Выбрать главу

Kollberg patrzył na zawijasy na bloczku. Próbował wyrysować coś w rodzaju mapy Skånii, z zaznaczeniem Vellinge, Anderslöv, Malmö i Trelleborga.

– Wiesz, gdzie ma tę swoją fabrykę? – zapytał, łącząc linią Vellinge i Anderslöv.

– Odniosłem wrażenie, że pracuje w Trelleborgu – rzekł z wahaniem Skacke. – Chyba jego żona o tym wspomniała.

Kollberg narysował linię między Anderslöv i Trelleborgiem, a potem drugą między Trelleborgiem i Vellinge.

Utworzył w ten sposób trójkąt, który z wierzchołkiem w Trelleborgu i linią między Vellinge i Anderslöv tworzył szeroką podstawę na północy.

– Dobrze, Skacke – pochwalił Kollberg. – Świetnie.

– Znaleźliście samochód? – zapytał Skacke. – Słyszałem, że on zbiegł, ten Kasper.

– Tak, to prawda – rzucił sucho Kollberg. – I sądzę, że znaleźliśmy ten samochód. Rozmawiałeś ostatnio z Martinem?

– Nie – odparł Skacke. – Raczej dość dawno. Ale on chyba jest jeszcze w Anderslöv?

– Właśnie – rzekł Kollberg. – Dlatego jak tylko odłożę słuchawkę, zadzwoń do Martina i powtórz mu wszystko, co właśnie mi powiedziałeś. O tym Kaju Evercie Sundströmie, jak wyglądał i tak dalej. A potem powiedz mu, żeby zadzwonił do Hjelma w SKL i dowiedział się, czy mają już ten samochód. Zrób to od razu.

– Okej – odparł Skacke. – Co jest z tym Sundströmem? Zrobił coś?

– To się okaże – rzekł Kollberg. – Masz tylko porozmawiać z Martinem, on tu decyduje. Zrozumiałeś? A potem dokończ raport. A gdyby jeszcze coś wyszło, jestem w swoim pokoju. Ja też mam do napisania coś w rodzaju raportu. Pozdrów Martina. Cześć.

– Cześć.

Kollberg już więcej nie dzwonił. Odsunął telefon i włożył do szuflady blok z odwróconym trójkątem i zawijasami, które miały przedstawiać Skånię.

Potem przysunął maszynę do pisania, wkręcił kartkę i napisał:

Sztokholm 27 listopada 1973

Do Głównego Zarządu Policji

Podanie o dymisję

Rozdział 28

Lennart Kollberg pisał powoli palcami wskazującymi. Wiedział, że list, nad którym tak długo myślał, musi zostać rozpatrzony jako pismo formalne, nie chciał jednak zbytnio się rozwlekać i starał się przy tym używać w miarę nieformalnego języka.

Po długich i dogłębnych rozważaniach zdecydowałem się opuścić szeregi policji. Moja motywacja jest bardzo osobista, ale spróbuję ją przedstawić w ogólnym zarysie. Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że moja decyzja nie jest aktem politycznym, choć przez wielu może być tak postrzegana. Policja w ostatnich latach została w dużym stopniu upolityczniona i coraz częściej jest wykorzystywana do celów politycznych. Obserwuję ten kierunek rozwoju z dużym niepokojem, ale osobiście udało mi się niemal całkowicie uniknąć udziału w tego rodzaju działaniach.

Wciągu 27 lat mojej służby w policji jej obowiązki, struktura i organizacja zmieniły się jednak w taki sposób, że przekonałem się, iż nie nadaję się już na policjanta, jeżeli kiedykolwiek tak było. Przede wszystkim nie potrafię się solidaryzować z organizacją tego rodzaju. Dlatego moja rezygnacja leży w interesie zarówno policji, jak i moim własnym.

Kwestia, która od dawna wydaje mi się szczególnie ważna, to uzbrojenie policjanta. Od wielu lat wyznaję pogląd, że policjanci pełniący normalną służbę nie powinni mieć przy sobie broni. Dotyczy to zarówno umundurowanych, jak i cywilnych pracowników policji.

Jestem zdania, że znaczny wzrost przestępstw z użyciem przemocy w minionej dekadzie w dużym stopniu wiąże się z tym, że policjanci zawsze noszą broń palną. Powszechnie wiadomo, i można tu przywołać doświadczenia innych krajów, że przestępczość z użyciem przemocy natychmiast wzrasta, kiedy policja daje zły przykład. Wydarzenia w ostatnim czasie pokazują też wyraźnie, że nie można się spodziewać niczego prócz dalszego pogorszenia sytuacji. Dotyczy to w szczególności Sztokholmu i pozostałych dużych miast.

W kształceniu policjantów przywiązuje się zbyt małą wagę do zajęć z psychologii.

Dlatego brakuje im najważniejszej być może przesłanki do osiągnięcia sukcesu w wykonywanej pracy.

Fakt, że mimo to istnieją tzw. psychologowie policyjni, których wysyła się w szczególnych sytuacjach, by przemówili przestępcom do rozumu, tylko moim zdaniem dowodzi tego braku. Nie można mianowicie kamuflować przemocy psychologią. Z tego, co wiem, jest to jedna z najprostszych i najbardziej oczywistych zasad nauk psychologicznych.

W tym kontekście chcę podkreślić, że od wielu lat nie noszę przy sobie broni. Często zdarzało się to wbrew otrzymanym rozkazom, ale nigdy nie miałem poczucia, że przeszkadza mi to w wykonywaniu obowiązków. To raczej przymus noszenia broni miałby silny efekt hamujący i mógłby bezpośrednio doprowadzić do wypadków i jeszcze mniejszego kontaktu policji z resztą społeczeństwa.

Ogólnie chcę powiedzieć, że po prostu nie wytrzymuję już bycia policjantem. Możliwe, że społeczeństwo ma taką policję, na jaką zasługuje, ale nie zamierzam rozwijać tej tezy, przynajmniej nie tu i nie teraz.

Czuję się postawiony przed fait accomplit. Kiedy wstępowałem do policji, nie wyobrażałem sobie, że zawód ten przejdzie taką przemianę i przyjmie obecny kierunek.

Jestem człowiekiem, który po 27 latach służby tak bardzo wstydzi się swojego zawodu, że sumienie nie pozwala mu go dłużej wykonywać.

Kollberg wykręcił kartkę i przeczytał to, co napisał. Teraz, kiedy już zaczął, mógłby tak pisać bez końca. Ale to musi wystarczyć. Dopisał:

Dlatego zwracam się z prośbą o niezwłoczne zwolnienie mnie ze służby.

Sten Lennart Kollberg

Złożył kartki i wsunął do zwykłej brązowej koperty.

Napisał adres.

Wrzucił list do kosza z wychodzącą pocztą.

Potem wstał i rozejrzał się po pokoju.

Zatrzasnął za sobą drzwi i poszedł.

Do domu.

Rozdział 29

Domek w lesie Haninge koło Dalarö był dobrą kryjówką. Stał w takim odosobnieniu, że nikt nie mógł tu trafić przypadkiem, a jego wyposażenie wskazywało na to, że Bochen Lindberg nie ma złudzeń. Był tam zapas jedzenia i picia, broni i amunicji, oleju napędowego oraz ubrań, papierosów i stert starych tygodników, ogólnie rzecz biorąc, wszystko, czego potrzeba, by wytrzymać przez dłuższy czas w izolacji. Byłoby oczywiście najlepiej, gdyby wcale do tego nie doszło.

Bochen i Kasper uciekli aż za łatwo, kiedy policja szturmowała mieszkanie w Midsommarkransen, ale z drugiej strony, domek był ich ostatnią szansą.

Gdyby ich tutaj złapano, mieli dwie możliwości: poddać się albo walczyć.

Trzecia możliwość, uciec jeszcze raz, nawet nie wchodziła w rachubę, ponieważ w takim przypadku byłaby to samotna ucieczka, pieszo i przez las. Zbliżająca się zima czyniła tę perspektywę mało kuszącą, przede wszystkim dlatego, że oznaczałoby to również zostawienie dużego zapasu skradzionych cennych dóbr.

Bochen Lindberg nie był wielką gwiazdą w konstelacji przestępców i planował w możliwie najprostszy sposób. Zakopał wartościowe rzeczy oraz pieniądze w domku i wokół niego – teraz mógł mieć tylko nadzieję, że pościg policyjny na tyle straci rozmach, by mogli się odważyć na powrót do Sztokholmu. Wtedy mogliby szybko zamienić skradzione rzeczy na gotówkę, zdobyć fałszywe dokumenty i wyjechać za granicę.