Выбрать главу

– Tak, to chyba muszę być ja – odrzekł z wahaniem Martin Beck.

– No to Folke pójdzie siedzieć.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Och, przecież wszyscy to wiedzą.

– Naprawdę?

– Szkoda. Jego wędzony śledź był zajebisty.

Rozmowa urwała się, kiedy mężczyzna wczołgał się pod wóz i znikł z pola widzenia.

Jeśli to była powszechna opinia, Nöjd widocznie nie przesadzał.

Martin Beck stał dalej, pocierając w zamyśleniu czoło u nasady włosów.

Po kilku minutach Herrgott Nöjd pojawił się po drugiej stronie wozu strażackiego. Miał na głowie ten sam kapelusz safari, a poza tym był ubrany w kraciastą flanelową koszulę, spodnie od munduru i lekkie mokasyny. Wielki szarobiały jämthund ciągnął smycz. Przecisnęli się pod drabiną i pies stanął nagle na tylnych łapach, kładąc przednie na piersi Martina Becka, i zaczął lizać go po twarzy.

– Siad, Timmy – rzekł Nöjd. – Siad, powiedziałem. Co za pies.

Pies był ciężki i Martin Beck cofnął się o dwa kroki.

– Siad, Timmy – powtórzył Nöjd.

Pies zrobił wokół trzy rundki. Potem usiadł niechętnie, wpatrując się w swojego pana i strzygąc uszami.

– To chyba najgorszy pies policyjny na świecie. Ale jest usprawiedliwiony. Brak szkolenia. Nie słucha. Ale skoro trafiło mi się zostać policjantem, on jest psem policyjnym. W pewnym sensie.

Nöjd roześmiał się, choć raczej nie miał ku temu powodu. Przynajmniej tak sądził Martin Beck.

– Kiedy był tu HKS i grali w piłkę, wziąłem go na mecz.

– HKS?

– Helsingborski Klub Sportowy. Nie znasz się na piłce nożnej, co?

– Bardzo słabo.

– Cóż, wyrwał się, rzecz jasna, i wbiegł na boisko. Zabrał piłkę jednemu z graczy Anderslöv. Mało nie doszło do zamieszek. Sędzia na mnie nawrzeszczał. To najbardziej dramatyczne zdarzenie, jakie miało tu miejsce od wielu lat. Do teraz, oczywiście. Co miałem zrobić? Aresztować sędziego? Nawet nie wiem, jaki status ma sędzia piłkarski od strony czysto prawnej.

Znów się roześmiał.

– Wchodzę na boisko i łapię sędziego. Mówię: „Nöjd? Inspektor policji. Bądź uprzejmy pójść ze mną. Zniewaga urzędnika państwowego”. Nie zareagował, więc stałem tam jak jakiś idiota.

Nöjd roześmiał się i Martin Beck zdecydował się zapytać:

– Z czego się śmiejesz?

– Myślałem właśnie o tym, co by się stało, gdyby Timmy strzelił wtedy bramkę.

Martin Beck nie umiał na to odpowiedzieć.

– A tak w ogóle to cześć – powiedział Nöjd.

– Cześć, Herrgott – dobiegł spod wozu głos jak zza grobu.

– Jöns, musisz stawiać tę landarę pod samymi drzwiami komendy?

– Jeszcze nie otworzyłeś – odparł Jöns.

Głos miał przytłumiony.

– Ale właśnie zamierzam to zrobić.

Nöjd zabrzęczał pękiem kluczy, a pies natychmiast zerwał się na równe łapy. Nöjd otworzył drzwi, rzucił szybkie spojrzenie brązowych oczu na Martina Becka i powiedział:

– Witam w komisariacie Anderslöv, komenda policji w Trelleborgu. To nasz budynek gminy. Mieszczą się w nim kasa chorych, komisariat, biblioteka. Ja mieszkam na górze. Wszystko jest nowe i odpicowane, jak mówią. Rewelacyjne areszty. Wykorzystałem je dwa razy w zeszłym roku. Tu jest mój pokój. Wejdź.

Pokój był przyjemny, stały w nim biurko i dwa fotele dla gości. Wielkie okna wychodziły na coś w rodzaju patio. Pies położył się pod biurkiem. Za biurkiem znajdował się regał pełen książek. W więksości Szwedzki Dziennik Ustaw, ale także sporo innych.

– Już dzwonili z Trelleborga – poinformował Nöjd. – Komisarz kryminalny. Komendant też. Chyba są rozczarowani, że to przejąłeś.

Usiadł przy biurku i strząsnął popiół z papierosa.

Martin Beck zagłębił się w jednym z foteli.

Nöjd założył nogę na nogę i dotknął kapelusza, który położył na biurku.

– Na pewno dziś tu przyjadą. Przynajmniej komisarz. Chyba że my potelepiemy się do Trelleborga.

– Wolałbym zostać tutaj.

– Okej.

Poszperał w papierach na biurku.

– Tu są dokumenty. Chcesz?

Martin Beck zapytał po namyśle:

– Czy możesz mi przekazać to ustnie?

– Oczywiście.

Martin Beck trochę się odprężył. Lubił Nöjda. Teraz wszystko powinno pójść dobrze.

– Ilu ludzi zatrudniacie?

– Pięciu. Jedna sekretarka. Trzech asystentów policji, jeśli nie ma wakatów. Jeden radiowóz. A w ogóle to jadłeś dziś śniadanie?

– Nie.

– A chcesz?

– Tak.

Rzeczywiście zaczął odczuwać głód.

– Dobrze – powiedział Nöjd. – Jak to zrobimy? Chodźmy do mnie na górę. Britta przyjdzie i otworzy o wpół do dziewiątej. Jeżeli coś się dzieje, dzwoni i mówi. Mam kawę i herbatę, chleb, ser, marmoladę i jajka. Nie wiem dokładnie. Chcesz kawę?

– Wolę herbatę.

– Ja też. Wezmę te papiery i pójdziemy na górę. Okej?

Mieszkanie na piętrze było ładne i przytulne, starannie urządzone, ale nieprzystosowane do życia rodzinnego. Rzucało się w oczy, że jego właściciel jest kawalerem od wielu lat, może przez całe życie. Na ścianie wisiały dwa myśliwskie sztucery i stara szabla policyjna. Służbowy pistolet Nöjda, walther 7,65, leżał rozebrany na części na kawałku ceraty na czymś, co prawdopodobnie służyło za stół jadalny. Najwyraźniej był zajęty czyszczeniem broni.

– Lubię strzelać – powiedział.

Potem roześmiał się i dodał:

– Ale nie do ludzi. Nigdy tego nie robiłem. W rzeczywistości nawet w nikogo nie celowałem. I tak nie noszę go przy sobie. Mam też rewolwer, sportowy. Ale leży zamknięty w sejfie.

– Jesteś w tym dobry?

– Cóż. Czasem wygrywam. To znaczy rzadko. Mam oczywiście odznakę.

To mogło oznaczać tylko jedno. Złotą odznakę. Którą mogą zdobyć tylko elitarni strzelcy. Martin Beck sam strzelał jak fajtłapa. Nie było mowy o złotej odznace. Jakiejkolwiek zresztą. Natomiast celował do ludzi, a nawet do nich strzelał. Nigdy jednak nikogo nie zabił. Przynajmniej tyle dobrego.

– Mogę sprzątnąć to ze stołu – powiedział bez entuzjazmu Nöjd. – Sam zwykle jadam w kuchni.

– Ja też – odrzekł Martin Beck.

– Też jesteś kawalerem?

– Mniej więcej.

– Aha.

Nöjd przyjął to dość obojętnie. Martin Beck był rozwiedziony i miał dwoje dorosłych dzieci – dwudziestodwuletnią córkę i osiemnastoletniego syna. Mniej więcej oznaczało, że od roku pomieszkiwał dość regularnie z kobietą. Nazywała się Rhea Nielsen i chyba ją kochał. To odmieniło jego dom – sądził, że na lepsze. Ale to nie była sprawa Nöjda, który sam wydawawał się zupełnie niezainteresowany życiem prywatnym szefa komisji do spraw zabójstw.

Kuchnia była urządzona praktycznie i wyposażona we wszystkie nowoczesne urządzenia. Nöjd postawił garnek na kuchence, wyjął z lodówki cztery jajka i zaparzył herbatę w ekspresie do kawy, to znaczy zagotował wodę i włożył torebki do filiżanek. Efektywna metoda, ale niezadowalająca dla konesera.

Martin Beck w poczuciu, że powinien zrobić coś pożytecznego, włożył dwie kromki do elektrycznego opiekacza.

– Można tu dostać całkiem dobry chleb – powiedział Nöjd. – Ale przeważnie kupuję w Konsumie. Myślę, że Konsum jest dobry.

Martin Beck tak nie myślał, ale nie powiedział tego głośno.

– Jest blisko – ciągnął Nöjd. – Tu wszędzie jest blisko. Uważam, że Anderslöv ma najbardziej zagęszczone centrum handlowe w całej Szwecji. Albo przynajmniej jedno z najbardziej.

Zjedli. Pozmywali. Wrócili do salonu.