Выбрать главу

Dom był tak cichy. Mike nie był do tego przyzwyczajony. Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatnio siedział tu sam – bez dzieci, bez Tii – ale nie mógł. Lubił samotność. Tia wprost przeciwnie. Przez cały czas chciała przebywać wśród ludzi. Pochodziła z licznej rodziny i nienawidziła być sama. Natomiast Mike zwykle to uwielbiał.

Wrócił do komputera i kliknął ikonkę. Wybrał stronę z usługami GPS. System zapamiętał jego nazwisko, ale musiał podać hasło. Zrobił to. Głos w jego głowie krzyczał, żeby dał sobie z tym spokój. Adam musi mieć własne życie. Musi popełniać błędy i uczyć się na nich.

Czyżby był nadopiekuńczy, chcąc powetować sobie własne dzieciństwo?

Ojca Mike'a nigdy nie było. Oczywiście nie z jego winy. Był węgierskim emigrantem, który uciekł tuż przed wydarzeniami w Budapeszcie w 1956 roku. Jego ojciec, Antal Baye – nazwisko wymawiane jak bye, a nie „Baye”, i francuskiego pochodzenia, chociaż nikt nie potrafił ustalić jego rodowodu – nie mówił ani słowa po angielsku, kiedy wylądował na wyspie Ellis. Zaczynał od zmywania talerzy i jakoś zdołał uzbierać dość pieniędzy, aby otworzyć maleńkie bistro przy MacCarter Highway w Newark, w którym harował siedem dni w tygodniu, żeby utrzymać siebie i rodzinę.

W bistrze podawano śniadania, obiady i kolacje, sprzedawano komiksy i karty baseballowe, gazety i periodyki, cygara i cygaretki. Bilety na loterię przynosiły spory dochód, chociaż Antal nigdy nie lubił ich sprzedawać. Uważał, że oddaje kiepską przysługę społeczeństwu, zachęcając swoją ciężko pracującą klientelę do wyrzucania pieniędzy na złudne marzenia. Nie wzdragał się przed sprzedawaniem papierosów – ich kupno to twój wybór i wiesz, w co się pakujesz. Jednak nie chciał sprzedawać złudzeń ani łatwych pieniędzy.

Ojciec Mike'a nigdy nie miał czasu, aby chodzić na mecze hokejowe jego dziecięcej drużyny. Tak było i już. Tacy mężczyźni jak on po prostu tego nie robili. Interesowało go wszystko, co było związane z jego synem, i zawsze wypytywał go, gdyż chciał znać każdy szczegół, lecz praca nie pozwalała mu na żaden rodzaj wypoczynku, a już na pewno na przesiadywanie na meczach. Ten jeden raz, kiedy przyszedł, gdy Mike miał dziewięć lat i grał pod gołym niebem, zmęczony po pracy ojciec zasnął oparty o drzewo. Nawet tamtego dnia Antal miał na sobie roboczy fartuch, którego biel plamiły ślady tłuszczu z porannych kanapek.

Tak Mike zawsze widział swojego ojca, w tym białym fartuchu, za ladą, sprzedającego dzieciom słodycze, uważającego na złodziei, odgrzewającego zapiekanki i hamburgery.

Kiedy Mike miał dwanaście lat, ojciec próbował powstrzymać miejscowego oprycha, który go okradał. Oprych strzelił do ojca i zabił go. Tak po prostu.

Stracili bistro. Matka schowała się na dnie butelki i nie wyszła, dopóki wczesny alzheimer nie zniszczył jej mózgu do tego stopnia, że nie robiło to już żadnej różnicy. Obecnie przebywała w domu starców w Caldwell. Mike odwiedzał ją raz w miesiącu. Nie miała pojęcia, kim on jest. Czasem mówiła na niego Antal i pytała, czy ma zrobić sałatkę ziemniaczaną dla tłumu klientów w porze lunchu.

Takie jest życie. Dokonujesz trudnych wyborów, porzucasz ojczyznę i wszystko, co kochasz, zostawiasz to, co masz, płyniesz przez pół świata do obcego kraju, budujesz sobie nowe życie – a jakiś bezwartościowy gnojek kończy to, naciskając spust.

Dramat, który Mike przeżył w tak młodym wieku, ukierunkował go. Dajesz upust wściekłości albo ją tłamsisz. Stał się lepszym zawodnikiem i lepszym studentem. Studiował, ciężko pracował i zawsze był zajęty, ponieważ kiedy jesteś zajęty, nie myślisz o tym, co mogłoby być.

Na ekranie monitora pojawiła się mapa. Tym razem czerwona kropka migała. Z krótkiej instrukcji Mike dowiedział się, że oznacza to, iż dana osoba porusza się, zapewne samochodem. Na stronie znajdowało się wyjaśnienie, że lokalizatory GPS skracają czas pracy baterii. Aby zaoszczędzić energię, nie wysyłają ciągłego sygnału, ale impulsy w trzyminutowych odstępach. Jeśli osoba nie będzie się przemieszczać przez ponad pięć minut, GPS wyłączy się i włączy ponownie dopiero wtedy, kiedy zarejestruje ruch.

Jego syn przekraczał most Jerzego Waszyngtona.

Po co Adam to robił?

Mike czekał. Adam najwyraźniej jechał samochodem. Czyim? Mike patrzył, jak migająca czerwona kropka przesuwa się po Cross Bronx Expressway i Major Deegan do Bronksu. Dokąd on jedzie? To bez sensu. Po dwudziestu minutach czerwona kropka zatrzymała się na Tower Street. Mike kompletnie nie znał tej okolicy.

I co teraz?

Zostać tu i obserwować czerwoną kropkę? To nie miało sensu. Jednak jeśli zacznie szukać Adama, ten tymczasem może ruszyć dalej.

Mike gapił się na czerwoną kropkę.

Kliknął ikonę podającą adres. Sto dwadzieścia osiem Tower Street. Najechał kursorem na ten adres. Z łącza wynikało, że to prywatna posiadłość. Zażądał zdjęcia satelitarnego – w tym momencie mapa zmieniła się w to, co zapowiadała nazwa: zrobioną przez satelitę fotografię ulicy. Niewiele pokazywała, poza dachami budynków stojących wzdłuż ulicy. Przesunął po niej kursorem, szukając hiperłączy. Niewiele się pojawiło.

Po kogo lub dokąd pojechał jego syn?

Zapytał o numer telefonu 128 Tower Street. Nie uzyskał go, ponieważ był to budynek czynszowy. Musiałby podać numer mieszkania.

I co teraz?

Wywołał Mapquest. Na starcie włączył się domyślny adres oznaczony jako DOM. To zwyczajne słowo nagle wydawało się zbyt ciepłe i osobiste. Kalkulator podał, że podróż na Tower Street zajmie mu czterdzieści dziewięć minut.

Mike postanowił pojechać i zobaczyć, co się dzieje.

Wziął laptop z wbudowaną bezprzewodową kartą sieciową. Jeśli Adama już tam nie będzie, zamierzał jeździć po okolicy, aż uda mu się podłączyć do czyjejś sieci bezprzewodowej i ponownie odszukać go przez GPS.

Dwie minuty później Mike wsiadł do samochodu i ruszył.

15

Wjeżdżając na Tower Street, niedaleko od miejsca, gdzie według GPS – u znajdował się Adam, Mike rozglądał się, szukając swojego syna, znajomej twarzy lub pojazdu. Czy któreś z nich miało prawo jazdy? Olivia Burchell, pomyślał. Czy już skończyła siedemnaście lat? Nie był tego pewien. Chciał sprawdzić przez GPS, czy Adam wciąż jest w tej okolicy. Zjechał na pobocze i włączył komputer. Nie znalazł żadnej sieci bezprzewodowej.

Tłum za szybą jego samochodu składał się z ubranych na czarno młodych ludzi o bladych twarzach, pomalowanych czarną szminką wargach i rzęsach ociekających od czarnego tuszu. Mieli łańcuchy oraz poprzebijane w dziwnych miejscach twarze (i zapewne pępki), obowiązkowe tatuaże, którymi najlepiej możesz dowieść, że jesteś niezależny i oryginalny, choć robisz dokładnie to samo co wszyscy twoi przyjaciele. Nikt nie czuje się dobrze w swojej skórze. Ubogie dzieci chcą wyglądać na bogate, toteż noszą drogie buty sportowe i hiphopową biżuterię. Bogate chcą wyglądać na ubogie, preferują więc styl gangsta i udają twardzieli, przepraszając w ten sposób za swoje bogactwo i to, co uważają za błędy rodziców, które niewątpliwie wkrótce powielą. A może działo się tu coś mniej dramatycznego? A może po prostu wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma? Mike nie był pewien.

Tak czy inaczej cieszył się, że Adam ograniczył się do noszenia czarnych strojów. Na razie żadnych kolczyków, tatuaży czy makijażu. Na razie.

Emosi – według Jill już nie nazywali się gotami, chociaż jej przyjaciółka Yasmine twierdziła, że to dwa różne odłamy, co prowadziło do długich dyskusji – dominowali tutaj. Pałętali się z otwartymi ustami i szklistymi oczami, zgarbieni jak ofermy batalionowe. Jedni wystawali przed nocnym klubem na jednym rogu ulicy, inni siedzieli w barze na drugim rogu. Był tam lokal reklamujący się jako Go – Go 24 h i Mike mimo woli zaczął się zastanawiać, czy to prawda, czy rzeczywiście można zobaczyć tam tancerkę go – go o dowolnej porze, nawet o czwartej rano lub drugiej po południu. A w Wigilię albo Czwartego Lipca? I kim byli ci nieszczęśnicy, którzy pracowali i przychodzili tutaj w takich porach?