– Słusznie – stwierdził Kollberg.
Zwrócił się do aspiranta, który stał w drzwiach z dziwnym wyrazem twarzy, z jednej strony pełnym wzgardy i wyższości wobec młodych ludzi, a z drugiej uniżonym i służalczym wobec Kollberga.
– Przynieś tu trzy kawy z mnóstwem ciastek. A potem pójdź do makrobiotycznego sklepiku na rogu i kup biodynamiczną marchewkę.
Aspirant poszedł. Chłopcy rechotali, podczas gdy dziewczyna siedziała wyprostowana, milcząca i poważna.
Obiecujący młody policjant był trochę czerwony na twarzy, kiedy wrócił z zestawem kawowym i marchewką.
Teraz rechotali wszyscy troje i nawet Kollberg miał ochotę się roześmiać. Niestety, lepiej było tego nie robić.
– Tak – powiedział Kollberg. – To miło z waszej strony, że przyszliście. Wiecie o co chodzi, prawda?
– O Kristera – rzucił jeden z chłopców.
– Dokładnie.
– Krister nie był z gruntu złym człowiekiem – oznajmiła dziewczyna. – Ale zepsuło go społeczeństwo i nienawidził go. A teraz gliny go zastrzeliły.
– On też paru postrzelił – wtrącił Kollberg.
– Tak – odparła. – Wcale mnie to nie dziwi.
– Jak to?
Po dłuższej chwili odpowiedział jeden z chłopców:
– Zwykle miał przy sobie broń. Sztylet, spluwę albo coś w tym rodzaju. Krister mówił, że to konieczne w dzisiejszych czasach. Był trochę narwany, czy jak to się nazywa.
– Moją pracą jest siedzenie i grzebanie w takich sprawach – rzekł Kollberg. – To odpychające i dość niewdzięczne zadanie.
– A naszym odpychającym i niewdzięcznym zadaniem jest przejęcie kontroli nad tym zgniłym społeczeństwem, którego sami nie zepsuliśmy – odpowiedziała dziewczyna. – I sprawić w jakiś sposób, by znów dało się tu żyć.
– Czy Krister nie lubił policji? – zapytał Kollberg.
– My wszyscy nienawidzimy glin – odrzekła dziewczyna. – Czemu mielibyśmy lubić? Przecież gliny nienawidzą nas.
– To prawda – potwierdził jeden z chłopców. – Nigdzie nie możemy żyć w spokoju i nic nie możemy robić. Ledwo siądziesz na ławce czy trawniku, zjawiają się gliny, żeby się przyczepić. A jak tylko mają okazję, dają nam łomot.
– Albo szydzą – dodała dziewczyna. – To chyba jeszcze gorsze.
– Czy któreś z was spotkało chłopaka, z którym Krister był w Ljunghusen?
– Kaspra, tak – powiedział chłopak, który dotąd się nie odzywał. – Widziałem go tylko przez chwilę. Potem poszedłem, bo piwo się skończyło.
– Jakie sprawiał wrażenie?
– Miły chłopak, jak sądzę. Spokojny, jak my.
– Wiedziałeś, że nazywa się Kasper?
– Tak, choć myślę, że naprawdę nazywał się inaczej. Coś tam mamrotał: Robin, Ronny czy jakoś tak.
– Co sądzicie o tym, co się stało?
– Że to typowe – powiedział drugi z chłopców. – Że musiało do tego dojść. Wszyscy nas nienawidzą, a gliny najbardziej i kiedy ktoś z nas w końcu z desperacji stawia opór, dzieje się właśnie tak. Nie rozumiem, dlaczego więcej chłopaków nie kupuje broni i noży. Dlaczego tylko my mamy obrywać?
Kollberg myślał przez chwilę. Potem zagadnął:
– Gdybyście mogli robić dokładnie to, co chcecie, co byście robili?
– Ja bym został kosmonautą i latał w kosmos – rzekł jeden z chłopców.
Ale dziewczyna powiedziała:
– Ja bym wyjechała na wieś i żyła tam dobrze i zdrowo, miała dużo zwierząt i dzieci, i dbała, by się nie zatruwały, tylko wyrosły na porządnych ludzi.
– Czy mógłbym uprawiać trochę haszu w twoim ogródku? – zapytał drugi z chłopców.
Nie powiedzieli więcej niczego ciekawego i Kollberg wkrótce wrócił do Månssona i Skackego.
Tym razem poszło szybko.
Był ktoś, kto nazywał się Ronnie Kaspersson.
Kto był karany, a jego odciski palców znajdowały się na kierownicy i na desce rozdzielczej.
Do tego jeszcze spostrzegawczy facet ze stacji benzynowej koło Katrineholm, który tankował samochód skradziony w niedzielę w Vellinge. Zwrócił uwagę, że kierowca miał długie jasne włosy i płacił monetami pięciokoronowymi. Facet był niemal nadnaturalnie spostrzegawczy – potrafił nawet podać numer rejestracyjny samochodu. Kiedy Kollberg zapytał, jak go zapamiętał, odpowiedział:
– Zapisuję wszystkie numery. Stary nawyk. Będzie jakaś zapłata?
– Tak, zatankuję u ciebie następnym razem, kiedy będę przejeżdżał – odrzekł Kollberg. – Ale nie zdziw się, jeśli będę miał sztuczną brodę, a wóz fałszywe numery.
W piątek wiedzieli już sporo o Ronniem Kasperssonie: gdzie mieszkają jego rodzice, gdzie widziano go ostatni raz, w jakim kierunku pojechał, mianowicie na północ, a nawet znali jego numer PESEL.
To wszystko odciągnęło śledztwo diabelnie daleko od rejonu Malmö.
Pościg za zabójcą policjanta trzeba było prowadzić na drugim końcu kraju.
– Grupa operacyjna z Malmö zostaje rozwiązana – oznajmił wojskowym żargonem Malm. – Natychmiast przyjeżdżajcie do mnie do Sztokholmu.
– Pocałuj mnie w dupę – mruknął Kollberg.
– Co?
– A, nic takiego.
Kiedy spakował torbę i poszedł po samochód, uświadomił sobie, że ma już dość.
Rozdział 23
W środę wieczorem Ronnie Kaspersson dowiedział się, że jeden z policjantów postrzelonych w tragicznej strzelaninie w Ljunghusen nie żyje.
Prezenterka wiadomości tak właśnie się wyraziła. Tragiczna strzelanina w Ljunghusen.
Siedział na kanapie, oglądając wiadomości razem z mamą, i usłyszał, jak czytają jego rysopis. Mężczyzna poszukiwany w całym kraju przez policję ma około dwudziestu lat, wzrost poniżej średniego, długie jasne włosy, ubrany jest w dżinsy i ciemną popelinową kurtkę.
Zerknął ukradkiem na matkę. Była zajęta robótką, marszczyła brwi i poruszała wargami.
Prawdopodobnie liczyła oczka.
Opis nie był zbyt szczegółowy i zgadzał się tylko w paru punktach. Rzeczywiście skończył niedawno dziewiętnaście lat, ale wiedział z doświadczenia, że często dawano mu szesnaście lub siedemnaście. Poza tym mimo udawanych protestów mama ścięła mu włosy wczoraj wieczorem.
Prezenterka powiedziała też, że prawdopodobnie porusza się jasnozielonym chevroletem z trzema siódemkami w numerze rejestracyjnym.
Dziwne, że nie znaleźli samochodu. Wcale nie starał się go ukryć. Na pewno go znajdą lada moment.
– Jadę jutro, mamo – oznajmił. Podniosła wzrok znad robótki.
– Ale Ronnie, nie możesz zostać do powrotu taty? Będzie mu przykro, kiedy się dowie, że byłeś i się z tobą nie spotkał.
– Muszę oddać samochód. Facet, który mi go pożyczył, potrzebuje go na jutro. Ale niedługo wrócę.
Matka westchnęła.
– Tak, tak, zawsze tak mówisz – powiedziała zrezygnowanym głosem – a potem cię nie widzę przez rok.
Następnego ranka pojechał do Sztokholmu.
Nie wiedział, dokąd iść, ale skoro policji udało się dowiedzieć, kim jest, wolał nie siedzieć w domu u mamy i czekać, aż po niego przyjdą. W Sztokholmie łatwiej było się ukryć.
Nie miał dużo pieniędzy, tylko parę pięciokoronówek, jakie mu zostały, i dwie dziesiątki, które dostał od matki. Zdobycie benzyny nie było problemem, odciął kawałek węża ogrodowego w garażu rodziców i załatwi to bez trudu, jak tylko się ściemni. Większość samochodów miała teraz zamek na klapce wlewu paliwa, ale wystarczyło trochę cierpliwości, żeby się udało.
Większym problemem była kwatera. Miał paru kumpli z własnym mieszkaniem, do których mógł pojechać i zapytać, czy może przewaletować parę dni, ale większość tych, których znał, była w takiej samej sytuacji jak on. Bez stałego adresu.