Malm westchnął.
– Zastanawiam się, co powie na to szef.
– Możesz wziąć ze sobą tego złego psa i spytać – odparł Gunvald Larsson. – Jeżeli sam nie masz odwagi. Może odgryzie szefowi policji jaja. To byłoby coś.
– Jesteś wulgarny, Larsson – rzekł Malm. – To nie w moim stylu.
– A jaki jest twój styl? Rozjeżdżać szkolone psy?
– Zasada koncentracji sił to dobry pomysł.
Malm przygładził swoje piękne loki.
– Only numbers can annihilate – powiedział.
– Myślałeś o tym, by zostać admirałem?
– Nie bardzo – odparł Malm. – Cierpię na chorobę morską.
– Wiesz, kto to powiedział?
– Nie.
– Nelson. Ten, który stoi na kolumnie na Trafalgar Square.
– Miał rację – skwitował Malm. – Na lądzie też.
– W to wątpię. Poza tym nie był policjantem.
– My w to wierzymy – odparł Malm.
– Na to wygląda.
Przez chwilę Malm wydawał się niemal ludzki.
– Ciekaw jestem, co sądzi o tym wszystkim naczelny komendant – powiedział.
– Nie będzie zachwycony. Zdenerwuje się.
– Nie mów tak – rzekł ponuro Malm. – Na pewno na mnie nakrzyczy.
– Następnym razem ich zgarniecie.
– Tak myślisz? – W głosie Malma brzmiał pesymizm.
Kollberg od dłuższego czasu się nie odzywał. Wyglądał na pogrążonego w rozmyślaniach.
– O czym myślisz, Lennart? – zapytał Gunvald Larsson.
– O Kasprze. Nie mogę przestać. Musi się czuć jak ścigane zwierzę. Na pewno się boi. I prawdopodobnie nie popełnił poważnego przestępstwa.
– Tego nie wiemy, prawda?
– To tylko intuicja, jak mówią.
– Uch – rzekł Malm. – Muszę jechać do zarządu policji. Cześć.
Wskoczył do wozu taktycznego komanda i kazał się tam zawieźć.
Nim odjechał rzucił jeszcze jedno zdanie:
– Dopilnujcie, by nic z tego nie przedostało się na zewnątrz, absolutnie nic nie może się przedostać.
Kollberg apatycznie wzruszył ramionami.
– Bycie szefem biura zarządu policji nie jest w sumie takie zabawne.
Przez chwilę stali w milczeniu.
– Jak się czujesz, Lennart?
– Źle. Ale sądzę, że coś wymyśliłem. Może. Swoją drogą, z jakimi ludźmi musimy pracować.
– Co za gówniana robota – stwierdził Gunvald Larsson.
Rozdział 27
We wtorek rano Lennart Kollberg wstał wcześnie, włożył szlafrok, ogolił się i poszedł do kuchni zrobić sobie kawę. Choć raz udało mu się wstać przed dziećmi – z pokoju Bodil i Joakima nie dochodził żaden odgłos. Gun też spała, nie dał jej zasnąć przez pół nocy i udało jej się dopiero godzinę temu.
Kiedy się położył poprzedniego wieczoru, po delikatnie mówiąc, nieudanej akcji w Midsommarkransen, nie mógł zasnąć. Leżał na wznak z dłońmi splecionymi na karku, patrzył w ciemność i rozmyślał. Obok siebie słyszał spokojny oddech Gun, a od czasu do czasu kolejkę podziemną, która wjeżdżała z sykiem na stację, a potem powoli nabierała rozpędu do dalszej drogi. W ciągu ostatniego roku przeleżał tak wiele nocy, wałkując wciąż ten sam problem, ale tej nocy poczuł, że już ma tego dość.
Koło trzeciej wyszedł do kuchni, by wziąć sobie piwo i kanapkę, a po chwili zjawiła się cicho Gun, by dotrzymać mu towarzystwa. Potem znów się położyli, a on powiedział jej o swojej decyzji. Dla Gun nie była zaskoczeniem – tyle razy przedtem już o tym rozmawiali, a ona całym sercem popierała jego zamiar. Odkąd wrócił do domu ze Skånii, sprawiał wrażenie niespokojnego i zdeterminowanego, a ona przeczuwała, że niedługo podejmie decyzję.
Rozmawiali przez kilka godzin, potem przytulili się do siebie i Gun po chwili zasnęła w jego ramionach.
Kiedy Bodil i Joakim wstali, zrobił im śniadanie, a potem odesłał do pokoju dziecięcego, przykazując, by nie budzili Gun. Nie dlatego, że zawsze robili to, co im kazał, tylko Gun potrafiła wyegzekwować od nich posłuszeństwo, ale miał nadzieję, że zostawią ją w spokoju choć jeszcze przez chwilę.
Dostał na pożegnanie dwa lepkie buziaki i pojechał do pracy.
Kiedy szedł korytarzem do pokoju służbowego i minął po drodze pusty pokój Martina Becka, pomyślał, jak wiele razy wcześniej, że współpraca z nim będzie jedyną rzeczą, której brak naprawdę odczuje.
Powiesił marynarkę na oparciu krzesła, usiadł i przysunął maszynę do pisania. Potem wkręcił w wałek kartkę papieru i napisał:
Sztokholm 27 listopada 1973
Do Głównego Zarządu Policji
Podanie o dymisję
Podparł ręką podbródek i wyjrzał przez okno. Jak zwykle o tej porze dnia autostrada była pełna samochodów, które w trzech kolumnach toczyły się w stronę centrum. Kollberg obserwował ten niewyczerpany strumień lśniących osobówek i myślał, że nie ma chyba drugiego kraju, w którym właściciele tak dbaliby o samochody, jak Szwecja. Wciąż je myli i polerowali, a rysa na lakierze czy wgniecenie w karoserii urastały do rozmiarów katastrofy i wymagały natychmiastowej naprawy. Samochód był ważnym symbolem statusu i wielu, chcąc spełniać społeczne standardy, zmieniało model na nowszy, zupełnie bez potrzeby i częściej niż mogli sobie na to pozwolić.
Nagle uderzyła go pewna myśl, wyszarpnął kartkę z maszyny i podarł na drobne kawałki, które wrzucił do kosza. Wciągnął na siebie marynarkę i poszedł szybko w stronę windy. Nacisnął przycisk do garażu, w którym stał jego samochód, siedmioletni, z wgnieceniami i ubrudzony skåńską gliną, ale rozmyślił się i zatrzymał windę na parterze.
Do Midsommarkransen nie było daleko – gdyby nie znajdował się na Kungsholmsgatan, widziałby prawie miejsce wczorajszej porażki przez okno.
Samochód stał na parkingu za domem, w którym mieszkała Maggan. Beżowe volvo, ale z innym numerem rejestracyjnym niż ten, który podali Skacke i właściciel stacji benzynowej w Katrineholm. Miał tablice starego typu, które łatwo było zamontować samemu, i Kollberg nie miał wątpliwości, że to ten właściwy samochód. Zanotował numer i wrócił do komendy południowej.
Kiedy znów usiadł przy biurku, odstawił maszynę i przysunął do siebie telefon.
Dostał szybką odpowiedź z centralnego rejestru pojazdów – takiego numeru w rejestrze nie ma i nigdy nie było. Miał oznaczenie okręgu AB dla miasta Sztokholmu, w którym nie osiągnięto nigdy tak wysokiej liczby, jak kombinacja cyfr, która występowała po literach. I nie mogło jej być, ponieważ wszystkie pojazdy w Sztokholmie otrzymały już nowe, niezwiązane z okręgiem numery.
– Dziękuję – powiedział Kollberg, trochę zaskoczony.
Nie spodziewał się tak szybkiego i wyraźnego potwierdzenia, że volvo ma fałszywe tablice. Z zasady nie miał dużego zaufania do komputerów.
Zachęcony sukcesem znów podniósł słuchawkę, wykręcił numer komendy policji w Malmö i poprosił o połączenie z Bennym Skackem.
– Inspektor kryminalny Skacke – odpowiedział dziarski głos. Tytuł był dla Skackego jeszcze tak nowy, że nie potrafił ukryć dumy, kiedy go wymawiał.
– Cześć, Benny – rzekł Kollberg. – Jako że tylko siedzisz i kręcisz młynki palcami, mam dla ciebie zadanie.
– No, siedzę, ale piszę raport. Może zaczekać. O co chodzi?
Nie miał już takiego dziarskiego głosu.
– Czy możesz szybko zdobyć numery podwozia i silnika tego volvo skradzionego w Vellinge?