Выбрать главу

– Na kiedy?

– Na jutrzejszy wieczór. Mama jedzie do Bostonu wziąć udział we wstępnym przesłuchaniu. Mo przyjedzie po nas o szóstej.

– Weź Jill.

– Ona nocuje u Yasmin.

– Pozwalacie jej spędzić noc u XY?

– Nie nazywaj jej tak. To złośliwe.

Adam wzruszył ramionami.

– Co z tego.

Co z tego – odwieczna odpowiedź nastolatków.

– Wróć do domu po szkole, to cię zabiorę.

– Nie mogę iść.

Mike spojrzał na pokój, który wyglądał jakoś inaczej niż wtedy, kiedy zakradł się tutaj z tatuowanym Brettem, tym od brudnych paznokci. Ta myśl znów uzmysłowiła mu ten fakt. Brudne paznokcie Bretta dotykały tej klawiatury. To było złe. Szpiegowanie było złe. Tylko że gdyby tego nie robili, Adam poszedłby na prywatkę, na której młodzież będzie piła alkohol i być może zażywała narkotyki. Tak więc szpiegowanie nie było takie złe. Tylko że Mike był jeszcze młodszy, kiedy wziął udział w paru podobnych prywatkach. I przeżył. Czy teraz byłoby gorzej?

– Co to znaczy, że nie możesz iść?

– Idę do Olivii.

– Twoja matka wspominała mi o tym. Chodzisz do Olivii cały czas. To Rangersi z Flyerami.

– Nie chcę iść.

– Mo już kupił bilety.

– Powiedz mu, żeby zabrał kogoś innego.

– Nie.

– Nie?

– Właśnie, nie. Jestem twoim ojcem. Pójdziesz na ten mecz.

– Ale…

– Żadnych ale.

Mike odwrócił się i opuścił pokój, zanim Adam zdążył powiedzieć choćby słowo.

Ou, pomyślał Mike. Czy naprawdę powiedziałem „Żadnych ale”?

6

Dom był martwy.

Właśnie tak opisałaby go Betsy Hill. Nie zaledwie cichy lub nieruchomy. Ten dom był pusty, podupadły, wymarły – jego serce przestało bić, krew płynąć, a wnętrzności zaczęły się rozkładać.

Martwy. Martwy jak głaz, cokolwiek to, do diabła, oznacza.

Martwy jak jej syn, Spencer.

Betsy pragnęła wyprowadzić się z tego martwego domu, dokądkolwiek. Nie chciała zostać w tym gnijącym truchle. Ron, jej mąż, uważał, że to za wcześnie. Zapewne miał rację. Jednak Betsy nienawidziła teraz domu. Przemykała przezeń, jakby to ona była duchem, a nie Spencer.

Bliźniaczki były na dole, oglądały jakąś płytę DVD. Przystanęła i spojrzała przez okno. U wszystkich sąsiadów paliły się światła. Ich domy wciąż żyły. Oni też mieli kłopoty. Córka narkomanka, żona o kokieteryjnym spojrzeniu i lepkich rękach, mąż zbyt długo pozostający bez pracy, autystyczny syn – każdy dom miał swoją tragedię. Wszystkie domy i wszystkie rodziny miały swoje tajemnice.

Jednak ich domy wciąż żyły. Tętniły życiem.

Dom Hillów był martwy.

Patrzyła na ulice i myślała, że każdy z nich, każdy sąsiad, przyszedł na pogrzeb Spencera. Byli cisi i pomocni, oferowali wsparcie i pociechę, starając się nie patrzeć oskarżające Jednak Betsy widziała te spojrzenia. Zawsze. Sąsiedzi nic nie mówili, ale bardzo chcieli obwinić ją i Rona – ponieważ w ten sposób upewniali się, że im nic takiego nie mogłoby się przydarzyć.

Teraz wszyscy już poszli, sąsiedzi i przyjaciele. Śmierć niczego nie zmienia, jeśli nie jesteś członkiem rodziny zmarłego. Dla przyjaciół, nawet bliskich, to jak oglądanie smutnego filmu, który naprawdę cię wzrusza, tak że cierpisz, aż dojdziesz do takiego stanu, że już nie chcesz dłużej odczuwać tego smutku, więc wyłączasz film i idziesz do domu.

Tylko rodzina musi nadal to znosić.

Betsy wróciła do kuchni. Zrobiła bliźniaczkom obiad – hot dogi i makaron z serem. Bliźniaczki niedawno ukończyły siedem lat. Ron lubił grillować hot dogi w słońcu czy w deszczu, w lecie i w zimie, ale bliźniaki narzekały, kiedy hot dogi były choć odrobinę „czarne”. Ona podgrzewała je w mikrofalówce. Bliźniaczki były szczęśliwsze.

– Obiad! – zawołała.

Bliźniaczki zignorowały ją. Jak zwykle. Spencer też to robił. Pierwsze wołanie było właśnie tym – pierwszym wołaniem. Przyzwyczaili się nie zwracać na nie uwagi. Czy to było częścią problemu? Czy była zbyt słaba na matkę? Może zbyt łagodna? Ron wytykał jej, że na zbyt wiele im pozwala. Czy to było powodem? Gdyby była surowsza dla Spencera…

Mnóstwo gdyby.

Tak zwani eksperci twierdzą, że samobójstwo nastolatka nie jest winą rodziców. To choroba, jak rak czy coś innego. Jednak nawet oni, ci eksperci, spoglądali na nią lekko podejrzliwie. Dlaczego chłopiec nie chodził systematycznie do psychoterapeuty? Dlaczego ona, jego matka, nie zwracała uwagi na zmiany w jego zachowaniu, uważając je za typowe dla nastolatka zmiany nastroju?

Wyrośnie z tego, myślała. Jak wszystkie nastolatki.

Przeszła do bawialni. Światło było zgaszone i telewizor oświetlał bliźniaczki. Nie były do siebie podobne. Zaszła w ciążę dzięki sztucznemu zapłodnieniu. Spencer był jej jedynym dzieckiem przez dziewięć lat. Czy to stanowiło jeden z powodów? Myślała, że towarzystwo rodzeństwa dobrze mu zrobi, ale czy każde dziecko nie pragnie wiecznej i niepodzielnej uwagi rodziców?

Blask telewizora migotał na ich twarzach. Dzieci wyglądają na tak odmóżdżone, kiedy oglądają telewizję. Otwarte usta, wybałuszone oczy – okropność.

– Już – powiedziała.

Nadal się nie ruszyły. Ti – tak, tik…

– Już! – eksplodowała Betsy.

Krzyk je przestraszył. Podeszła i wyłączyła telewizor.

– Powiedziałam, że obiad gotowy! Ile razy mam was wołać?

Bliźniaczki w milczeniu uciekły do kuchni. Betsy zamknęła oczy i próbowała głęboko oddychać. Taka już była. Spokój po gwałtownych wybuchach. To całe gadanie o zmiennym nastroju. Może to dziedziczne. Może Spencer był zgubiony już w jej łonie.

Usiadły przy stole. Betsy podeszła i przywołała na usta sztuczny uśmiech. Tak, już wszystko dobrze. Podała im obiad i próbowała nawiązać rozmowę. Jedna z bliźniaczek gawędziła, druga nie. Tak było od tego zdarzenia ze Spencerem. Jedna bliźniaczka radziła sobie z tragedią, całkowicie ignorując ten fakt. Druga cierpiała w ponurym milczeniu.

Rona znów nie było w domu. W niektóre noce wracał do domu, wstawiał samochód do garażu, a potem siedział w nim i płakał. Betsy czasem się bała, że nie wyłączy silnika, zamknie drzwi i zrobi to, co jego jedyny syn. Zakończy swoje cierpienia. To wszystko stanowiło taką perwersyjną ironię losu. Jego syn odebrał sobie życie, a on mógł zrobić to samo, wybrać najłatwiejsze wyjście.

Ron nigdy nie rozmawiał o Spencerze. Dwa dni po jego śmierci wziął z jadalni krzesło syna i wstawił je do piwnicy. Każde z ich dzieci miało szafkę ze swoim imieniem. Ron przejął szafkę Spencera i zaczął zapełniać ją niepotrzebnymi papierami. Domyśliła się, że chciał ją dokumentnie zapchać.

Betsy radziła sobie inaczej. Czasem próbowała rzucić się w wir pracy, ale żałoba sprawiała, że czuła się ociężała, jak w jednym z tych snów, w których biegniesz przez wysoki śnieg i każdy ruch przypomina pływanie w basenie wypełnionym syropem. Czasem, tak jak teraz, chciała pławić się w smutku. Z niemal masochistyczną uciechą miała ochotę pozwolić, żeby wszystko runęło i zniszczyło ją ponownie.

Posprzątała po obiedzie i przygotowała bliźniaczki do spania. Ron jeszcze nie wrócił. W porządku. Nie kłócili się z mężem od śmierci Spencera. I seks przestał dla nich istnieć. Ani razu. Mieszkali w tym samym domu, nadal rozmawiali ze sobą i wciąż się kochali, ale odseparowali się, tak jakby wszelkie przejawy czułości były nie do zniesienia.

Komputer był włączony, strona domowa Internet Explorera już wywołana. Betsy usiadła i wprowadziła adres. Pomyślała o przyjaciołach i sąsiadach, o ich reakcji na śmierć jej syna. Samobójstwo naprawdę wszystko zmienia. W jakiś sposób jest mniej tragiczne, pozwala na spojrzenie z dystansu. Spencer, jak powszechnie uważano, widocznie czuł się nieszczęśliwy, tak więc już nie był całkiem zdrowy. Lepiej, że odszedł ktoś niezdrów, niż miałby umrzeć ktoś zupełnie zdrowy. Co gorsza, Betsy uważała, że to okropne uzasadnienie ma jakiś sens. Słyszysz o głodującym dziecku, które umarło gdzieś w afrykańskiej dżungli, i nie wydaje ci się to taką tragedią jak choroba nowotworowa ślicznej dziewczynki mieszkającej przy twojej ulicy.