Выбрать главу

Ronnie Kaspersson wcale nie planował. Wiedział tylko, że policja ściga go wszelkimi dostępnymi sposobami za przestępstwo, którego w rzeczywistości nie popełnił. Z Bochnem nie był przynajmniej sam, a jego towarzysz miał przy tym optymistyczne i mało skomplikowane spojrzenie na życie. Kiedy powiedział, że mają duże szanse, naprawdę tak myślał i Kasper mu wierzył. A Bochen nie zdecydował się na ucieczkę wcześniej dlatego, że nie chciał być sam.

Teraz było ich dwóch, co czyniło całą sytuację znacznie weselszą.

Kacper miał właściwie tylko jeden problem, mianowicie taki, że Bochen zawsze dawał się złapać. Obaj jednak rozumowali, że kiedyś wiatr musi się zmienić, a do tego potrzebowali tylko trochę fartu. W ostatnich latach wielu notorycznych przestępców uciekło za granicę po udanym skoku. Rozpłynęli się gdzieś w zachodniej cywilizacji, zachowując pieniądze i zdrowie.

Dom miał wiele zalet. Stał na polanie, zapewniając dobry widok na wszystkie strony.

Były przy nim tylko dwa budynki gospodarskie, wychodek i mała, zaniedbana stodoła, w której ukryli samochód Bochna.

Sam budynek mieszkalny był dobrze utrzymany – zwykły wiejski dom z trzema oknami od frontu, jednym z tyłu i po jednym w każdej ścianie szczytowej. Na parterze znajdowały się kuchnia, sypialnia i duży pokój. Prowadziła tam tylko jedna droga, wychodząca prosto na podwórze i mały ganek pośrodku domu.

Już pierwszego dnia Bochen zrobił staranny przegląd ich uzbrojenia. Mieli dwa wojskowe pistolety maszynowe i trzy pistolety automatyczne różnych marek i kalibru. Poza tym byli dobrze zaopatrzeni w amunicję, w tym w dwie pełne skrzynki z nabojami do pistoletów maszynowych. Bochen powiedział:

– Przy takiej policji, jaka jest dzisiaj, możemy zrobić tylko dwie rzeczy, gdyby mimo wszystko nas odkryli i otoczyli.

– Jakie?

– Wystrzelać się do końca. Jeśli trafimy jednego lub dwóch gliniarzy, nie zmieni to ani trochę naszej sytuacji. Trudno im będzie nas capnąć, nie podpalając domu. A jeśli spróbują z gazem łzawiącym, mam tam w skrzyni kilka masek.

– Nie wiem, jak to działa – powiedział Kasper, wodząc palcem po pistolecie maszynowym.

– Nauczenie się tego zajmuje jakieś dziesięć minut – rzekł Bochen.

Miał rację. Dziesięć minut przyspieszonego kursu wystarczyło. Następnego dnia urządzili próbne strzelanie ze wszystkich rodzajów broni z bardzo dobrym rezultatem. Dom był tak odosobniony, że mogli to zrobić bez żadnego ryzyka.

– Teraz pozostaje tylko czekać – uznał Bochen. – Jeżeli przyjdą, damy im popalić. Ale prawdopodobnie nikt nie przyjdzie. Gdzie będziemy wtedy spędzać Święta? Na Wyspach Kanaryjskich czy gdzieś w Afryce?

Myśli Ronniego Kasperssona nie sięgały aż do Bożego Narodzenia. Zostało przecież jeszcze kilka tygodni. Myślał natomiast o strzelaniu. Wsadzenie paru kulek w któregoś z tych żądnych krwi drani nie powinno być trudne ani dziwne.

Po tym, jak widział policję podczas łapanek i zamieszek ulicznych, trudno było mu uważać ją za twór ludzki czy też złożony z pojedynczych osób.

Przez cały czas pobytu w domku słuchali radia. Nie miało ono jednak wiele do powiedzenia. Pościg za zabójcą policjanta trwał z niesłabnącą energią. Teraz było pewne, że znajduje się on w Sztokholmie, i dowódca taktycznego komanda uważał, że schwytanie go jest tylko kwestią niedługiego czasu.

Pogrążył ich zupełnie nieprzewidywalny czynnik.

Maggan.

Gdyby Maggan nie została ranna, nie stwarzałaby dla nich żadnego zagrożenia. Była dobrą i lojalną dziewczyną, która opanowała do perfekcji sztukę kamiennego milczenia.

Teraz jednak była ranna i leżała w szpitalu Söder.

Ugryzienia nie zagrażały jej życiu, ale były źle umiejscowione, jak lekarze określali sprawę.

Operowano ją, a po zabiegu czuła się źle, majaczyła i miała wysoką gorączkę.

Podczas gorączkowych majaków Maggan dość dużo mówiła. Nie wiedziała dokładnie, gdzie jest, ale miała wrażenie, że rozmawia z kimś, kogo zna, a w każdym razie z życzliwym i sympatycznym człowiekiem.

U wezgłowia jej łóżka rzeczywiście siedział człowiek wyposażony w magnetofon.

Był to Einar Rönn.

Rönn nie zadał ani jednego pytania – tylko słuchał i pozwalał, by słowa Maggan nagrywały się na taśmę.

Od razu zrozumiał, że ma sporo ważnych informacji, ale nie wiedział dokładnie, jak mógłby je wykorzystać.

Po trwających około minuty rozważaniach poszukał telefonu i zadzwonił do Gunvalda Larssona.

– Tak – powiedział Larsson. – Czego chcesz?

Wyraźnie było słychać, że Gunvald Larsson nie jest sam w swoim pokoju na komendzie przy Kungsholmsgatan. Głos miał szorstki i poirytowany.

– Dziewczyna tu majaczy. Właśnie powiedziała, gdzie są Bochen i Kasper. W domku koło Dalarö.

– Znasz jakieś szczegóły?

– Tak, dokładny opis drogi. Jeśli zdobędziesz mapę, mógłbym chyba oznaczyć na niej ten dom.

Gunvald Larsson milczał przez dłuższą chwilę. Potem powiedział konspiracyjnym tonem:

– To techniczna i bardzo złożona decyzja. Jesteś uzbrojony?

– Nie.

Na chwilę zapadła cisza.

Rönn zapytał:

– Czy nie musimy zawiadomić Malma?

– Absolutnie musisz to zrobić. To oczywiste.

Potem dodał ściszonym głosem:

– Ale dopiero, gdy zobaczysz mój samochód zatrzymujący się przed wejściem. Wtedy to zrobisz. Jak najszybciej.

– Okej – odparł Rönn.

Zszedł do dużego holu szpitala i zajął stanowisko przy automacie telefonicznym.

Po niespełna dziesięciu minutach zobaczył Gunvalda Larssona zatrzymującego samochód przed drzwiami. Natychmiast zadzwonił ponownie na Kungsholmsgatan i po krótkim oczekiwaniu uzyskał połączenie z Malmem. Rönn zreferował dokładnie to, co powiedziała Maggan.

– Świetnie – rzekł Malm. – Wracaj na swoje stanowisko.

Rönn natychmiast wyszedł do Gunvalda Larssona, który wyciągnął rękę i otworzył drzwi samochodu.

– Mapa i pistolet leżą w schowku – powiedział.

Rönn po krótkim wahaniu włożył pistolet za pasek od spodni. Potem spojrzał na mapę i oznajmił:

– Tu jest ten dom.

Gunvald Larsson studiował sieć dróg. Po chwili rzucił okiem na zegar i powiedział:

– Będziemy mieć jakąś godzinę przewagi. Potem ruszy Malm z tak zwanymi siłami głównymi. Jego sztab na pewno przewidział dokładnie taką sytuację. Będzie miał stu ludzi, dwa helikoptery i dziesięć psów. Poza tym sprowadził dwadzieścia wielkich tarcz z blachy pancernej. Zapowiada się niezła masakra.

– Sądzisz, że ci kolesie będą stawiać opór?

– To raczej pewne – odrzekł Gunvald Larsson. – Lindberg nie ma nic do stracenia, a Kaspersson jest bliski postradania zmysłów po całym tym pościgu.

– No tak – powiedział filozoficznie Rönn, dotykając palcami pistoletu.

Nie był człowiekiem skłonnym do przemocy.

– Poza tym nie przejmuję się specjalnie, co stanie się z Lindbergiem – rzekł Gunvald Larsson. – To zawodowy przestępca, poza tym niedawno zabił człowieka podczas napadu. Myślę o chłopaku. Nikogo dotąd nie zabił ani nie zranił, ale jeśli Malm wdroży swój plan, idę o zakład, że albo sam zostanie zabity, albo położy trupem paru policjantów. Dlatego chodzi o to, żebyśmy byli tam pierwsi i działali szybko.

Szybkie działanie było jedną ze specjalności Gunvalda Larssona.

Jechali na południe, przez Handen i nowe widmowe osiedle zwane Brandbergen.

Dziesięć minut później byli na bocznej drodze, a po następnych dziesięciu zobaczyli dom. Gunvald Larsson zatrzymał samochód na środku drogi, jakieś pięćdziesiąt metrów od budynku.