Выбрать главу

— Ojej!

— I jest to prawie najmniejsza sypialnia w tym domu. Praktycznie nie ma w niej szafek i zdecydowanie brakuje mi półek na książki!

— Ojej!

— Ludzie są dla mnie niezwykle okrutni. Zauważyliście, że jesteśmy w kuchni. A ja jestem córką burmistrza. Czy od córki burmistrza powinno się wymagać, żeby zmywała raz na tydzień? Ja uważam, że nie.

— Ojej!

— I tylko popatrzcie, jakie podarte ubranie muszę nosić.

Maurycy na ubraniach specjalnie się nie znał. Jeśli już, to na futrach. Ubranie Malicii wydawało mu się bardzo podobne do ubrań innych ludzi. Wszystko było na miejscu. I żadnych dziur poza tymi na ręce i głowę.

— O tutaj. — Malicia wskazała rękaw sukienki, który dla niego wyglądał tak samo jak cała reszta. — Musiałam to wczoraj zszyć, wiesz?

— Ojej… — Maurycy zamilkł. Z miejsca, gdzie stał, widział puste półki. A co ważniejsze, widział również Sardynki zwisającego ze szpary w suficie. Sardynki z plecakiem na grzbiecie.

— A już szczyt wszystkiego, że to ja chodzę po chleb i kiełbasę każdego dnia… — mówiła dalej Malicia, ale Maurycy słuchał jej jeszcze mniej uważnie niż poprzednio.

To z pewnością był Sardynki! Co za idiota! Zawsze wyskakiwał przed pluton zwiadowczy! I choć w całym mieście jest tyle kuchni, musiał się pojawić właśnie tutaj. W każdej chwili dziewczynka mogła się odwrócić i wrzasnąć.

A Sardynki tylko potraktowałby to jak wyraz uznania, aplauz. Dla niego życie było przedstawieniem. Inne szczury po prostu biegały, piszcząc i robiąc zamieszanie, i to zupełnie wystarczyło, by przekonać ludzi o pladze. Ale nie Sardynki, on zawsze musiał się posunąć dalej. Ach, te jego występy!

— …szczury zjadły wszystko. A czego nie zjadły, to zniszczyły — mówiła dalej Malicia. — Okropne czasy! Rada kupowała jedzenie w innych miastach, ale oni też nie mieli dużych zapasów. Musimy kupować ziarno i inne rzeczy od handlarzy, którzy żeglują rzeką. Dlatego chleb jest taki drogi.

— Taki drogi — powtórzył Maurycy.

— Próbowaliśmy wszystkiego. Pułapki, psy, koty, trutki… i nic. Szczury wciąż i wciąż się pojawiały — mówiła dziewczynka. — Stały się naprawdę sprytne. Bardzo rzadko już wpadają w pułapki. Miasto płaci pięćdziesiąt pensów za jeden ogon. Co z tego, że szczurołapy dostają po pięćdziesiąt pensów za ogon, kiedy szczury są takie sprytne? Szczurołapy muszą stosować bardzo chytre sztuczki, żeby je łapać, tak opowiadają.

Za jej plecami Sardynki rozglądał się z uwagą, a potem dał znać innym szczurom, żeby podciągnęły linę.

— To dobry moment, żeby SOBIE PÓJŚĆ! — powiedział Maurycy.

— Dlaczego stroisz takie miny? — zapytała Malicia, przyglądając mu się uważnie.

— Och… no wiesz, są takie koty, które się przez cały czas uśmiechają. Słyszałaś o nich? No więc ja jestem takim kotem, który robi miny — rzekł w desperacji Maurycy. — A czasami wybucham i powtarzam jakieś słowo. ODEJDŹ, ODEJDŹ! Widzisz, znowu mi się to przytrafia. Mam takie schorzenie. Prawdopodobnie potrzebuję lekarza. O NIE, NIE RÓB TEGO, NIE TYM RAZEM, ups, znowu mi się to zdarza…

Sardynki wyciągnął z plecaka słomkowy kapelusz. W łapce trzymał mały kij jak do wędrówki.

To, co robił, było całkiem niezłe, nawet Maurycy musiał przyznać. W niektórych miastach ogłaszano, że poszukuje się szczurołapa, już po pierwszym jego pokazie. Ludzie potrafią tolerować szczura w śmietanie i szczura na dachu, i szczura w czajniczku na herbatę, ale szczur stepujący to dla nich zbyt wiele. Maurycy stwierdził kiedyś, że gdyby jeszcze któryś szczur grał na akordeonie, mogliby załatwić dwa miasta w jeden dzień.

Za długo patrzył. Malicia odwróciła się i zobaczyła Sardynki odstawiającego swój numer. Sięgnęła po leżącą na stole patelnię. Cisnęła nią bardzo celnie.

Ale Sardynki był też bardzo dobry w unikaniu lecących w jego stronę naczyń. Szczury są przyzwyczajone, że ciska się w nie różnymi przedmiotami. Biegł już, gdy patelnia znajdowała się w połowie drogi, po chwili skoczył na krzesło, z krzesła na podłogę, zanurkował pod kredens i wtedy usłyszeli metaliczne trzaśniecie.

— Aha! — wykrzyknęła Malicia. Keith i Maurycy wpatrywali się w kredens. — O jednego szczura mniej, to już coś. Jak ja ich nienawidzę!

— To Sardynki! — zmartwił się Keith.

— O nie, to zdecydowanie był szczur — stwierdziła Malicia. — Sardynki rzadko kiedy napadają na kuchnie. Przypuszczam, że chodzi wam o plagę homarów, które…

— Nazwał się Sardynki, ponieważ zobaczył to imię na starej zardzewiałej puszce i uznał, że jest stylowe — odparł Maurycy. Zastanawiał się, czy ma dość hartu, by spojrzeć za kredens.

— Był naprawdę dobrym szczurem — zmartwił się Keith. — Kradł dla mnie książki, kiedy uczyli mnie czytać.

— Przepraszam, czyście powariowali? — zapytała Malicia. — To był szczur, a dobry szczur to martwy szczur.

— Halo? — odezwał się cichy głosik. Dochodził zza kredensu.

— On nie mógł tego przeżyć — mówiła Malicia. — To ogromna pułapka! Z ostrymi zębami.

— Czy ktoś tam jest? Zaparłem pułapkę kijkiem… — odezwał się znowu głosik.

Kredens był masywny, wykonany z drewna tak starego, że czas przyczernił go i utwardził na kamień.

— To nie szczur do nas mówi, prawda? — upewniła się Malicia. — Powiedzcie, że to nie szczur.

— Ale pułapka coraz bardziej zaciska się na kijku — ciągnął przytłumiony głosik.

Maurycy zerknął w przestrzeń za kredens.

— Widzę go. Wetknął kij w szczęki, kiedy się zamykały! Jak ci idzie, Sardynki?

— Świetnie, szefie — rzekł Sardynki z ciemności. — Gdyby nie ta pułapka, wszystko byłoby doskonale. Czy już wspomniałem, że kijek się wygina?

— Tak, mówiłeś.

— Od tego czasu wygiął się jeszcze bardziej, szefie.

Keith złapał za róg kredensu i aż stęknął, próbując go przesunąć.

— Jak skała!

— Pełno w nim naczyń. — Malicia nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę. — Szczury nie mówią, prawda?

— Z drogi! — krzyknął Keith, złapał za krawędź kredensu obiema rękami i pociągnął, zapierając się nogą o ścianę.

Powoli, jak potężne drzewo w lesie, kredens przesunął się do przodu. W tej samej chwili zaczęły spadać naczynia, talerz zsuwał się za talerzem, jak wspaniałe rozdanie z niezwykle kosztownej talii kart. Niektóre naczynia przeżyły upadek na podłogę, podobnie jak część kubeczków i talerzyków, gdy dodatkowo otworzyła się górna szafka kredensu. Ale nic im to nie pomogło, bo na końcu ciężki mebel wylądował na nich, rozbijając wszystko w drobny pył.

Tylko jeden cudownie uratowany talerz przetoczy! się koło Keitha, wirując i wirując, aż opadł na podłogę z brzdękiem, jaki zawsze towarzyszy wiekopomnym wydarzeniom.

Keith włożył rękę do pułapki i złapał Sardynki. W chwili gdy podnosił szczura, kijek puścił i szczęki zatrzasnęły się głucho. Drzazgi z kijka poleciały na wszystkie strony.

— Nic ci nie jest? — zapytał Keith.

— No cóż, szefie, powiem tylko jedno. To dobrze, że szczury nie noszą bielizny… Dzięki, szefie. — Jak na szczura był dość pulchny, a gdy jego nóżki zaczynały tańczyć, sunął po podłodze niczym balonik.

Rozległ się odgłos kroków.

Malicia z bardzo groźną miną przeniosła wzrok ze szczura na Maurycego, potem na głupkowato wyglądającego Keitha, a następnie na całe to nieszczęście na podłodze.