Выбрать главу

Ronnie Kaspersson nie był głupim smarkaczem. Zdawał sobie sprawę z tego, że został oszukany przez życie, zanim zdążył je przeżyć, rozumiał też, że często bywa naiwny i jego relacje z Kristerem i innymi, ostatnio z Bochnem, można zaliczyć do tej kategorii. Zawsze łatwo ulegał wpływom ludzi o osobowości silniejszej niż jego własna.

Coś złamało Ronniego już we wczesnej młodości. Może była to przepaść między nim a jego rodzicami, choć w gruncie rzeczy nawet ich lubił. Może szkoła z chaosem na wpół przeprowadzonych reform, które zaczęły się zmieniać, ledwo wprowadzono je w życie, co czasem oznaczało powrót do starych metod, a czasem coś zupełnie nowego i niezrozumiałego. Do tej kategorii należała na przykład tak zwana nowa matematyka.

Sprawiła, że poczuł się głupi i zdezorientowany i odebrała mu całą chęć do dalszej nauki.

W ostatniej klasie szkoły podstawowej znalazł czas na studiowanie akademickiego słownika. Albo Słownika języka szwedzkiego Akademii Szwedzkiej, jak głosiła strona tytułowa. Sześćset szesnaście stron. Cholernie gruba książka.

Chciał otworzyć na „cholerny”. Kolokwializm. Nie było go. Znalazł natomiast słowa „cholestaza” i „cholesterol”. A na następnej stronie „chroniczny” i „chronić”.

Znaczenie tego ostatniego zrozumiał w pełni, kiedy po raz pierwszy stanął przed sądem.

Prokurator twierdził, że dziewczyna, która była jego świadkiem obrony, będzie go chronić, bo się z nią pieprzył. Nie pozwolono jej zeznawać. Został skazany.

Właśnie, pieprzyć się.

Przy następnej okazji poszukał tego wyrazu w słowniku. Zwyczajne szwedzkie słowo.

Nie było go.

Sprawdził następne. Sikać i srać to codzienne i słowa, i czynności.

Ale Szwedzka Akademia nie zniżała się do takiego poziomu. Tych słów też nie było.

Sprawdził trzy ostatnie wyrazy.

Kutas, cipa i dupa.

Te części ciała były jednak zbyt obce słownikowi Akademii. Wcale ich nie uwzględniał.

Zanim wstawił tom do więziennej biblioteczki, sprawdził, w którym roku został wydany.

W 1973.

Ronniemu Kasperssonowi trudno było usiedzieć na miejscu. Nigdy nie potrafił cierpliwie czekać na coś, co mogło się zdarzyć w przyszłości i teraz po czasie sądził, że właśnie ta atmosfera bierności w rodzinnym domu wygnała go w świat.

Spojrzał w lustro i stwierdził, że wygląda jak tysiące innych młodych ludzi.

Maggan i Bochen mogli mieć rację. Nikt nie powinien go rozpoznać.

Wyszedł zatem już w piątek. Pojechał metrem do centrum i powłóczył się trochę po tych miejscach, co zwykle. Unikał jednak takich punktów, jak Humlegården, bo wiedział, że policja ciągle robi tam obławy, głównie dla własnej rozrywki. Nie zamierzał dać glinom szansy, by zgarnęli go rutynowo lub przypadkiem tylko dlatego, że siedział na ławce w parku lub rozmawiał z kimś, kto właśnie miał być zatrzymany.

W sobotę i niedzielę również wyszedł z domu na parę godzin. Wiedział już, że we wszystkich gazetach jest jego fotografia, że policja była w domu jego rodziców i zrobiła masę nalotów na kluby i domy znajomych, u których często bywał. Miał też świadomość, że przedstawiano go jako kogoś w rodzaju wroga publicznego numer jeden. Zabójca policjanta, po prostu, osoba, którą należy unieszkodliwić za pomocą wszelkich dostępnych środków.

Kasper miał tę wadę, że brakowało mu przedsiębiorczości i działał bez jakiegokolwiek planu na następny dzień. Był to deficyt, z którego zdawał sobie sprawę, lecz niewiele mógł na to poradzić. Czasami zastanawiał się, skąd to się wzięło i dlaczego tak wielu jego rówieśników ma podobny problem.

Może miało to związek z systemem społecznym, który z jego punktu widzenia wydawał się zupełnie absurdalny, może ze starszym pokoleniem, które tylko planowało i planowało swój materialny sukces, do niczego nie dochodząc. Które rwało sobie włosy z głowy nad deklaracjami podatkowymi i innymi niezrozumiałymi dokumentami, którymi władze dosłownie ich bombardowały. Ludzie, którzy nie spali po nocach, próbując policzyć, czy dadzą radę spłacić wszystkie raty, a jednocześnie żyli w ciągłym strachu przed wzrastającym bezrobociem i codziennie faszerowali się środkami pobudzającymi, by móc pracować, biorąc zarazem jeszcze więcej tabletek uspokajających, żeby przynajmniej wieczorem zrelaksować się przez chwilę przed telewizorem, zanim przyjdzie czas na tabletki nasenne i kilka godzin wypełnionego sennymi koszmarami wypoczynku.

Bochen miał spokojniejszą naturę niż Kasper, ale teraz był zmuszony się ukrywać i zaczął również tęsknić za jakąś formą aktywności.

Kiedy siedzieli w niedzielny wieczór, gapiąc się w telewizor, powiedział rzeczowo:

– Jeżeli gliny cię znajdą i będą próbowały zatrzymać, uciekniemy. Ja też. Mam piękny plan opracowany na własny rachunek, ale łatwiej będzie go wykonać we dwóch.

– Masz na myśli domek w lesie?

– Właśnie.

Maggan milczała. Pomyślała jednak: szybko was złapią, chłopaki, i tym razem będzie to koniec zabawy.

W poniedziałek Kasper został w końcu rozpoznany.

Ten, który go rozpoznał, był starszym, ubranym po cywilnemu inspektorem kryminalnym, który właściwie wyszedł tylko po to, by sprawdzić, czy policjanci, których zadaniem było obserwowanie Bochna, całkiem sobie tego nie odpuścili.

Inspektor kryminalny nazywał się Fredrik Melander, był jednym ze starych, zaufanych współpracowników Martina Becka, teraz zatrudnionym w wydziale kradzieży, właściwie jednym z najbardziej przygnębiających w całej sztokholmskiej policji. Kradzieże, włamania i rozboje popełniane były w szaleńczym, stale wzrastającym tempie, i policja nie miała najmniejszych szans, by za nimi nadążyć, ale Melander był stoikiem bez skłonności do nerwicy czy depresji. Poza tym miał najlepszą pamięć w szeregach całej policji i był znacznie więcej wart niż ciągle psujące się komputery.

Zaparkował samochód niedaleko domu w Midsommarkransen i natychmiast zobaczył Ronniego Kasperssona, który wracał po szybkim, spontanicznym poobiednim spacerze.

Melander poszedł za nim i stwierdził, że chłopak wchodzi do mieszkania Bochna oraz jego narzeczonej.

Dłuższą chwilę zajęło mu natomiast zlokalizowanie policjanta odpowiedzialnego tego dnia za obserwację. Był nim znany ze swojej nieprzydatności osobnik nazwiskiem Bo Zachrisson, który spał w swoim samochodzie dwie przecznice dalej.

Zachrisson był typem policjanta, który prawdopodobnie nie zauważyłby Bochna ani Kaspra, nawet gdyby przeszli na czele stada słoni. Melander wiedział, że nigdy mu się nie udało zrobić czegoś dobrze, natomiast spowodował mnóstwo problemów przez swoją skłonność do błędnej oceny każdej możliwej sytuacji.

Melander znalazł się teraz w dość kłopotliwym położeniu. Jego długie doświadczenie i prawidłowe rozeznanie mówiły mu, że istnieje tylko jeden sensowny sposób działania.

Mianowicie wziąć ze sobą Zachrissona, najchętniej w kajdankach, wtargnąć do domu i aresztować Bochna i Kaspra, zanim zdążą podjąć jakąkolwiek akcję. Do zrobienia tego potrzebował długopisu oraz bloku papieru, akcesoriów, jakie zawsze miał przy sobie.

Z drugiej strony, Melander wiedział, że obowiązują bardzo rygorystyczne rozkazy w przypadku, kiedy pojedynczy policjant namierzy Ronniego Kasperssona. Sprawę należało natychmiast zgłosić do szefa biura Malma, by ją przejął i przeprowadził zatrzymanie.

Melander zadowolił się więc zgłoszeniem tego, co widział, przez radio w samochodzie Zachrissona. Potem wrócił spokojnie do swojego i pojechał do domu, by zjeść duszoną baraninę w kapuście.