Выбрать главу

– Cześć, Tia.

– Cześć, Dante.

– Jak się masz?

– Dobrze, a ty?

– Dobrze.

Oczywiście, oboje kłamali. Rozejrzała się na boki. Wszystkie domy były takie podobne. Znów pomyślała o silnych strukturach próbujących bronić zbyt kruche życie. Syn Lorimanów był chory. Ich syn zaginął i zapewne był zamieszany w jakieś przestępstwo.

Siadała za kierownicą, gdy zadzwonił jej telefon komórkowy. Sprawdziła, kto to. Dzwoniła Betsy Hill. Może lepiej nie odbierać. Teraz jej i Betsy interesy były sprzeczne. Nie powie jej o farmaceutycznych imprezach ani o podejrzeniach policji. Jeszcze nie.

Telefon znów zadzwonił.

Palec Tii zawisł nad klawiszem odbioru. Najważniejsze to odnaleźć Adama. Wszystko inne musi zejść na dalszy plan. Może Betsy odkryła coś, co naprowadzi ją na trop tego, co się tu dzieje.

Wcisnęła klawisz.

– Halo?

– Właśnie widziałam Adama – powiedziała Betsy.

■ ■ ■

Złamany nos zaczął boleć jak diabli. Carson patrzył, jak Rosemary McDevitt odkłada słuchawkę.

W klubie Jaguar było teraz tak cicho. Rosemary zamknęła go, posyłając wszystkich do domów po awanturze z Baye'em i jego ostrzyżonym na rekruta kumplem. Byli tu tylko we dwoje.

Była śliczna, bez dwóch zdań, gorący towar, lecz teraz wyglądało na to, że jej maska twardej baby zaczyna się kruszyć. Obejmowała się rękami, jakby czuła chłód.

Carson siedział naprzeciw niej. Spróbował drwiąco prychnąć, ale zabolał go nos.

– To był stary Adama?

– Tak.

– Musimy pozbyć się ich obu.

Pokręciła głową.

– Co?

– Zostaw ich mnie.

– Nic nie rozumiesz, no nie?

Rosemary nie odpowiedziała.

– Ludzie, dla których pracujemy…

– My dla nikogo nie pracujemy – przerwała mu.

– Świetnie, ujmij to, jak chcesz. Nasi wspólnicy. Dystrybutorzy. Obojętnie.

Zamknęła oczy.

– To niebezpieczni ludzie.

– Nikt nam niczego nie udowodni.

– Akurat.

– Po prostu zostaw to mnie, dobrze?

– On tutaj przyjdzie?

– Tak. A ja z nim porozmawiam. Wiem, co robię. Powinieneś po prostu wyjść.

– Żebyś mogła być z nim sama?

Rosemary pokręciła głową.

– To nie tak.

– A jak?

– Załatwię to. Przemówię mu do rozsądku. Po prostu daj mi się tym zająć.

■ ■ ■

Siedzący samotnie na wzgórzu, Adam wciąż słyszał głos Spencera.

– Tak mi przykro…

Zamknął oczy. Te wiadomości głosowe. Trzymał je w swoim telefonie i słuchał ich codziennie, za każdym razem czując ten przeszywający ból.

– Adamie, proszę, odbierz…

– Wybacz mi, dobrze? Tylko powiedz, że mi wybaczasz…

Słyszał je co noc, szczególnie tę ostatnią, gdy Spencer już mówił niewyraźnie, osuwając się w objęcia śmierci.

– Nie chodziło o ciebie, Adamie. W porządku, człowieku. Po prostu spróbuj zrozumieć. Nie chodziło o nikogo. Po prostu było za trudno. Zawsze było zbyt trudno…

Adam czekał na Huffa na wzgórzu przy liceum. Ojciec DJ – a, kapitan policji, który wychował się w tym miasteczku, mówił, że dzieciaki balangowały tutaj po szkole. Tutaj przesiadywali twardziele. Pozostali woleli przejść jeszcze kilkaset metrów dalej.

Spojrzał. W oddali widział boisko. Kiedy Adam miał osiem lat, grał w piłkę nożną, lecz to nie był sport dla niego. Lubił lodowisko. Lubił chłód i szybką jazdę na łyżwach. Lubił nakładać te wszystkie ochraniacze i maskę i uwielbiał koncentrację, jakiej wymagała skuteczna obrona bramki. Wtedy byłeś mężczyzną. Jeśli byłeś dość dobry, jeśli byłeś doskonały, twoja drużyna nie mogła przegrać. Większość dzieciaków nie znosiła tej presji. Adam ją uwielbiał.

– Wybacz mi, dobrze…

Nie, pomyślał Adam, to ty musisz wybaczyć mnie.

Spencer zawsze był niezrównoważony, ze swoimi błyskawicznymi wzlotami i druzgoczącymi upadkami. Mówił o ucieczce, o otwarciu jakiegoś interesu, ale głównie o śmierci kończącej cierpienia. Wszystkie dzieciaki tak mówią, częściej lub rzadziej. W zeszłym roku Adam nawet zaczął zawierać ze Spencerem pakt samobójczy. Jednak dla niego była to tylko gadanina.

Powinien wiedzieć, że Spencer naprawdę to zrobi.

Czy to uczyniłoby jakąś różnicę? Tamtej nocy, owszem, prawdopodobnie. Jego przyjaciel dożyłby następnego dnia. A potem jeszcze jednego. Kto wie, co stałoby się potem?

– Adam?

Odwrócił się do mówiącego. Był nim DJ Huff.

– Z tobą wszystko w porządku? – zapytał DJ.

– Nie dzięki tobie.

– Nie wiedziałem, że tak się stanie. Zobaczyłem, że twój ojciec mnie śledzi, i zadzwoniłem po Carsona.

– I uciekłeś.

– Nie wiedziałem, że go napadną.

– A myślałeś, że co się stanie, DJ?

Huff wzruszył ramionami i wtedy Adam to dostrzegł. Przekrwione oczy. Cienką warstwę potu. Sposób, w jaki DJ się chwiał.

– Jesteś na haju – powiedział Adam.

– I co z tego? Nie rozumiem cię, człowieku. Jak mogłeś powiedzieć swojemu ojcu?

– Nie powiedziałem.

Adam starannie zaplanował cały tamten wieczór. Poszedł nawet do znajdującego się w centrum sklepu z wyposażeniem szpiegowskim. Myślał, że to będzie taki mikrofon, jaki pokazują w telewizji, ale dali mu tam coś, co wyglądało jak zwyczajny długopis i rejestrowało dźwięki, oraz klamrę do pasa działającą jako kamera wideo. Chciał nagrać wszystko i zanieść na policję – nie lokalną, ponieważ pracował w niej ojciec DJ – a – żeby potem wszystko potoczyło się swoim torem. Ryzykował, ale nie miał innego wyjścia.

Tonął.

Pogrążał się i czuł to, i wiedział, że jeśli się nie wyrwie, to skończy jak Spencer. Dlatego wszystko zaplanował i był gotowy na tamten wieczór.

A wtedy ojciec uparł się, że ma z nim iść na mecz Rangersów.

Wiedział, że nie powinien tego robić. Gdyby nie pojawił się tego wieczoru, Rosemary, Carson i pozostali zaczęliby się zastanawiać. I tak już wiedzieli, że się waha. Już zaczęli go szantażować. Tak więc wymknął się i poszedł do klubu Jaguar.

Kiedy pojawił się tam jego ojciec, cały plan diabli wzięli.

Rozcięte nożem ramię piekło. Zapewne wymagało szycia, może nawet wdało się zakażenie. Próbował oczyścić ranę. O mało nie zemdlał z bólu. Jednak na razie musiało to wystarczyć. Później się tym zajmie.

– Carson i chłopcy uważają, że nas wrobiłeś – rzekł DJ.

– Skądże – skłamał Adam.

– Twój ojciec pojawił się też przed moim domem.

– Kiedy?

– Nie wiem. Może godzinę przedtem, nim przyjechał do Bronksu. Mój ojciec widział go siedzącego w samochodzie po drugiej stronie ulicy.

Adam chętnie by się nad tym zastanowił, ale teraz nie miał na to czasu.

– Musimy z tym skończyć, DJ.

– Posłuchaj, rozmawiałem z moim starym. Zajmie się tym. Jest gliniarzem. Zna się na takich sprawach.

– Spencer nie żyje.

– To nie nasza wina.

– Ależ tak, DJ, nasza.

– Spencer był porąbany. Skończył ze sobą.

– Pozwoliliśmy mu na to. – Adam spojrzał na swoją prawą dłoń. Zacisnął ją w pięść. Taki był ostatni kontakt Spencera z inną ludzką istotą. Z pięścią najlepszego przyjaciela. – Uderzyłem go.

– Co z tego, człowieku. Chcesz mieć poczucie winy, to twoja sprawa. Tylko nie wciągaj w to nas wszystkich.