Выбрать главу

Mówiąc „gazeta”, miał na myśli czasopismo „Policja Szwedzka”, które często serwowało czytelnikom takie ciekawostki.

Kristiansson nie odpowiedział. Często widywał amerykańską policję porządkową na filmach szkoleniowych i zastanawiał się, co by było, gdyby kilkuset policjantów stało uwięzionych w asfalcie na ulicach, kiedy trzeba byłoby działać.

– Słyszysz, Kalle?

Kristiansson myślał także o tym, co ubranie ma wspólnego z ochroną prawną.

– Czemu nie odpowiadasz, Kalle?

– Myślę.

– O czym myślisz?

– Tja.

– Rozmowa z tobą właściwie nie ma sensu. Tu potrzeba każdego człowieka, by zapobiegać przestępstwom w każdej minucie doby, a ty tylko siedzisz i myślisz o piłce nożnej i nic nie mówisz, tylko „Tja” i „Nnie”, a jak coś się dzieje, w najlepszym razie powiesz „O Jezu”. Nie dociera do ciebie, na jakiej zagrożonej pozycji jesteśmy my, policjanci? Minister sprawiedliwości jest najbardziej rozlazły ze wszystkich. To dlatego nie mamy porządnej ochrony prawnej. Prawie żadnej ochrony, mówiąc dokładniej. Choćby to, że nie można mieć kuli w magazynku. Jeśli nagle staniesz oko w oko z uzbrojonym desperatem, co możesz zrobić? Nie masz kuli w magazynku.

– Cóż, ja mam.

– Zwariowałeś? – W głosie Kvastma brzmiało wzburzenie. – To przecież wbrew policyjnym instrukcjom. No, w każdym razie nie powinieneś jej mieć. Jesteś więc bezradny. Już po tobie, po prostu. I czyja to wina? Kto za to odpowiada? Nikt inny tylko minister sprawiedliwości. Jak mamy utrzymywać porządek, nie mając nawet kuli w magazynku?

– Ja raz strzeliłem – powiedział nagle Kristiansson. – W autobusie.

– Trafiłeś?

– Nie, nikogo tam nie było. Choć oczywiście trafiłem w autobus.

– Co stało się później?

– Było groźnie. Nawrzeszczał na mnie ten wysoki brzydal z wydziału zabójstw.

– A widzisz. Żadnego wsparcia z góry. A potem jest tak, jak jest. Patrz na naszych trzech kolegów skoszonych w Skånii. Czy myślisz, że ich żony i dzieci lubią ministra sprawiedliwości? I nawet nie złapali mordercy. Sądzę zresztą, że ukrywa się gdzieś tutaj w mieście. Gdybyśmy mogli go capnąć. Nienawidzę takich. Nie wahałbym się ani sekundy, gdybym go miał na muszce.

– Tja.

– Co znaczy „tja”? Dwóch naszych kolegów leży w szpitalu, prawda? A jeden nie żyje. Borglund. Nie żyje. Zamordowany.

– Nnie.

– Co do diabła znaczy „Nnie”?

– Słyszałem, że go ugryzło jakieś jadowite zwierzę, żaba czy co.

– Jak możesz wierzyć w takie bzdury? Nie słyszałeś odczytu o perwersyjnych siłach w społeczeństwie? Nie, chciałem powiedzieć: dywersyjnych. Komuniści i inna hołota. Rozsiewają swoje kłamstwa, żeby zaszkodzić policji i ją osłabić. Żeby móc naruszyć sam fundament, znaczy podstawy, w społeczeństwie. A ja naprawdę nie myślałem, że są koledzy, którzy w to wierzą. Przerażasz mnie czasami, Kalle.

– Ja?

Kristiansson zaczął już myśleć o czymś innym. Miał konstruktywny plan. W sklepie samoobsługowym widział parę dni temu olbrzymi blok marcepanowy, prawdopodobnie przewidziany na użytek piekarni. Kiedy następnym razem wygra w totolotka, kupi go i włoży między fotele z przodu. Kvastmo uwielbiał marcepan i raczej by nie odmówił. Niepokoiły go jednak dwie kwestie. Na ile starczy taki marcepan? Kristianssonowi do końca życia, Kvastmo pewnie by go pochłonął w dwie godziny. Drugi problem był równie poważny. Może Kvastmo opanował sztukę nieprzerwanego mówienia nawet z ustami pełnymi masy migdałowej?

Kristiansson powiedział nagle:

– Co mówi chrum-chrum i nigdy nie podchodzi do drzwi?

– Świnia.

– Źle. Kot z wadą wymowy.

– Przerażasz mnie, Kalle – powiedział Kvastmo, kręcąc głową. – I dlaczego nie podchodzi do drzwi?

– Tja.

– Jest jakaś granica – rzekł Kvastmo. – Granica tego, co może znieść zwykły, prosty policjant. Norman Hansson, na przykład, wyznacza tę granicę. W zeszłym tygodniu, kiedy byłeś chory, musiałem interweniować w awanturze domowej i aresztować łobuza, który stawiał gwałtowny opór. Dostał pałką, najpierw w bramie, potem w radiowozie, póki się nie uspokoił. Następnego ranka zostałem wezwany do Normana Hanssona, który zapytał, czy pobiłem tego redaktora, jak on się tam do cholery nazywa. Oczywiście, mówię, że przyłożyłem mu pałką, żeby się uspokoił, ale nie ma mowy o żadnym pobiciu. I wiesz, co Norman Hansson powiedział?

Kristiansson zastanawiał się, ile ten wielki blok marcepanowy mógłby kosztować.

– Czemu nie odpowiadasz, Kalle?

– Co?

– Wiesz, co powiedział Norman Hansson?

– Nie.

– Cóż, kręci głową i mówi: „Trzeba z tym skończyć, Kenneth. Następnym razem, kiedy ktoś się poskarży, podam cię do raportu”. Mógłbym więc trafić do raportu za to, że jakiś łobuz słucha po pijaku magnetofonu na cały regulator.

– Czy nie powiedziałeś: „awantura domowa”?

– Awantura to awantura. Facet siedział sam w domu, pił grog i słuchał płyt. Ale to chyba nie moja wina, co? Chyba nie powinni mi za to udzielać nagany? Co ja na to poradzę, że koleś był chojrakiem, a Norman Hansson jest miękki?

Kristiansson patrzył znudzony na drogę, która zdawała się zwijać i niknąć pod samochodem. Norman Hansson należał do dowództwa w rejonie. Kristiansson lubił go, ogólnie rzecz biorąc.

– Od kolegów oczekuję pełnej lojalności w każdej sytuacji – powiedział stanowczym tonem Kvastmo. – A tam co? Widziałeś, Kalle?

Minął ich czerwony jaguar. Bez wątpienia jechał bardzo szybko.

– Za nim, Kalle!

Kristiansson westchnął i nacisnął pedał gazu, a Kvastmo włączył syrenę i koguta.

– To może być ten zabójca policjanta – powiedział Kvastmo.

– W czerwonym jaguarze?

– Na pewno skradzionym.

Kristiansson wiedział, jak trudno jest ukraść jaguara, jeżeli drzwi są zamknięte na zamek, a kluczyk nie tkwi w stacyjce. Razem ze swoim nieżyjącym kumplem Kvantem byl kiedyś bliski złapania notorycznego złodzieja samochodów, który specjalizował się w drogich autach angielskich i którego z wielkim szacunkiem nazywano Jago. Przygoda skończyła się tym, że Kvant wjechał w stóg siana, a Jago znikł w oddali.

Syrena policyjna wyła w ciemności. Tylne światła ściganego samochodu się przybliżyły. Dookoła, szczególnie z prawej strony, rozciągał się Sztokholm z setkami tysięcy lśniących świateł odbijających się w ciemnej wodzie. Iglice wież rysowały się na tle gwiaździstego nieba. Księżyc świecił.

– Mamy drania – powiedział Kvastmo. – Tylko czekałem, aż coś się wydarzy.

Kristiansson patrzył na prędkościomierz. Sto trzydzieści pięć. Przyciskając gaz do dechy, zrównał się z czerwonym jaguarem. Kvastmo trzymał już znak stopu w jednej ręce, a pałkę w drugiej.

Wtedy stało się coś dziwnego.

Kierowca ściganego samochodu spojrzał na Kristianssona, uśmiechnął się i uniósł prawą rękę, jak gdyby go pozdrawiał albo mu za coś dziękował. Potem dodał gazu i odjechał.

– No nie, do diabła – stęknął Kvastmo. – Widziałeś?

– Tak.

– Teraz przynajmniej go rozpoznam. Mam rysopis. Jak wiesz, nigdy nie zapominam twarzy. Wiesz, prawda?

– Numer też masz?

– Tak, myślisz, że śpię? FZK zero jeden jeden, zgadza się, prawda?

– Nie patrzyłem. Mam zgłosić przez radio?

– Nie, do diabła. Sami damy sobie radę z tym gagatkiem. Tylko się go trzymaj. Dasz radę, Kalle?