– Czy mógł zdążyć, zanim nadjechał pierwszy radiowóz?
– Z łatwością. To tylko kilka minut jazdy. Ljunghusen leży przy samym kanale. Ale, jak rozumiesz, tamtego ranka było trochę zamieszania. Mieliśmy w rejonie mnóstwo ludzi, ale większość pędziła sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę nową autostradą z Malmö do Vellinge. Do tego dwa z naszych samochodów miały stłuczkę w czasie akcji. Nasz przyjaciel Kasper dociera jednak do Vellinge. Tam kończy się benzyna. Zjeżdża z drogi. Potem kradnie następny samochód i jedzie dalej.
– Dokąd?
– Pewnie gdzieś cholernie daleko. Tego gościa nie ma już w naszym rejonie. Ale mamy dane jego nowego samochodu. Na pewno uda się go wytropić.
– Tak – odrzekł Kollberg.
Myślał o czymś innym.
– O ile właściciel nie podał nam nie tego numeru, nie tej marki i nie tego koloru – powiedział Månsson.
– Chciałbym cię o coś spytać – zaczął Kollberg. – Nawet jeśli będzie ci trudno odpowiedzieć. Nie chcę podważać oficjalnej wersji, ale sam muszę wiedzieć, co naprawdę się zdarzyło.
– Nie krępuj się – odparł Månsson.
– Co właściwie stało się Borglundowi?
– Mam tylko przypuszczenia – zaznaczył Månsson.
– Jakie?
– Sądzę, że Borglund spał na tylnym siedzeniu, kiedy zatrzymali samochód ze złodziejami. Gdy wyszedł, wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. Krister Paulson i ewentualnie ten Kasper zaczęli strzelać, potem Hector im odpowiedział, z wiadomym rezultatem. Jak tylko padł pierwszy strzał, Borglund się schował, to znaczy wskoczył do rowu. Trafił widocznie na gniazdo os i jedna użądliła go w tętnicę szyjną. Próbował pracować w niedzielę, ale czuł się tak źle, że poszedł do domu. A w poniedziałek trafił do szpitala. Był już wtedy nieprzytomny i nigdy przytomności nie odzyskał.
– Nieszczęśliwy wypadek – mruknął Kollberg.
– Tak. Ale nie wyjątkowy. Z tego, co wiem, takie rzeczy zdarzały się wcześniej.
– Rozmawiałeś z nim, zanim trafił do szpitala?
– Tak. Praktycznie nic nie wiedział. Zatrzymali samochód, nie wiedział dlaczego, a potem jeden z tych z samochodu zaczął strzelać. Wtedy się schował. Pewnie po prostu się przestraszył.
– Teraz usłyszałem, co wszyscy zamieszani w sprawę, oprócz Kaspra, mają do powiedzenia. I nikt nie twierdzi, że ten Kasper strzelał czy w ogóle dopuścił się jakiejś przemocy. Dla mnie to ewidentne przekłamanie mówić, że Borglund został zamordowany.
– Nikt właściwie tego nie stwierdził. Powiedziano tylko, że zmarł w wyniku obrażeń, jakie odniósł w czasie strzelaniny. I to jest prawda. Do czego zmierzasz?
Månsson patrzył na Kollberga z niepokojem.
– Myślę o tym chłopaku, którego ścigamy. W tej chwili nie wiemy, kim jest, ale z pewnością niedługo będziemy wiedzieć. Jest obiektem nadzwyczajnej obławy, w której każdy może stracić głowę. A całkiem możliwe, że jedyne, co zrobił, to współudział we włamaniu do pustego letniego domku. To mi się nie podoba.
– Nie – zgodził się Månsson. – Ale w tym zawodzie niewiele może się podobać.
I znów zadzwonił telefon.
Malm.
„Jak poszło? Co zrobiliście?”
Kollberg przekazał słuchawkę Månssonowi.
– On jest lepiej poinformowany – skłamał.
Månsson zdał uporządkowaną relację z najnowszych ustaleń, niewzruszony jak zwykle.
– Co powiedział? – zapytał Kollberg, kiedy rozmowa dobiegła końca.
– Znakomicie – odrzekł Månsson. – Tak właśnie powiedział i dodał jeszcze, że powinniśmy dać z siebie wszystko.
„Dać z siebie wszystko”.
W godzinę później zjawił się Benny Skacke z osławionym samochodem.
Specjaliści od daktyloskopii zrobili swoje i przyszedł czas na inspekcję.
– Stary grat – orzekł Månsson. – I mamy tu skradziony towar: stary telewizor, kilka dywanów, dziwna figurka czy co to jest. Kilka butelek alkoholu. Chłam. Do tego parę pięciokoronówek ze skarbonki.
– Do tego dwa trupy i dwóch w szpitalu, pewnie niesprawnych do końca życia.
– Tak, to na pewno były niepotrzebne ofiary – zgodził się Månsson.
– Teraz możemy tylko pilnować, by nie było ich więcej – powiedział Kollberg.
Przeszukali starannie starego chevroleta. Obaj mieli w tym wprawę, a Månsson mógł wręcz rościć sobie prawo do tytułu specjalisty od znajdowania rzeczy, których nikt inny nie zauważył.
Teraz też to znalazł.
Cienki, parokrotnie złożony biały papier, który tkwił między siedzeniem a oparciem na miejscu obok kierowcy. Tapicerka była przetarta i mały świstek dostał się pod obicie.
Kollberg był prawie pewny, że sam nigdy by go nie znalazł.
Znalazł za to dwie pocztówki w schowku w desce rozdzielczej. Obie zaadresowane do Kristera Paulsona na Stenbocksgatan w Malmö. Prawdopodobnie napisały je dwie różne dziewczyny. Tekst był mało ciekawy. Znalezisko byłoby znacznie bardziej interesujące dwadzieścia cztery godziny wcześniej. Nawet adres nie wnosił nic nowego. Policja już go ustaliła przy pomocy opieki społecznej.
Wzięli rzeczy ze sobą do pokoju Månssona.
Kollberg rozwinął świstek papieru, a Månsson wyjął lupę.
– Cóż to jest? – zapytał Kollberg.
– Potwierdzenie wymiany z duńskiego banku – odrzekł Månsson. – To znaczy odbitka. Rzecz, którą albo się od razu wyrzuca, albo wkłada złożoną do kieszeni spodni. A potem gubi, wyjmując chusteczkę, żeby się wysmarkać.
– Czy to się podpisuje? Swoim nazwiskiem?
– Przeważnie – odparł Månsson. – Czasami nie. To zależy od regulaminu banku. To jest podpisane.
– Co za koszmarny charakter pisma – rzekł Kollberg.
– Młodzi zwykle dziś tak piszą. Co tam przeczytałeś?
– Ronnie, tak mi się wydaje.
– A potem coś na K. Potem małe a i jakiś haczyk.
– To może być Ronnie Kaspersson – zawyrokował Månsson. – Albo Kasparsson. Ale to tylko domysły.
– W każdym razie na pewno Ronnie.
– Musimy sprawdzić, czy istnieje jakiś Ronnie Kaspersson – rzekł Månsson.
Skacke wszedł do pokoju. Stał przez chwilę, przestępując z nogi na nogę. Kollberg spojrzał na niego i powiedział:
– Daj już z tym spokój, Benny. Stare sprawy są dawno pogrzebane i zapomniane. A skoro mamy współpracować, nie możesz się zachowywać jak pięciolatek, który wyjadł konfitury. O co chodzi?
– Cóż, mam paru młodych, którzy znali Kristera Paulsona. Dziewczyna i dwóch chłopaków. Opieka społeczna pomogła nam do nich dotrzeć. Znaleźli ich więcej, ale tylko ta trójka wygląda na takich, którzy chcieliby gadać. Być może. Czy któryś z was chce z nimi porozmawiać?
– Ja – odrzekł Kollberg. – Z przyjemnością.
Młodzi wyglądali bardzo pospolicie. To znaczy, nie byliby tak odbierani siedem czy osiem lat temu. Mieli na sobie długie wyszywane skórzane kurtki, chłopcy dżinsy, również wyszywane we wszystkich możliwych miejscach, a dziewczyna spódnicę do kostek, indyjską, marokańską czy coś w tym rodzaju. Wszyscy mieli skórzane buty na wysokich obcasach i włosy sięgające do ramion.
Patrzyli na Kollberga z tępą obojętnością, która w każdej chwili mogła się przerodzić w otwartą wrogość.
– Cześć – powiedział Kollberg. – Chcecie czegoś? Kawy, ciastek?
Chłopcy wymamrotali coś nieartykułowanego na potwierdzenie, ale dziewczyna odrzuciła włosy z twarzy i oświadczyła:
– Kawa i białe pieczywo są bardzo niezdrowe. Kto w tym społeczeństwie chce zachować zdrowie, musi się trzymać tylko dostępnych naturalnych produktów, a unikać mięsa i wszystkich rzeczy przetworzonych.