Oczyma duszy mimowolnie ujrzałem ją nagą i muszę przyznać, że było to całkiem miłe wspomnienie. Na wyjazd do Brighton założyła skromną sukienkę koloru kawy z mlekiem, a spod krótkich kędziorków wystawały duże złote kolczyki.
Powrót Alessi na tor powitany został z taką radością i ciepłem, jakich się chyba nie spodziewała, wszyscy, którzy ją ujrzeli, z miejsca uśmiechali się i ściskali tak mocno, jakby chcieli pogruchotać jej wszystkie kości.
Przedstawiała mnie wielu osobom, które jednak zdawały się mnie w ogóle nie zauważać. Oczy wszystkich skierowane były na nią, przyglądały się jej z zaciekawieniem, ale i czułością. Ci ludzie szczerze ją lubili.
– Alessia! Super!
– Alessia! Fantastycznie! – Alessia! Cudownie… wspaniale… byczo… ekstra…!
Nie miała wątpliwości, że właściciele koni Mike’a Nolanda zauważą jej ponowne pojawienie się na wyścigach. Co najmniej cztery szeroko uśmiechnięte pary zapewniły ją, że gdy tylko wróci do formy, z przyjemnością ujrzą ją dosiadającą któregoś z ich wierzchowców. Mike Noland, potężny, pięćdziesięcioletni mężczyzna, nie owijając w bawełnę, powiedział, że jego zdaniem już najwyższy czas, aby porzuciła skoczki Popsy i zaczęła jeździć na dwulatkach, a mijający nas dżokeje, ubrani w kolorowe jedwabne stroje, na które patrzyłem z zaciekawieniem, Witalija z niekłamaną radością i zadowoleniem.
– Cześć, Alessia, co słychać?
– Jak tam samopoczucie?
– Fajnie, że wróciłaś.
– Wciągaj buty do konnej jazdy, Cenci.
Ich pozytywne nastawienie wiele dla niej znaczyło. Zauważyłem, że wahanie i niepewność, przepełniające ją w drodze do Brighton, słabły z minuty na minutę, zastąpione spokojem i pewnością siebie. Czuła się tu jak w domu.
Mimo to, wciąż nie próbowała się ode mnie uwolnić, raz po raz zerkała, by sprawdzić, czy jestem blisko, i nie postąpiła nawet kroku naprzód, o ile nie byłem u jej boku. Ktoś mógłby uznać to za zwykłą grzeczność, gdyby nie to, co wydarzyło się wcześniej.
Samych wyścigów widziałem niewiele, podobno zresztą jak ona, z uwagi na gromadę ludzi, którzy chcieli zamienić z nią choćby kilka słów, a popołudnie przynajmniej w moim mniemaniu dobiegło końca z chwilą, gdy po czwartej gonitwie z głośników dobiegł mnie oschły komunikat:
– Pan Andrew Douglas proszony jest do biura dyrektora toru wyścigów konnych. Powtarzam. Pan Andrew Douglas proszony jest do biura dyrektora toru wyścigów konnych.
Alessia z markotną miną powiedziała, że mnie tam zaprowadzi, i dodała, że tego rodzaju komunikaty nie muszą oznaczać złych wieści.
– Mam nadzieję, że nie chodzi o… tatę. Bo Popsy poprosiłaby o wezwanie ciebie… aby oszczędzić mi strachu i nerwów.
Szybko dotarliśmy na miejsce, kwitując kolejne nie kończące się serdeczne powitania zdawkowymi uśmiechami. Niepokój Alessi narastał z każdym krokiem, kiedy jednak znaleźliśmy się u celu, dyrektor osobiście uwolnił ją od dręczących przeczuć.
– Tak mi przykro, panie Douglas – rzekł do mnie. – Obawiam się, że mam dla pana przykrą nowinę. Czy zechciałby pan zadzwonić pod ten numer…? – Podał mi świstek papieru. – Pańska siostra miała groźny wypadek. Naprawdę bardzo mi przykro.
Alessia szepnęła cichutko: – Och – jakby nie bardzo wiedziała, czy ma się cieszyć, czy smucić, a ja pocieszającym gestem położyłem dłoń na jej ramieniu.
– Tam jest aparat, z którego będzie pan mógł swobodnie rozmawiać – rzucił dyrektor, wskazując niewielką niszę w głębi pomieszczenia. – Proszę z niego skorzystać… To doprawdy wspaniale, panno Cenci, móc znów panią zobaczyć. Cieszę się, że pani wróciła.
Pokiwała lekko głową i pospieszyła za mną na drugi koniec pokoju.
– Tak mi przykro… – rzekła.
Pokręciłem głową. Nie mam siostry. Na świstku zanotowany był numer do firmy. Wybrałem go. Słuchawkę podniósł Gerry Clayton.
– To ja, Andrew – powiedziałem.
– Dzięki Bogu. Musiałem nielicho nakłamać, żeby cię wywołali.
– Co się stało? – spytałem z narastającym zdenerwowaniem. Milczał przez chwilę, po czym spytał: – Czy ktoś może usłyszeć, o czym mówimy?
– Tak.
Dyrektor jednym uchem przysłuchiwał się rozmowie, Alessia zaś słuchała oboma. Dwie lub trzy inne osoby bacznie mi się przyglądały.
– W porządku. Nie oczekuję komentarza z twojej strony. Na plaży w West Wittering porwano chłopca. To jakaś godzina jazdy od Brighton, wzdłuż wybrzeża. Pofatyguj się tam, pronto, i porozmawiaj z matką chłopca, dobrze?
– Gdzie ona jest? – spytałem.
– W hotelu Breakwater, przy Beach Road, nieomal wychodzi z siebie. Obiecałem jej, że przyślemy tam kogoś w ciągu dwóch godzin, i powiedziałem, żeby się trzymała. Jest w strasznym stanie, histeryzuje, nie liczyłbym na jej pomoc. Dzwonił Hoppy z Lloydsa, ojciec dziecka skontaktował się z nimi i został skierowany do nas. Kazałem ojcu czekać przy telefonie. Tony Vine już do niego jedzie. Możesz zapisać numer?
– Tak, zaczekaj. – Sięgnąłem po notes i pióro. – Dyktuj. Podał mi numer do ojca dziecka. – Nazywa się John Nerrity. -
Przeliterował dla mnie nazwisko. – Chłopiec ma na imię Dominic, matka – Miranda. Matka z synem byli w hotelu sami, wyjechali na wakacje, ojciec miał w domu jakieś pilne sprawy. Zapisałeś wszystko?
– Tak.
– Nakłoń ją do współpracy z policją.
– Dobrze.
– Oddzwonisz później? Przykro mi, że zepsułem ci dzień na wyścigach.
– Pojadę tam natychmiast.
– Połamania nóg.
Podziękowałem dyrektorowi i opuściłem jego gabinet w towarzystwie skonsternowanej i mocno zaniepokojonej Alessi.
– Muszę jechać – rzuciłem przepraszającym tonem. – Czy ktoś będzie mógł cię odwieźć do Lambourn? Może wrócisz z Mikiem Nolandem?
Mimo iż wcześniej sama o tym wspomniała, teraz ta perspektywa najwyraźniej ją przeraziła. Gwałtownie pokręciła głową. W jej oczach dostrzegłem wyraz paniki.
– Nie – odrzekła. – A może mogłabym pojechać z tobą? Proszę… Nie będę ci przeszkadzać. Obiecuję. Może udałoby mi się pomóc jakoś… twojej siostrze.
– Na pewno byś mi nie przeszkadzała, ale nie mogę cię zabrać. – Spojrzałem na jej pobladłe oblicze i niepewność malującą się w jej oczach. – Odprowadź mnie do samochodu, z dala od tych tłumów wszystko ci wyjaśnię.
Wyszliśmy za bramę i doszliśmy na parking.
– Nie mam siostry – powiedziałem z powagą. – Nie było żadnego wypadku. Muszę jechać do pracy… porwano dziecko… mam spotkać się z jego matką… tak więc, moja droga Alessio, musisz znaleźć Mike’a Nolanda. Z nim będziesz bezpieczna. Przecież dobrze go znasz.
Była przerażona, zagubiona i rozdygotana. – A może mogłabym jakoś pocieszyć matkę dziecka? – spytała. – Zapewnić ją, że chłopiec wróci do domu… tak jak ja?
Zawahałem się, świadom, że jej słowa wynikają raczej z faktu, iż nie chce wrócić do domu z Mikiem Nolandem, ale to, co powiedziała, wydało mi się całkiem sensowne. Może Alessia faktycznie okaże się pomocna dla Mirandy Nerrity.
Spojrzałem na zegarek. – Pani Nerrity czeka na mnie – rzuciłem mało stanowczym tonem, a ona ostro weszła mi w słowo.
– Kto? Jak powiedziałeś?
– Nerrity. Miranda Nerrity. Ale…
Aż otworzyła usta ze zdziwienia. – Ja… ją znam – wykrztusiła. – A w każdym razie miałam okazję ją poznać… Jej mężem jest John Nerrity, prawda?
Skinąłem głową, kompletnie zaskoczony.
– Ich koń wygrał Derby – rzuciła Alessia. Uniosłem głowę.
Konie!
Wszędzie te konie…
– O co chodzi? – spytała Alessia. – Czemu jesteś taki… ponury?
– Dobra – mruknąłem, unikając odpowiedzi. – Wsiadaj. Twoja obecność sprawi mi olbrzymią frajdę, jeśli naprawdę chcesz jechać. Niestety, jest całkiem możliwe, że nie uda się nam wrócić dzisiaj do Lambourn. Co ty na to?