Выбрать главу

– Wynieśli panią z auta?

– Chyba tak. Najwyraźniej. Musiało tak być.

Pucinelli pokiwał głową. Jej wóz został odnaleziony na wąskiej drodze przy jednej z farm, jakieś półtora kilometra od Villa Francese.

– Obudziłam się w namiocie – rzekła Alessia.

– W namiocie? – powtórzył Cenci, zdenerwowany.

– Tak… to znaczy, ten namiot był rozbity wewnątrz pokoju, ale z początku nie zdawałam sobie z tego sprawy.

– Jaki to był namiot? – spytał Pucinelli. – Proszę go opisać.

– Och… – Machnęła ręką. – Znam każdy cal, każdy szew tego namiotu. Zielone płótno. Jakieś dwa i pół metra kwadratowego… może mniej. Był wysoki… mogłam w nim stanąć wyprostowana.

Czyli namiot ze stelażem.

– Miał też podłogę. Z bardzo twardego płótna. Szarego. Wodoodpornego, jak sądzę, choć to oczywiście nie miało znaczenia…

– Kiedy się pani obudziła – wtrącił Pucinelli – co się wtedy stało?

– Jeden z porywaczy klęczał obok na podłodze i klepał mnie otwartą dłonią po twarzy. Dość mocno. Szybciej, mówił. Szybciej. Kiedy otworzyłam oczy, chrząknął i powiedział, że gdy tylko powtórzę kilka słów, będę mogła spać dalej.

– Nosił maskę?

– Tak… maskę diabła… pomarańczową… z mnóstwem brodawek.

Wszyscy wiedzieli, o jakich słowach mówiła. Słuchaliśmy ich w nieskończoność, nagranych na pierwszą z otrzymanych przez nas taśm. „Mówi Alessia. Proszę, zróbcie, co każą. Zabiją mnie, jeśli tego nie zrobicie”. Głos bełkotliwy, zniekształcony od prochów, ale nietrudny do rozpoznania.

– Wiedziałam, co mówię – rzekła. – Wiedziałam, kiedy się już na dobre obudziłam, ale w tamtej chwili wszystko było takie rozmyte i nierealne. Prawie nie widziałam jego maski… bo odpływałam, to znów powracałam do rzeczywistości. Czułam się jak we śnie.

– Czy widziała ich pani kiedykolwiek bez masek? – spytał Pucinelli.

Kąciki bladych ust wykrzywił wątły uśmiech. – Nigdy więcej nie zobaczyłam żadnego z nich, nawet w masce. Już nigdy. Nikogo. Pierwszą osobą, którą ujrzałam od tamtego dnia, była ciotka Luisa… siedząca przy moim łóżku… robiąca makatkę… i pomyślałam, że śnię. – W jej oczach nagle pojawiły się łzy, zamrugała powiekami, by się ich pozbyć. – Powiedzieli… że jak będę próbowała zobaczyć ich twarze, to mnie zabiją. – Przełknęła ślinę. – Więc… nie próbowałam.

– Uwierzyła im pani?

Chwila przerwy. W końcu powiedziała: – Tak – i to z takim przekonaniem, że wszyscy zrozumieliśmy, co musiała wtedy odczuwać. Cenci, choć sam wierzył w groźby porywaczy, wydawał się zdruzgotany. Pucinelli z powagą zapewnił ją, że postąpiła słusznie, a ja podzielałem to przekonanie.

– Powiedzieli… że wrócę bezpiecznie do domu… jeśli będę cicho… i jeśli ty, tato… zapłacisz za moje uwolnienie… – Wciąż tłumiła w sobie łzy. – Tato…

– Najdroższa… zapłaciłbym każdą sumę. – On także był bliski łez.

– Tak – wtrącił rzeczowo Pucinelli. – Pani ojciec zapłacił okup. Spojrzałem na niego.

– Zapłacił – powtórzył policjant, spoglądając znowu na Cenciego. – Ale w jakiej kwocie i gdzie go złożył, tylko on wie. W przeciwnym razie wciąż jeszcze byłaby pani w rękach porywaczy.

Cenci odpowiedział: – Miałem szczęście, że dano mi drugą szansę po tym, jak pańscy ludzie…

Pucinelli odchrząknął teatralnie. – Kontynuujmy. Signorina, proszę opowiedzieć nam, jak wyglądało pani życie przez ostatnie sześć tygodni.

– Nie wiedziałam, ile czasu upłynęło, dopóki nie powiedziała mi tego ciotka Luisa. Straciłam rachubę czasu… dni płynęły jeden za drugim, a każdy z nich był identyczny jak poprzedni. Nigdy nie odpowiadali na moje pytania. Nie warto było w ogóle pytać… ale czasami pytałam, choćby po to, by usłyszeć własny głos. – Przerwała. – Dziwnie się czuję, gdy tak wiele mówię. Bywało, że całymi dniami nie wypowiedziałam ani słowa.

– Czy oni coś do pani mówili, signorina?

– Wydawali mi polecenia.

– Jakie polecenia?

– Abym zabrała jedzenie. Wystawiła wiadro… – Przerwała, po czym dorzuciła pospiesznie: – Tu, w tym pokoju, to wszystko wydaje się takie straszne… okropne…

Powiodła wzrokiem po szlachetnych regałach, ciągnących się aż pod wysoko sklepiony sufit, przyjrzała się obitym jedwabnym brokatem fotelom i miękkiemu, jasnemu chińskiemu dywanowi, zaścielającemu wyłożoną marmurowymi płytami posadzkę. Wszystkie pomieszczenia w rezydencji przepełniała aura przepychu i zamożności, antyki od dziesięcioleci stały w tych samych miejscach, wydawało się, że każda z tych bezcennych rzeczy stanowi nieodłączny element domu. Podczas swej kariery jeździeckiej Alessia musiała widzieć wiele zaniedbanych, tanich pokoików, ale chyba dopiero teraz zaczęła inaczej postrzegać swoje dziedzictwo.

– W tym namiocie – rzekła z rezygnacją – była gąbka, na której mogłam się położyć, i druga, nieco mniejsza, służąca mi za poduszkę. I było tam wiadro… właściwie zwykły kubeł, jak te, których używa się w stajni. I to wszystko. – Przerwała. – Po jednej stronie u wejścia do namiotu był suwak. Otwierał się tylko na jakieś pięćdziesiąt centymetrów… powyżej był zablokowany. Oni kazali mi rozsunąć suwak… i wtedy w przedsionku namiotu znajdowałam jedzenie.

– Czy widziała pani pokój, w którym stał ów namiot? – spytał Pucinelli.

Pokręciła głową. – Za klapką u wejścia do mojego namiotu był przedsionek… ale chyba krótszy niż zwykle… nie rozstawiony tak jak trzeba… – Przerwała. – Zabronili mi tam wychodzić. – Znów zamilkła na chwilę. – Posiłki zostawiali mi zawsze w zasięgu ręki, zaraz przy suwaku.

– Co dawali ci do jedzenia? – spytał Cenci z troską.

– Makaron. – Pauza. – Czasem na zimno, kiedy indziej na gorąco. Z sosem. Z puszki jak sądzę. Tak czy owak… – dodała ze znużeniem -…dostawałam dwa posiłki dziennie… a w drugiej porcji były zwykle proszki nasenne.

Cenci aż krzyknął z oburzenia, ale Alessia powiedziała: – Nie miałam nic przeciwko temu… zjadałam wszystko, co mi dali… sen był lepszy niż jawa… wolałam jak najszybciej zasnąć.

Zapadła cisza, którą przerwał w końcu Pucinelli: – Czy usłyszała pani coś, co mogłoby pomóc nam odnaleźć miejsce, gdzie panią przetrzymywali?

– Czy coś słyszałam? – Spojrzała na niego z ukosa. – Jedynie muzykę.

– Jaką muzykę?

– Och… z taśmy. Muzykę nagraną na taśmie. Powtarzała się na okrągło, bez końca.

– Jaka to była muzyka?

– Verdi. Muzyka orkiestrowa, żadnego śpiewu. Trzy czwarte takiej i jedna czwarta muzyki pop. Ale też tylko instrumentalna.

– Czy mogłaby pani podać nam tytuły tych melodii? Wydawała się nieco zdumiona, ale po chwili odrzekła: – Tak. Chyba tak. W każdym razie te, które znam.

– Gdyby zrobiła to pani jeszcze dziś, przysłałbym swojego człowieka po listę.

– W porządku.

– Czy może przypomina sobie pani coś jeszcze?

Wlepiła tępo wzrok w podłogę, a jej pociągłe oblicze przepełniło znużenie wywołane mentalnym wysiłkiem wynikającym z natłoku wydarzeń po niedawnym odzyskaniu wolności. Wreszcie się odezwała: – Chyba ze cztery razy dawali mi fragmenty tekstu, abym przeczytała go na głos, i za każdym razem kazali mi wspominać o jakimś zdarzeniu z dzieciństwa, znanym tylko mojemu ojcu, co miało upewnić go, że jestem nadal… cała i zdrowa.

Pucinelli pokiwał głową. – Czytała pani fragmenty codziennych gazet.

Pokręciła głową. – To nie były gazety, lecz zdania, napisane na zwykłej kartce papieru.