Выбрать главу

A ten był wyśmienity. Martin Beck nie mógł sobie przypomnieć, gdzie ostatnio lepiej jadł.

Chociaż Rhea Nielsen gotowała dobrze, chętnie i często.

Okazało się, że Nöjd ma w zamrażarce wszelkie możliwe osobliwości, na przykład smardze, które sam zbierał, i pyszną mieszankę jagód, jeżyn i leśnych malin. Wspaniale nadawała się na deser, szczególnie z „niefabryczną” bitą śmietaną, jak to wyraził.

Ledwo wytarli usta, kiedy zadzwonił telefon.

– Nöjd?

– Jak najbardziej.

– Myślę, że to świetna robota. Opowiadaj.

– Jak? W liście?

– Przekażę wiadomość. Sądzę, że przyjedziemy jutro.

– Jeżeli dalej będziecie tak działać, mogą was przenieść do Anderslöv.

– Nie chcesz? To było najgłupsze, co usłyszałem.

– Tak, cześć.

Nöjd położył słuchawkę i spojrzał, mrużąc oczy, na Martina Becka.

– Kto to był?

– Jeden z chłopaków z Trelleborga. Znalazł mieszkanie, do którego pasuje klucz z torebki Sigbrit.

Martin Beck był bardzo zaskoczony i nawet nie starał się tego ukryć.

– Jak on do diabła to zrobił? – zapytał.

– Mamy tu przysłowie, że najgłupsze wieśniaki mają najlepsze buraki. Można by sądzić, że pasuje do tego przypadku. A jednak nie.

Nöjd zaczął zbierać ze stołu, nie przestając mówić.

– Rzecz w tym, że kilku chłopaków w Trelleborgu dało z siebie wszystko, by znaleźć te drzwi, jeżeli są w mieście. Zrobili sporo kopii i masę nadgodzin, a jakby co, Trelleborg to nie Sztokholm ani Dayton w Ohio, na przykład. Miasto nie jest tak cholernie wielkie i przy wystarczającej dozie uporu można to zrobić w taki sposób.

Przerwał i zaśmiał się pod nosem. Martin Beck ochłonął i pomógł mu przy sprzątaniu ze stołu i zmywaniu.

– Twierdzę też, że dochodzi do tego ważny czynnik. Kilku tutejszych chłopaków jest niezłych, komendant może ich sobie dobierać. Nie musi brać każdego, jak w Sztokholmie czy Malmö.

Od czasu przybycia do Anderslöv Martin Beck został niezwykle uświadomiony, że wśród niezliczonych przeciętniaków i przerażająco dużej liczby kompletnych niekompetentnych policjantów było naprawdę wielu dobrych policjantów.

– Ci chłopcy chcieli pokazać szychom ze Sztokholmu, a tobie przede wszystkim, że na południe od Drogi Krajowej też są ludzie, którzy do czegoś się nadają. I próbowali tak długo, aż znaleźli właściwe drzwi. Dziś po południu. Na ile ich znam, próbowaliby tak długo, aż mogliby przysiąc, że takiego zamka nie ma w całym Trelleborgu.

– Znasz jakieś szczegóły?

– No jasne. Na przykład adres. Parę innych rzeczy. Niczego nie ruszali, tylko obejrzeli.

Mała kawalerka, skromnie umeblowana. Wynajmowana przez Sigbrit pod jej panieńskim nazwiskiem Jönsson. Czynsz był wpłacany gotówką w ofrankowanej, wypisanej na maszynie białej kopercie pierwszego dnia każdego miesiąca przez trzy i pół roku. Został nawet opłacony za miesiąc, w którym Sigbrit już nie żyła, czyli na zdrowy rozum nie mogła zrobić tego sama. Zatem zrobił to ktoś inny.

– Kaj.

– Możliwe.

– Jestem tego dość pewny.

– Na odwrocie koperty zawsze były dwa słowa i litera, napisane na maszynie. „Czynsz S. Jönsson”.

– Możemy tam pojechać jutro rano.

– Z wielką chęcią. Drzwi są teraz zapieczętowane.

– Kaj – powiedział do siebie Martin Beck. – Prawie na pewno nie Folke Bengtsson.

– Dlaczego nie?

– Jest za skąpy – odparł Martin Beck.

– Nie, czynsz nie był wysoki. Siedemdziesiąt pięć koron. Zawsze odliczone w kopercie, mówi właściciel nieruchomości.

Martin Beck pokręcił głową.

– Nie Bengtsson – powiedział. – To nie ten człowiek. Zupełnie nie pasuje do jego zachowania.

– Cóż – odparł Nöjd. – Folke lubi rutynę.

– To nie pasuje do jego relacji z kobietami. Ma inny pogląd na tak zwaną płeć odmienną.

– Płeć odmienna – powtórzył Nöjd. – Można tak powiedzieć. Opowiadałem już o tej babce z Abbekås? Tej drapieżnej roślinie?

Martin Beck skinął głową.

– A co do Kaja, to naprawdę widmowa postać – rzekł Nöjd. – Nie ma go w naszym rejonie, mogę to powiedzieć na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. I wiem przypadkiem, że chłopcy z Trelleborga ciężko pracują nad tym Kajem, rysopis i wszystko. Uważają, że nie ma takiej osoby w całym rejonie policyjnym Trelleborga.

– Mhm – odparł Martin Beck.

– Pozostaje więc możliwość, że Folke wymyślił tego gościa i samochód, żeby odwrócić uwagę od siebie.

– To całkiem możliwe – zgodził się Martin Beck. Ale w to nie wierzył.

Następnego dnia pojechali do Trelleborga zbadać sytuację.

Mieszkanie mieściło się w niewielkiej oficynie przy starej kamienicy czynszowej, która wyglądała na podniszczoną, lecz nie zrujnowaną. Dom stał przy bocznej uliczce, na oko bardzo spokojnej.

Sekretne schronienie Sigbrit Mård znajdowało się na pierwszym piętrze albo na drugim poziomie, jak mówi się w południowej Szwecji.

Martin Beck pozwolił koledze złamać pieczęć, czując, że Nöjd uważa to za zabawne w pewnym sensie.

Mieszkanie było naprawdę bardzo skromne.

Zalatywało w nim stęchlizną – z pewnością nikt tu nie wietrzył od ponad miesiąca.

W małym ciemnym przedpokoju leżało trochę poczty wrzuconej przez otwór na listy, z pewnością tylko reklamy i przesyłki zbiorowe.

Nazwisko na tabliczce było zestawione z pojedynczych białych plastikowych liter i tworzyło pseudonim S. JÖNSSON.

Na prawo od przedpokoju znajdowały się toaleta i umywalka, z półką na przybory toaletowe. Dwie szczoteczki do zębów w jednej szklance, paczka tamponów, szminka, puder, pilnik do paznokci i cień do powiek. W okrągłym plastikowym pudełku leżał krążek dopochwowy. Sigbrit Mård nie chciała ryzykować.

Były tam również mydło, pędzel i maszynka do golenia, co nie dowodziło, że należały do mężczyzny. Sigbrit goliła się pod pachami.

W pokoju znajdowały się stolik i dwa krzesła. Wzdłuż jednej ze ścian leżał standardowy materac z pianki, obleczony kolorowym pokrowcem kupionym z wyprzedaży.

Na materacu leżała poduszka z błękitną poszewką.

Obok stołu stał elektryczny piecyk, który można było włączyć do kontaktu w ścianie.

Wtyczka została jednak wyciągnięta pewnie już jakiś czas temu.

Otworzyli szuflady stołu. Puste, nie licząc paru niezapisanych kartek i cienkiego papieru w niebieską linię.

Martin Beck miał wrażenie, że go rozpoznaje.

W kuchni znaleźli następujące przedmioty: czajnik do kawy, dwie filiżanki, dwie szklanki, słoik Nescafe, nienapoczętą butelkę białego wina, opróżnioną do połowy butelkę whisky dobrej marki, Chivas Regal, cztery puszki szwedzkiego piwa Carlsberg i karafkę niewiadomego pochodzenia.

Była też popielniczka i druga w pokoju. Obie umyte.

Na ścianie znajdował się jedyny przedmiot ozdobny, jeżeli tak to można nazwać.

Drukowana karta z tekstem, który nic nie mówił osobom niewtajemniczonym.

– To nie bardzo przypomina gniazdko miłosne – ocenił Herrgott Nöjd.

Martin Beck nie odpowiedział. Nöjd dużo wiedział o różnych sprawach.

Prawdopodobnie najmniej właśnie o miłości.

Nie było żadnych abażurów, tylko gołe żarówki. Wszystko zostało starannie wysprzątane. Szczotka, szufelka i szmatka znajdowały się w schowku w kuchni.

Martin Beck przykucnął, by obejrzeć poduszkę. Były na niej dwa rodzaje włosów.

Długie blond i znacznie krótsze, prawie białe.