsztatu. Poza tym nic oprócz dni miesiączki, oznaczonych krzyżykiem i literą K, które pojawiały się w równych odstępach.

Martin Beck przejrzał notes kartka po kartce. W styczniu i w lutym K powtarzało się regularnie co czwartek. W marcu podobnie. Ale w drugim tygodniu także w piątek, a w ostatnim w środę i czwartek. W kwietniu nie było K w Wielki Czwartek, w maju we wszystkie czwartki oprócz Wniebowstąpienia, ale w zamian trzy soboty pod rząd. W czerwcu i lipcu K nie było zaznaczone, ale w sierpniu litera powtarzała się trzy i cztery razy w tygodniu. We wrześniu i październiku powróciły czwartki, aż do jedenastego października.

Martin Beck słyszał, jak Kollberg wraca do sekretarzyka w pokoju z tyłu. Włożył w zamyśleniu kalendarzyk do kieszeni i zajrzał do szuflady w stoliku nocnym. Pod słoiczkiem z kremem na noc znalazł niewielki zwitek papierów.

Położył je na blacie stolika i rozkładał jeden za drugim. W większości były to pokwitowania i niezapłacone rachunki, wszystkie z dość świeżą datą.

Na samym dole leżały dwie karteczki zapisane zupełnie innym charakterem pisma.

Parę krótkich listów lub wiadomości, napisanych odręcznie na cienkim jasnoniebieskim papierze w linię.

Pierwszy brzmiał:

Najdroższa, nie czekaj na mnie. Brat Sissy przyjeżdża do miasta i nie będę miał okazji się wyrwać. Zadzwonię później wieczorem, jeśli będę mógł. Całuję, Kaj.

Martin Beck przeczytał ten krótki tekst dwa razy. Pismo było staranne i łatwe do odczytania, nieco pochylone do przodu, i wyglądało prawie jak drukowane.

Potem spojrzał na drugą kartkę.

Kochana Sigge! Czy mi wybaczysz? Nie byłem sobą i nie wiedzialem, co mówię. Musisz przyjść w czwartek, żebym mógł za to odpokutować. Tęsknię. Kocham Cię. Kaj.

Wziął obie kartki i poszedł do Kollberga, który stał przy sekretarzyku i studiował książeczki bankowe.

– Nie miała dużo pieniędzy w banku – powiedział, nie odwracając się. – Ciągle je wkładała i wyjmowała. Tak jakby próbowała oszczędzać, ale jej nie wychodziło. Przed rozwodem miała znacznie lepszą sytuację finansową. Co tam masz?

Martin Beck położył kartki na blacie przed Kollbergiem.

– Liściki miłosne, jak sądzę.

Kollberg przeczytał je i powiedział:

– Rzeczywiście na to wygląda. Może nawiała z tym Kajem – dodał.

Martin Beck wyjął z kieszeni kalendarzyk i pokazał Kollbergowi, który zagwizdał i powiedział:

– Kochanek o regularnym trybie życia. Ciekawe, czemu właśnie czwartki.

– Może ma na przykład pracę, która sprawia, że może przychodzić tylko w czwartki – odrzekł Martin Beck.

– Rozwoziciel piwa – odparł Kollberg. – Dostarcza je do pubu w każdy czwartek. Albo coś w tym rodzaju.

– Dziwne, że Herrgott o tym nie wie.

Martin Beck wyjął pustą kopertę z szufladki w maszynie do szycia, włożył do niej notes i dwa listy, po czym schował wszystko do tylnej kieszeni.

– Jesteś gotowy? – zapytał.

Kollberg rozejrzał się dookoła.

– Tak – potwierdził. – Tu nie ma nic szczególnie ciekawego. PIT-y, metryki, parę mało interesujących listów, kwitów i takich tam.

Przywrócił porządek w sekretarzyku.

– Idziemy – powiedział.

Kiedy wyjechali na drogę, zobaczyli długi sznur samochodów zaparkowanych przed domem Folkego Bengtssona. Było wpół do dziesiątej i reporterzy już się obudzili.

Kollberg dodał gazu, minął z dużą prędkością gromadę dziennikarzy i wyjechał na główną drogę. Zdążył zobaczyć kilka radiowozów na podwórku, teraz ogrodzonym linami.

W drodze do Anderslöv przez dłuższy czas milczeli.

W końcu Martin Beck się odezwał:

– Na jednej kartce było napisane „Musisz przyjść”. To chyba oznacza, że nie spotykali się u niej w domu?

– Musimy porozmawiać z Herrgottem – powiedział z nadzieją w głosie Kollberg. – Może on coś wie.