– Proszę, nie! – wrzasnął. – Dobrze, w porządku, już sobie idę!
Cofnął się. Anthony puścił go. Mike pobiegł.
– Taak, chłoptasiu, lepiej zwiewaj… – usłyszał głos Anthony'ego.
Kilku gości zaczęło bić brawo. Mike przebiegł ulicą i skręcił w zaułek. O mało nie wpadł na rząd pogiętych pojemników na śmieci. Pod nogami chrzęściło mu potłuczone szkło. Zatrzymał się, spojrzał przed siebie i zobaczył dziwkę. A przynajmniej założył, że to dziwka. Opierała się o brązowy śmietnik, jakby był częścią jej ciała, jeszcze jedną kończyną, a gdyby tej zabrakło, upadłaby i już by nie wstała. Jej peruka była różowawa i wyglądała jak rekwizyt skradziony z szafy Davida Bowie w 1974 roku. Albo pogięty kosz na śmieci Davida Bowie. Wyglądało, że roi się w niej od robactwa.
Kobieta obdarzyła go bezzębnym uśmiechem.
– Cześć, mały.
– Widziałaś biegnącego tędy chłopca?
– Tutaj biega wielu chłopców, złotko.
Gdyby jej głos był odrobinę raźniejszy, można by go uznać za ospały. Była chuda, blada i chociaż nie miała na czole wytatuowanego słowa ćpunka, było to najzupełniej oczywiste.
Mike szukał jakiegoś wyjścia. Nie znalazł. Nie było tu drugiego wyjścia ani żadnych drzwi. Zauważył kilka schodów przeciwpożarowych, ale mocno zardzewiałych. Jeśli więc Huff naprawdę tutaj wbiegł, to którędy wyszedł? Gdzie się podział – a może wymknął się wtedy, kiedy Mike spierał się z Anthonym? A może Anthony okłamał go, chcąc się go pozbyć?
– Szukasz tego chłopca ze szkoły średniej, złotko?
Mike przystanął i odwrócił się do narkomanki.
– Tego chłopaczka z liceum. Takiego młodego, przystojnego i w ogóle? O, dziecino, samo mówienie o nim mnie podnieca.
Mike ostrożnie zbliżył się do niej, niemal obawiając się, że energiczniejszy krok mógłby wywołać zbyt mocne wstrząsy, od których rozsypałaby się w proch u jego stóp.
– Tak.
– No cóż, podejdź tu, złotko, to powiem ci, gdzie on jest.
Kolejny krok.
– Bliżej, złotko. Ja nie gryzę. Chyba, że to cię rajcuje.
Jej śmiech był chichotem z sennego koszmaru. Górna warga zapadła się, gdy otworzyła usta. Żuła gumę – Mike poczuł zapach – lecz jej woń nie zagłuszyła odoru zepsutych zębów.
– Gdzie on jest?
– Masz pieniądze?
– Sporo, jeśli powiesz mi, gdzie on jest.
– Pokaż.
Mike'owi nie podobało się to, ale nie miał innego wyjścia. Wyjął banknot dwudziestodolarowy. Wyciągnęła kościstą dłoń. To przypomniało Mike'owi stare komiksy z cyklu Opowieści z krypty i szkielet wyciągający rękę z trumny.
– Najpierw powiedz – rzekł.
– Nie ufasz mi?
Mike nie miał czasu. Przedarł banknot i dał jej jedną połowę. Wzięła ją i westchnęła.
– Dam ci drugą połowę, kiedy mi powiesz, gdzie on jest?
– No, złotko – powiedziała. – Tuż za tobą.
Mike zaczął się odwracać i ktoś uderzył go w wątrobę. Mocny cios w wątrobę kończy walkę i chwilowo paraliżuje ofiarę. Mike wiedział o tym. Ten cios go nie obezwładnił, ale niewiele brakowało. Mike poczuł potworny ból. Otworzył usta, ale nie zdołał wydobyć z siebie głosu. Opadł na jedno kolano. Drugie uderzenie, z boku, trafiło go w ucho. Coś twardego odbiło się od jego głowy. Mike próbował wstać i stawić opór, ale następny cios, tym razem kopniak, trafił go pod żebra. Upadł na plecy.
Instynkt wziął górę.
Ruszaj się, pomyślał.
Przetoczył się po ziemi i coś ostrego wbiło mu się w ramię. Pewnie stłuczone szkło. Spróbował klęknąć, ale następny cios trafił go w głowę. Niemal poczuł, jak mózg przesuwa mu się w czaszce. Czyjaś dłoń złapała go za kostkę.
Mike kopnął drugą nogą. Trafił obcasem w coś miękkiego i łamliwego.
– Niech to szlag! – wrzasnął trafiony.
Ktoś skoczył na niego. Mike brał już udział w takich bijatykach, chociaż zawsze na lodzie. Mimo to nauczył się kilku rzeczy. Na przykład tego, że nie zadajesz ciosów, jeśli nie musisz. Możesz sobie złamać rękę. Z dystansu owszem, możesz uderzać. Jednak to było zwarcie. Przyciągnął pięści do piersi i uderzył łokciem. Trafił w coś. Usłyszał trzask, pisk i trysnęła krew.
Mike zrozumiał, że trafił w czyjś nos.
Otrzymał następny cios i spróbował się uchylić. Kopnął na oślep. Była noc i z ciemności dobiegało tylko postękiwanie. Odchylił głowę do tyłu i spróbował uderzyć bykiem.
– Na pomoc! – zawołał. – Pomocy! Policja!
Jakoś zdołał się podnieść. Nie widział twarzy. Napastnik nie był sam. Co najmniej trzech rzuciło się na niego jednocześnie. Runął na śmietniki. Wszyscy razem upadli na ziemię. Mike walczył zażarcie, ale teraz przygnietli go swoim ciężarem. Zdołał jeszcze podrapać jednemu twarz. Rozerwali mu koszulę.
I nagle zobaczył nóż.
Zamarł. Nie potrafiłby powiedzieć na jak długo. Jednak wystarczająco długo. Zobaczył nóż i zastygł na moment, a wtedy poczuł silne uderzenie w skroń. Upadł na wznak, uderzając głową o bruk. Ktoś unieruchomił mu ręce. Ktoś inny przytrzymał nogi. Poczuł uderzenie w pierś. Ciosy zdawały się spadać ze wszystkich stron. Próbował się wyrwać i zasłonić, ale ręce i nogi nie chciały go słuchać.
Poczuł, że zaczyna odpływać. Poddawać się.
Ciosy przestały spadać. Mike poczuł, że ciężar przygniatający jego pierś znikł. Ktoś z niej wstał albo został zrzucony. Nogi też miał wolne.
Otworzył oczy, ale ujrzał tylko cienie. Ostatni kopniak, czubkiem buta, trafił go prosto w skroń. Wszystko spowiła ciemność, aż w końcu nie było już nic.
16
O trzeciej rano Tia znów spróbowała dodzwonić się do Mike'a.
Nie odpowiadał.
Bostoński Four Seasons był piękny i pokój bardzo jej się podobał. Tia lubiła nocować w dobrych hotelach – kto nie lubi? Uwielbiała delikatną pościel, posiłki przynoszone do pokoi i pilota do telewizora na wyłączność. Ciężko pracowała do północy, pogrążona w przygotowaniach do jutrzejszego przesłuchania. Telefon komórkowy spoczywał w jej kieszeni, nastawiony na wibracje. Kiedy długo się nie odzywał, Tia wyjęła go, sprawdziła słupki zasięgu i upewniła się, że nie przegapiła wibracji.
Nikt do niej nie dzwonił.
Gdzie, do diabła, podział się Mike?
Oczywiście dzwoniła do niego. I do domu. Dzwoniła na komórkę Adama. Była bliska paniki, ale bardzo starała się jej nie ulec. Adam to jedno. Mike to drugie. Mike jest dorosły. Doskonale umie sobie radzić. To była jedna z cech, które od początku tak jej się w nim podobały. Choć to może zabrzmi bardzo antyfeministycznie, Mike Baye sprawiał, że czuła się bezpiecznie, ciepło, doskonale chroniona. Był opoką.
Tia zastanawiała się, co robić.
Powinna wsiąść do samochodu i pojechać do domu. Zajęłoby to jej cztery godziny, może pięć. Powinna być w domu nad ranem. Tylko co właściwie zrobiłaby po przybyciu? Czy powinna zadzwonić na policję? Czy wysłuchaliby jej tak wcześnie i co mogliby zrobić o tej porze?
Trzecia rano. Przychodziła jej do głowy tylko jedna osoba, do której mogłaby zadzwonić.
Jego numer miała w swoim blackberrym, chociaż nigdy z niego nie korzystała. Razem z Mikiem używali programu Microsoft Outlook, zawierającego jedną wspólną książkę adresową i telefoniczną oraz kalendarz. Synchronizowali swoje blackberry i w ten sposób, teoretycznie, znali swoje terminarze spotkań. To oznaczało także, że dzielili wszystkie dane osobowe i biznesowe.
Co dowodziło, że nie mieli przed sobą żadnych tajemnic, prawda?
Myślała o tym – o tajemnicach i skrywanych myślach, o potrzebie ich posiadania i swojej obawie przed nimi jako matki i żony. Jednak teraz nie było na to czasu. Znalazła numer i nacisnęła klawisz połączenia.