Выбрать главу

– Zawieź go do domu. Niech spokojnie powie o tym córce.

– Już jadę. Novak już zadzwonił do swojej przyjaciółki, żeby trzymała dziewczynki z daleka od mediów do jego powrotu.

Na monitorze pojawiło się zdjęcie Marianne Gillespie. Dziwne, ale Novak nie miał żadnych fotografii swojej byłej, lecz zeszłej wiosny Reba Cordova odwiedziła Marianne na Florydzie i zrobiła kilka zdjęć. To wykonano przy basenie i Marianne miała na sobie bikini, lecz na użytek mediów wycięli samą głowę. Muse zauważyła, że Marianne była prawdziwą seksbombą, aczkolwiek taką, która zapewne pamiętała lepsze dni. Jej ciało nie było już tak jędrne jak kiedyś, ale wciąż coś w sobie miała.

Neil Cordova w końcu wystąpił, aby przemówić. Flesze zamigotały w stroboskopowym tempie, które zawsze zaskakiwało nieprzyzwyczajonych. Cordova zamrugał. Teraz wydawał się spokojniejszy, starał się opanować. Powiedział, że kocha swoją żonę, która jest cudowną matką, i jeśli ktoś ma jakieś informacje, niech zadzwoni pod numer podany na ekranie.

– Psst.

Muse się odwróciła. To był Frank Tremont. Machał rękę, przywołując ją do siebie.

– Mamy coś – powiedział.

– Już?

– Zadzwoniła wdowa po policjancie z Hawthorne. Mówi, że ta kobieta ze zdjęcia w sklepie mieszka sama piętro niżej. Podobno jest cudzoziemką i ma na imię Pietra.

■ ■ ■

Wychodząc ze szkoły, Joe Lewiston sprawdził w sekretariacie swoją skrytkę pocztową. Znalazł w niej jeszcze jedną ulotkę oraz list od rodziny Lorimanów z prośbą o pomoc w znalezieniu dawcy dla ich syna Lucasa. Joe nigdy nie uczył żadnego dziecka Lorimanów, ale widywał tu ich matkę. Nauczyciele mogli udawać, że są ponad to, ale zawsze dostrzegają ładne matki. Susan Loriman była jedną z nich.

Ulotka – trzecia, którą widział – głosiła, że w przyszły piątek „wykwalifikowany personel medyczny” przyjdzie do szkoły pobrać próbki krwi.

„Prosimy, miejcie serce i pomóżcie uratować Lucasowi życie…”.

Joe poczuł się okropnie. Lorimanowie robili wszystko, żeby uratować życie swojemu dziecku. Pani Loriman przysłała mu e – mail i zadzwoniła do niego, prosząc o pomoc. „Wiem, że nie uczył pan żadnego z moich dzieci, ale wszyscy w szkole uważają pana za przywódcę”. Joe pomyślał, samolubnie, ponieważ wszyscy ludzie są samolubni, że może to poprawi jego sytuację po tej przykrej sprawie z Yasmin, a przynajmniej pozwoli mu pozbyć się poczucia winy. Pomyślał o swoim dziecku, wyobraził sobie małą Allie w szpitalu, podłączoną do aparatury, chorą i cierpiącą. Pod wpływem tej myśli powinien spojrzeć na swoje problemy z dystansu, ale tak się nie stało. Komuś zawsze jest gorzej niż tobie. To jakoś nigdy go specjalnie nie pocieszało.

Jechał i myślał o Nashu. Joe miał jeszcze trzech starszych braci, ale polegał na Nashu bardziej niż na którymkolwiek z nich. Nash i Cassie wydawali się nie pasować do siebie, ale kiedy byli razem, stanowili jedność. Słyszał, że czasem tak się zdarza, ale nigdy nie widział tego ani przedtem, ani potem. Bóg wie, że z nim i Dolly tak nie było.

Chociaż brzmiało to ckliwie, Cassie i Nash naprawdę stanowili idealną parę.

Kiedy Cassie umarła, było to tragedią nie do opisania. Po prostu nie dopuszczał do siebie myśli, że to się zdarzy. Nawet znając diagnozę, nawet widząc przerażające skutki choroby, nie wiedzieć czemu myślał, że Cassie z tego wyjdzie. Kiedy zabrała ją śmierć, nie powinno to już być zaskoczeniem. Jednak było.

Joe widział, że Nash zmienił się nawet bardziej niż ona. Może tak jest, kiedy los rozdziela dwoje tak bliskich osób, obie coś tracą. W Nashu był chłód, który teraz dziwnie krzepił Joego, ponieważ tak niewiele osób obchodziło Nasha. Mili ludzie udają, że są tacy dla wszystkich, lecz w prawdziwych tarapatach, takich jak teraz, człowiek potrzebuje silnego przyjaciela, któremu na sercu leży jego dobro, który nie dba o to, co słuszne lub nie, i chce jedynie wiedzieć, że bliska mu osoba jest bezpieczna.

Taki był Nash.

– Obiecałem Cassandrze, że będę was chronił – wyjaśnił mu Nash po pogrzebie.

W ustach kogoś innego zabrzmiałoby to dziwnie lub niepokojąco, lecz Nash nie rzucał słów na wiatr. To było przerażające i krzepiące, a dla kogoś takiego jak Joe, niewysportowanego syna ignorowanego przez wymagającego ojca, znaczyło bardzo wiele.

Kiedy Joe wszedł do domu, zobaczył Dolly przy komputerze. Miała dziwną minę.

– Gdzie byłeś? – zapytała.

– W szkole.

– Po co?

– Chciałem nadrobić zaległości.

– Moja poczta elektroniczna nadal nie działa.

– Przyjrzę się temu jeszcze raz.

Dolly wstała.

– Napijesz się herbaty?

– Chętnie, dziękuję.

Pocałowała go w policzek. Joe usiadł przy komputerze. Zaczekał, aż żona wyjdzie z pokoju, po czym wszedł na swoje konto. Już miał sprawdzić e – maile, gdy coś na witrynie przykuło jego uwagę.

Na głównej stronie pojawiały się „najważniejsze zdjęcia dnia”. Migawki ze świata, a po nich lokalne, sportowe i inne. Jego wzrok przykuło jedno z lokalnych zdjęć. Teraz znikło, zastąpione innym, pokazującym New York Knicks.

Joe nacisnął strzałkę powrotu i znalazł to zdjęcie.

Fotografia mężczyzny z dwiema dziewczynkami. Rozpoznał jedną z nich. Nie była jego uczennicą, ale chodziła do tej szkoły. A przynajmniej była podobna do dziewczynki, która chodziła. Wyświetlił opis.

„Zaginiona bez wieści” – głosił nagłówek.

Zobaczył nazwisko. Reba Cordova. Znał ją. Należała do szkolnej komisji bibliotecznej, której Joe był koordynatorem. Pamiętał jej uśmiechniętą twarz.

Zaginęła?

Potem przeczytał tekst poniżej, o możliwym powiązaniu ze zwłokami ostatnio znalezionymi w Newark. Przeczytał nazwisko ofiary i zaparło mu dech.

Dobry Boży, co on narobił?

Joe Lewiston pobiegł do łazienki i zwymiotował. Potem złapał telefon i wybrał numer Nasha.

34

Ron Hill najpierw upewnił się, że Betsy i bliźniaczek nie ma w domu. Później poszedł do pokoju nieżyjącego syna.

Nie chciał, by ktoś wiedział.

Oparł się o framugę. Spoglądał na łóżko, jakby chciał przywołać obraz syna – jakby patrząc tak usilnie, mógł sprawić, że zmaterializowałby się tam Spencer, leżący na plecach i jak zwykle patrzący w sufit, milczący i ze łzami w oczach.

Dlaczego tego nie dostrzegli?

Spoglądasz wstecz i wiesz, że dzieciak zawsze był trochę ponury, zawsze trochę zbyt smutny, za cichy. Nie chcesz przyczepiać mu etykiety chorego na psychozę maniakalno – depresyjną. W końcu był jeszcze dzieckiem i uważałeś, że z tego wyrośnie. Teraz jednak, mądry po fakcie, Ron pamiętał, jak często przechodził obok pokoju syna i drzwi były zamknięte, więc otwierał je bez pukania – to jego dom, do licha, więc nie musiał pukać – a Spencer po prostu leżał na tym łóżku ze łzami w oczach i patrzył w sufit. Ron pytał: „Wszystko w porządku?”, a on odpowiadał: „Jasne, tato”, Ron zamykał drzwi i na tym się kończyło.

Co z niego za ojciec.

Winił się za to, czego nie dostrzegł w zachowaniu syna. Obwiniał się o to, że zostawił te proszki i wódkę tam, skąd syn tak łatwo mógł je zabrać. Jednak głównie winił się za to, że nie pomyślał.

Może przeżywał kryzys wieku średniego. Ron tak nie uważał. Sądził, że to zbyt wygodna, zbyt łatwa wymówka. Prawdę mówiąc, Ron nienawidził swojego życia. Nienawidził swojej pracy. Nienawidził powrotów do domu, niesłuchających go dzieci, nieustannych hałasów, nagłych wypraw do Home Depot po żarówki, zamartwiania się rachunkami za benzynę i oszczędzania na studia dzieci. Boże, jak pragnął się wyrwać. Jak on się w to wpakował? Jak pakuje się w to tylu mężczyzn? Chciał chaty w lesie, bo uwielbiał być sam, zaszyć się po prostu głęboko w lesie, gdzie nikt nie zdoła się do niego dodzwonić, gdzie można znaleźć sobie polanę, wystawić twarz do słońca i poczuć jego ciepło.