Выбрать главу

Korciło go. Szaleniec, jak lubił nazywać to Nash, dochodził do głosu. Wiedział, że w domu są dzieci. Nie chciał robić im krzywdy – a może chciał? Czasem sam nie wiedział. Ludzie lubią karmić się złudzeniami i Nash też od czasu do czasu ulegał tej słabości.

Jednak z czysto praktycznych względów nie mógł czekać. Musiał działać natychmiast. To oznaczało – że z szaleńcem czy bez – dzieci mogły stać się przypadkowymi ofiarami.

W kieszeni miał nóż. Teraz wyjął go i trzymał w ręku.

Podszedł do tylnych drzwi domu Novaka i zaczął majstrować przy zamku.

35

Siedząca w swoim biurze Rosemary McDevitt zakryła tatuaże i bezrękawnik o wiele za dużą bluzą. Tonęła w niej, a jej dłonie znikły w długich rękawach. W tym stroju wyglądała na mniejszą, niegroźną i słabą. Mike zastanawiał się, czy o to jej chodziło. Przed nią stał kubek z kawą. Przed Mikiem również.

– Gliny założyły panu podsłuch? – zapytała.

– Nie.

– Zechce pan oddać mi swoją komórkę, żebym miała pewność?

Mike wzruszył ramionami i rzucił jej aparat. Wyłączyła telefon i położyła go na biurku między nimi.

Nogi podwinęła pod siebie i one również znikły pod bluzą. Mo czekał na zewnątrz, w samochodzie. Nie chciał, by Mike tu wchodził, obawiał się pułapki, ale wiedział, że muszą to zrobić. To był najlepszy ślad, jaki mieli.

– Naprawdę nie obchodzi mnie, co tu robicie – powiedział Mike – jeśli nie ma to nic wspólnego z moim synem. Czy pani wie, gdzie on jest?

– Nie.

– Kiedy widziała go pani ostatni raz?

Spojrzała na niego tymi sarnimi oczami. Nie był pewien, czy go uwodziła czy nie, ale to nie miało żadnego znaczenia. Chciał odpowiedzi. Jeśli będzie trzeba, zacznie od początku.

– Zeszłej nocy.

– Gdzie dokładnie?

– Na dole, w klubie.

– Przyszedł tu się zabawić?

Rosemary uśmiechnęła się.

– Nie sądzę.

Zostawił ten temat.

– Wymienialiście wiadomości na czacie, prawda? Pani jest CeeJay osiem tysięcy sto piętnaście.

Milczała.

– Powiedziała pani Adamowi, żeby siedział cicho, to wszystko dobrze się skończy. Przesłał pani wiadomość, że zaczepiła go matka Spencera, prawda?

Kolana nadal miała podciągnięte. Objęła je rękami.

– Skąd tak dużo pan wie o jego prywatnej korespondencji, doktorze Baye?

– To nie pani sprawa.

– Jak zdołał pan wczoraj dojść za nim do klubu Jaguar?

Mike nie odpowiedział.

– Jest pan pewien, że chce pan podążać tą drogą? – zapytała.

– Sądzę, że nie mam wyboru.

Zerknęła przez ramię. Mike się odwrócił. Carson Złamany Nos gniewnie patrzył przez szybę. Mike napotkał jego spojrzenie i spokojnie czekał. Po kilku sekundach Carson przerwał kontakt wzrokowy i czmychnął.

– To tylko chłopcy – rzekł Mike.

– Nie, wcale nie.

Nie rozwijał tematu.

– Niech pani mówi.

Rosemary usiadła wygodniej.

– Tylko hipotetycznie, jasne?

– Jeśli tak pani chce.

– Tak chcę. Powiedzmy, że jest dziewczyna z małego miasteczka. Jej brat umarł na skutek przedawkowania.

– Policja temu zaprzecza. Nie ma żadnych dowodów, że coś takiego się zdarzyło.

Uśmiechnęła się drwiąco.

– Tak powiedzieli panu federalni?

– Mówią, że nie znaleźli niczego, co by to potwierdzało.

– Dlatego, że zmieniłam niektóre fakty.

– Jakie fakty?

– Nazwę miasteczka, nazwę stanu.

– Dlaczego?

– Główny powód? Tamtej nocy, kiedy umarł mój brat, zostałam aresztowana za posiadanie z zamiarem sprzedaży. – Napotkała jego wzrok. – Zgadza się. To ja dałam mojemu bratu narkotyki. Ja byłam jego dostawcą. Pomijam tę część opowieści. Ludzie chętnie osądzają.

– Proszę mówić dalej.

– Tak więc stworzyłam klub Jaguar. Już mówiłam, jaką mam filozofię. Chciałam stworzyć dla dzieciaków bezpieczną przystań, gdzie mogłyby się bawić i wyszaleć. Chciałam rozładować ich naturalną skłonność do buntu.

– Słyszałem.

– Tak więc wzięłam się do roboty. Urabiałam sobie ręce po łokcie i zebrałam dość pieniędzy, żeby zacząć. Po roku otworzyliśmy ten klub. Nie ma pan pojęcia, jakie to było trudne.

– Mam, ale naprawdę nie chcę tego słuchać. Może od razu przejdziemy do tej części, jak zaczęła pani urządzać farmaceutyczne imprezy i kraść bloczki recept?

Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.

– To nie tak.

– Hm.

– Dziś przeczytałam w gazecie o pewnej wdowie, która dobrowolnie pracowała na rzecz swojej parafii. Przez ostatnich pięć lat podebrała z datków łącznie dwadzieścia osiem tysięcy dolarów. Czytał pan o tym?

– Nie.

– Jednak zna pan takie historie, prawda? Są ich dziesiątki. Facet zajmujący się działalnością dobroczynną podkrada pieniądze, żeby kupić sobie lexusa – myśli pan, że po prostu pewnego dnia zbudził się i postanowił to zrobić?

– Nie mam pojęcia.

– Ta parafianka. Wie pan, co zapewne się stało? Pewnego dnia liczyła datki, została w kościele do późna i może zepsuł się jej samochód, tak że nie mogła wrócić do domu. A robiło się ciemno. Może więc zadzwoniła po taksówkę i pomyślała, no cóż, pracuję tu za darmo tak długo, że kościół powinien mi ją opłacić. Nikogo nie zapytała. Wzięła z tacy pięć dolców. To wszystko. Należały jej się. Sądzę, że tak się to zaczyna. Stopniowo. Wciąż widuje się porządnych ludzi aresztowanych za sprzeniewierzanie szkolnych, kościelnych lub dobroczynnych funduszy. Zaczynają od drobnych sum i robią to tak powoli, że nie dostrzega się tego – tak jak ruchu godzinowej wskazówki zegara. Uważają, że nie robią nic złego.

– I tak właśnie było z klubem Jaguar?

– Myślałam, że nastolatki po prostu chcą się bawić. Jednak było tak jak z tym programem wieczornych meczów koszykówki. Chcieli się bawić, owszem, ale z wódą i prochami. Nie można stworzyć miejsca do buntowania się. Nie da się uczynić go bezpiecznym i wolnym od narkotyków, ponieważ to jest sprzeczne z ich oczekiwaniami – oni nie pragną bezpieczeństwa.

– Koncepcja upadła – rzekł Mike.

– Nikt nie przychodził, a jeśli nawet, to nie zostawał. Uznano nas za lamerów. Postrzegano jako jedno z tych religijnych ugrupowań, które nakazują ślubować dziewictwo.

– Nie rozumiem tylko, co było dalej – powiedział Mike. – Pozwoliła im pani przynosić własne prochy?

– To nie tak. Oni po prostu to robili. Z początku nie wiedziałam o tym, lecz miało to pewien sens. Stopniowo, pamięta pan? Parę dzieciaków przyniosło z domu leki na receptę. Nic szczególnie silnego. Nie mówimy tu o kokainie czy heroinie. To były zwyczajne lekarstwa.

– Akurat – rzekł Mike.

– Co?

– To były środki odurzające. Często bardzo silne. Nie bez powodu są wydawane tylko na receptę.

Prychnęła drwiąco.

– No pewnie, przecież lekarz nie powie inaczej, no nie? Gdybyście nie mogli arbitralnie decydować, kto dostaje jakie lekarstwo, nie byłoby interesu, a przecież wydaliście mnóstwo pieniędzy na Medicare, Medicaid oraz te wszystkie pazerne firmy ubezpieczeniowe.

– Bzdura.

– Może w pana wypadku. Jednak nie każdy lekarz jest równie etyczny jak pan.

– Usprawiedliwia pani przestępstwo.

Rosemary wzruszyła ramionami.

– Może ma pan rację. Jednak tak się zaczęło – kilku nastolatków przyniosło z domu trochę tabletek. Lekarstw, jeśli się zastanowić. Legalnie przepisanych. Kiedy po raz pierwszy o tym usłyszałam, byłam zła, a potem zobaczyłam, ile ściągnęło do nas dzieciaków. I tak by to robiły, a ja dawałam im bezpieczne miejsce. Zatrudniłam nawet pielęgniarkę. Była w klubie na wypadek, gdyby stało się coś złego. Nie rozumie pan? Dawałam im dach nad głową. Tu byli bezpieczniejsi niż gdzie indziej. Tutaj mieli zajęcia terapeutyczne, podczas których mogli porozmawiać o swoich problemach. Widział pan ulotki doradców. Niektóre dzieciaki skorzystały z ich usług. Robimy więcej dobrego niż złego.