Выбрать главу

I w ten sposób puścił machinę w ruch.

Taktyczne komando Malma miało szczegółowy plan na taką okoliczność. Potrzebne siły oceniono na pięćdziesięciu ludzi, z czego połowę uzbrojonych w pistolety maszynowe, w hełmach, osłonach twarzy i kamizelkach kuloodpornych. Mieli zostać przewiezieni w siedmiu policyjnych busach i mieć do dyspozycji dwa wyszkolone psy oraz czterech ludzi z gazem łzawiącym wraz z jednym płetwonurkiem na wypadek, gdyby przestępcy zdecydowali się stawić opór. Poza tym czekał gotowy do startu helikopter, ale Malm nie chciał zdradzić, jakie ma zadanie. Pewnie był jego tajną bronią.

Stig Malm miał ogólnie słabość do helikopterów, i teraz, kiedy policja miała na wyposażeniu aż dwanaście, stały się oczywistym elementem planu po dopracowaniu szczegółów przez wyższe dowództwo.

Taktyczne komando miało również czterech specjalistów od śledzenia i nadzoru, którzy w przebraniu mieli natychmiast zostać skierowani na miejsce i zająć pozycję, zanim wejdą do akcji siły główne.

Kasper i Bochen siedzieli w kuchni, jedząc płatki z borówkami i mlekiem, kiedy w chwilę później przyszła Maggan i powiedziała:

– Teraz coś się dzieje. Przed domem stoją dwa samochody. Myślę, że to przebrane gliny.

Bochen podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.

– Aha – mruknął. – Są tam.

Jeden z policjantów przebrany był za pracownika telekomunikacji i siedział za kierownicą ognistożółtego firmowego wozu. Drugi w białym fartuchu prowadził wycofaną z użytku karetkę. Też siedział nieruchomo na swoim miejscu.

– Spadamy – stwierdził Bochen. – Nie puścisz farby, Maggan?

Skinęła głową, wtrącając przy tym uwagę:

– Bochen, ty właściwie nie musisz uciekać. Oni ścigają Kaspra, nie ciebie.

– Może to i prawda – mruknął Bochen. – Ale i tak jestem zmęczony tą ich ciągłą obserwacją. Chodź, Kasper.

Objął Maggan i ucałował w nos.

– Nie ryzykuj – powiedział. – Nie chcę, żeby coś ci się stało. Nie stawiaj najmniejszego oporu.

Oprócz noża do chleba w mieszkaniu nie było nic, co mogło przypominać broń.

Bochen i Kasper weszli na strych, otworzyli okno w dachu wychodzące na tyły szeregu domów i przeszli na następny budynek, w którym również było otwarte okno dachowe. W ten sposób pokonali pięć budynków, zanim wyszli kuchennymi drzwiami na uliczkę, przy której Bochen parkował swój samochód.

Była to stara czarna taksówka z fałszywymi tablicami, a Bochen miał nawet czapkę i marynarkę charakterystyczne dla taksówkarzy.

Kiedy skręcili w drogę na południe, słyszeli wycie syren z wielu wozów policyjnych za nimi.

Wielka akcja policyjna nie wypaliła od samego początku.

Blokada terenu była gotowa dopiero w kwadrans po tym, jak Bochen i Kasper opuścili tę część miasta.

Kiedy Malm pojawił się samochodem komanda, potrącił niechcący jednego z wyszkolonych psów.

Pies, poważnie zraniony w tylną łapę, leżał na ziemi i skomlał. Malm rozpoczął operację dnia, wychylając się z samochodu i głaszcząc rannego współpracownika po głowie.

Prawdopodobnie widział podobną scenę na jakimś amerykańskim filmie w kinie lub w telewizji. Ten gest powinien zostać bezsprzecznie odebrany jako sympatyczny, więc rozejrzał się dookoła, czy reporterzy zdążyli już dojechać. Nie zdążyli i może nawet lepiej, bo w następnej chwili pies ugryzł go w rękę. Pewnie miał trudności z odróżnianiem przestępców od szefów biura Głównego Zarządu Policji.

– Dobra robota, Grim – powiedział przewodnik psa. Był widać bardzo przywiązany do zwierzęcia.

– Dobry piesek – dodał dla lepszego efektu.

Malm rzucił na niego zdziwione spojrzenie, po czym owinął krwawiącą prawą dłoń chustką do nosa i zwrócił się do stojących najbliżej:

– Dajcie mi jakiś opatrunek. Poza tym postępujcie zgodnie z planem.

Plan był dość skomplikowany. Najpierw policjanci z pistoletami maszynowymi mieli wejść do budynku i postarać się ewakuować do piwnicy lokatorów z sąsiednich mieszkań.

Potem snajperzy mieli stłuc okna do mieszkania, by można było wrzucić przez wystrzelone otwory bomby z gazem łzawiącym.

Gdyby bandyci natychmiast się nie poddali, do mieszkania miało wtargnąć pięciu policjantów w maskach gazowych, przy wsparciu obu przewodników psów. Na chwilę obecną trzeba będzie się zadowolić jednym psem. Po tym wszystkim jeden z policjantów miał dać z okna znak, że Malm może sam wejść do domu razem z paroma oficerami wyższej rangi.

W międzyczasie załoga helikoptera miała obserwować cały kwartał na wypadek, gdyby obaj złoczyńcy próbowali opuścić budynek.

Plan funkcjonował bez zarzutu. Sprowadzono wystraszonych sąsiadów do piwnicy i wybito szyby. Jedynym błędem popełnionym przez ekipę od gazu łzawiącego było to, że udało im się wrzucić do środka tylko jeden granat, który okazał się niewypałem.

Maggan zmywała w kuchni naczynia, kiedy przestrzelono okna. Wtedy naprawdę się przestraszyła i postanowiła wyjść, by spróbować się poddać.

Zanim zdążyła, nastąpił szturm na mieszkanie.

Był w gruncie rzeczy łatwy do przeprowadzenia, bo nie chcąc, by ktoś ucierpiał, dziewczyna nie zamknęła drzwi na klucz.

Maggan właśnie wyszła do przedpokoju, kiedy pięciu uzbrojonych mężczyzn z psem wtargnęło przez drzwi.

Pies był wyraźnie nie w humorze po nieszczęściu, jakie spotkało jego kolegę.

Rzucił się na kobietę i przewrócił ją na plecy. Potem ugryzł ją w lewe udo w okolicach pachwiny.

– Ten pies dobrze wie, gdzie się gryzie dziwkę – skomentował jeden z policjantów i zarechotał.

Ponieważ od razu zobaczyli, że Bochen i Kasper znikli, pozwolili psu ugryźć dziewczynę jeszcze raz, mniej więcej w to samo miejsce.

– Przynajmniej zrobimy jakiś użytek z karetki – powiedział ten z poczuciem humoru.

Gunvald Larsson i Kollberg przybyli w chwili rozpoczęcia akcji, czyli za późno, by się do czegoś przydać lub zaszkodzić. Dlatego zostali w samochodzie i obserwowali przebieg wydarzeń.

Widzieli wypadek z psem, pogryzienie Malma i jego szybkie opatrzenie. Widzieli też, jak jedna z karetek zawraca w stronę domu i wynoszą Maggan.

Żaden z nich się nie odezwał, tylko Kollberg ponuro pokręcił głową.

Kiedy akcja wyglądała na zakończoną, wysiedli z samochodu i podeszli do Stiga Malma. Gunvald Larsson spytał:

– Nikogo nie było, co?

– Tylko ta dziewczyna.

– Jak została ranna?

Malm spojrzał na swoją obandażowaną rękę i powiedział:

– Chyba pogryzł ją pies.

Malm był niezwykle eleganckim i gibkim mężczyzną, choć zbliżał się do pięćdziesiątki.

Gdyby ktoś nie wiedział, że jest policjantem – którym właściwie nie był – mógłby go wziąć za reżysera filmowego lub dobrze prosperującego biznesmena. Pogładził swoje kręcone włosy i powiedział:

– Ronnie Kaspersson i Lindberg. Teraz mamy dwóch desperatów do ścigania. I żaden z nich nie cofnie się przed użyciem broni.

– Jesteś pewny? – zapytał Kollberg.

Malm zignorował pytanie i mówił dalej:

– Następnym razem ściągnę więcej osób. Dwa razy tyle i szybsza koncentracja. Poza tym plan zadziałał świetnie. Dokładnie tak, jak myślałem.

– Ha – sapnął Gunvald Larsson. – Czytałem ten cholerny plan. Moim zdaniem graniczy z czystym kretyństwem. Naprawdę masz tak zakuty łeb, by wierzyć, że stary wyga jak Bochen nie rozpozna dwóch przebranych policjantów schowanych w wozie telekomunikacji i starej karetce z demobilu?

– Nigdy nie lubiłem twojego słownictwa – burknął urażony Malm.

– Wyobrażam sobie. Ja tylko mówię to, co myślę. Skąd wziąłeś ten pomysł z koncentracją sił? To nie jest bitwa pod Breitenfeld. Gdybyśmy poszli tam we dwóch z Lennartem, mielibyśmy i Kaspra, i Bochna.