Mike zobaczył, że idący przed nim DJ Huff kieruje się w prawo, w następną boczną uliczkę. Wydawało mu się, że przyciska do ucha telefon komórkowy. Mike przyspieszył, żeby go dogonić… tylko co mógłby zrobić? Znów to samo. Złapać go i zwołać: „Aha!”. Może po prostu powinien iść za nim i zobaczyć, dokąd zmierza. Mike nie wiedział, o co tu chodzi, ale nie podobało mu się to. Strach zaczął wypełzać z zakamarków świadomości.
Skręcił w prawo.
Młody Huff znikł.
Mike przystanął. Próbował oszacować tempo marszu i czas. W jednej czwartej drogi do następnej przecznicy znajdował się jakiś klub. Tylko jego drzwi tu się znajdowały. Widocznie DJ Huff wszedł do środka. Kolejka przed drzwiami była długa – najdłuższa z tych, jakie Mike widział. Musiała w niej stać setka dzieciaków. Mieszane towarzystwo – emosi, Latynosi, Afroamerykanie, a nawet kilku japiszonów.
Czyżby Huff nie musiał stać w kolejce?
Pewnie nie. Za aksamitnym sznurem stał superokazały ochroniarz. Podjechała długa limuzyna. Wysiadły z niej dwie długonogie dziewczyny. Z miną właściciela wcisnął się między nie prawie trzydzieści centymetrów niższy od nich mężczyzna. Superokazały bramkarz opuścił aksamitny sznur – mający ze trzy metry długości – i wpuścił ich.
Mike pomknął do drzwi. Bramkarz – wielki czarnoskóry facet o przedramionach grubych jak pnie stuletnich cedrów – obrzucił go znudzonym spojrzeniem, jakby Mike był jakimś przedmiotem. Może krzesłem. Albo jednorazową maszynką do golenia.
– Muszę tam wejść – powiedział Mike.
– Nazwisko.
– Nie ma go na żadnej liście.
Bramkarz tylko na niego patrzył.
– Myślę, że w środku może być mój syn. Jest nieletni.
Bramkarz nic nie powiedział.
– Posłuchaj – rzekł Mike. – Nie chcę kłopotów…
– To stań na końcu kolejki. Chociaż sądzę, że i tak nie wejdziesz.
– To szczególna sytuacja. Jego przyjaciel dopiero co tam wszedł. Nazywa się DJ Huff.
Bramkarz podszedł krok bliżej. Najpierw jego pierś, szeroka jak boisko do squasha, a potem reszta.
– Muszę cię prosić, żebyś natychmiast odszedł.
– Mój syn jest nieletni.
– Słyszałem.
– Muszę go stąd zabrać albo będą duże kłopoty.
Bramkarz przesunął łapą jak patelnia po swojej gładko wygolonej czaszce.
– Duże kłopoty, powiadasz?
– Tak.
– O rany, naprawdę się boję.
Mike sięgnął po portfel i wyjął banknot.
– Nie fatyguj się – rzekł bramkarz. – Nie wejdziesz.
– Nie rozumiesz.
Bramkarz zrobił następny krok. Teraz jego tors niemal dotykał twarzy Mike'a. Mike zamknął oczy, ale się nie cofnął. Może sprawił to trening hokeisty. Na lodzie nikt się nie cofa. Otworzył oczy i spojrzał na olbrzyma.
– Odsuń się – powiedział.
– Teraz nas opuścisz.
– Powiedziałem: odsuń się.
– Nigdzie się nie ruszam.
– Przyszedłem tu po mojego syna.
– Nie ma tu żadnego nieletniego.
– Chcę tam wejść.
– To stań na końcu kolejki.
Mike wciąż patrzył mu w oczy. Obaj się nie ruszali. Wyglądali jak zawodnicy, choć różnych kategorii wagowych, słuchający instrukcji na środku ringu. Mike czuł rosnące napięcie. I mrowienie kończyn. Umiał się bić. W hokeju nie zajdziesz daleko, jeśli nie umiesz robić użytku z pięści. Zastanawiał się, czy ten facet jest naprawdę twardy, czy tylko udaje twardziela.
– Wchodzę – oświadczył Mike.
– Mówisz poważnie?
– Mam przyjaciół w policji – rzekł Mike, blefując. – Sprawdzą ten lokal. Jeśli macie tu nieletnich, będziecie skończeni.
– O rany. Znowu się boję.
– Zejdź mi z drogi.
Mike zrobił krok w prawo. Wielki ochroniarz poszedł w jego ślady, zagradzając mu drogę.
– Zdajesz sobie sprawę – powiedział – że zaraz dojdzie do rękoczynów.
Mike znał kardynalną zasadę: nigdy, przenigdy, nie okazuj strachu.
– Hm.
– Twardziel, tak?
– Chcesz zacząć?
Bramkarz się uśmiechnął. Miał niesamowite zęby, perłowo – białe w czarnej jak węgiel twarzy.
– Nie. Chcesz wiedzieć dlaczego? Ponieważ nawet jeśli jesteś twardszy, niż wyglądasz, w co wątpię, mam tam Reggiego i Tyrone'a. – Kciukiem wskazał na dwóch innych wielkich facetów ubranych na czarno. – Nie jesteśmy tu po to, żeby dowieść naszej męskości, załatwiając jakiegoś głupiego dupka, więc nie musimy walczyć fair. Jeśli ty i ja „zaczniemy” – rzekł, przedrzeźniając Mike'a – oni się przyłączą. Reggie ma policyjny paralizator. Rozumiesz?
Bramkarz założył ręce na piersi i wtedy Mike zauważył tatuaż.
Zielone duże „D” na przedramieniu.
– Jak masz na imię? – zapytał Mike.
– Co?
– Twoje imię – powiedział Mike do bramkarza. – Jakie masz?
– Anthony.
– A nazwisko?
– Co cię to obchodzi?
Mike wskazał na jego rękę.
– Ten tatuaż.
– To nie ma nic wspólnego z tym, jak się nazywam.
– Dartmouth?
Bramkarz Anthony wytrzeszczył oczy. Potem powoli skinął głową.
– A ty?
– Vox clamentis in deserto - rzekł Mike, cytując motto szkoły.
– Głos wołającego na puszczy – przetłumaczył Anthony. Uśmiechnął się. – Nigdy tego nie zrozumiałem.
– Ja też nie – powiedział Mike. – Grałeś w piłkę?
– Futbol. Międzyuczelniane. A ty?
– Hokej.
– Międzyuczelniane?
– I ogólnokrajowe.
Anthony uniósł brwi, wyraźnie pod wrażeniem.
– Masz dzieci, Anthony?
– Mam trzyletniego syna.
– A gdybyś myślał, że twój syn ma kłopoty, czy trzech takich jak ty, Reggie i Tyrone zdołałoby powstrzymać cię od wejścia do tego klubu?
Anthony głośno wypuścił powietrze z płuc.
– Dlaczego jesteś taki pewny, że twój chłopak jest w środku?
Mike powiedział mu o DJ Huffie w kurtce z emblematem szkoły.
– Tamten chłopak? – Anthony pokręcił głową. – On nie wszedł do klubu. Myślisz, że wpuściłbym tu takiego szczeniaka w szkolnej kurtce? Wbiegł tam.
Pokazał odległy o trzy metry wylot bocznej uliczki.
– Wiesz, dokąd prowadzi ta uliczka?
– Myślę, że to ślepy zaułek. Nie chodzę tam. Nie mam po co. To raj ćpunów i tym podobnych. Teraz poproszę cię o przysługę.
Mike czekał.
– Wszyscy na nas patrzą. Jeśli teraz pozwolę ci odejść, stracę twarz, a tutaj twarz jest wszystkim. Wiesz, o czym mówię?
– Wiem.
– Dlatego zamachnę się pięścią, a ty uciekniesz jak przestraszona dziewczynka. Możesz wbiec w ten zaułek, jeśli chcesz. Rozumiesz?
– Mogę najpierw zapytać cię o coś?
– O co?
Mike sięgnął po portfel.
– Już ci mówiłem – rzekł Anthony. – Nie chcę…
Mike pokazał mu zdjęcie Adama.
– Widziałeś tego chłopca?
Anthony przełknął ślinę.
– To mój syn. Widziałeś go?
– Nie ma go tutaj.
– Nie o to pytałem.
– Nigdy go nie widziałem. A teraz…?
Anthony złapał Mike'a za klapy i zamierzył się pięścią. Mike się skulił.