W odpowiedzi wślizgnęła się na fotel pasażera i zatrzasnęła drzwiczki, a ja obszedłem samochód, aby zająć miejsce za kierownicą. Kiedy uruchomiłem silnik i wyjechaliśmy z parkingu, powiedziała:
– W zeszłym roku to właśnie koń Nerritych wygrał Derby. Ordynans. Nie pamiętasz?
– Ee… nie, jakoś nie bardzo.
– Nie był jednym z faworytów – dodała ze znawstwem – a w każdym razie nikt go za takiego nie uważał. Typowy outsider. Trzydzieści trzy do jednego. Ale w tym roku też radzi sobie całkiem nieźle.
– Przerwała. – Nie mogę nawet myśleć o tym dziecku.
– Ma na imię Dominic – powiedziałem. – Wyjmij mapę ze schowka i znajdź najszybszą drogę do Chichester.
Sięgnęła po mapę. – A ile on ma lat?
– Nie wiem.
Pomknęliśmy na zachód przez Sussex w promieniach złocistego, popołudniowego słońca i w końcu dotarliśmy pod hotel Breakwater, stojący przy kamienistej plaży w West Wittering.
– Posłuchaj – rzekłem, zaciągając hamulec i zdejmując krawat.
– Zachowuj się, jakbyś była na wakacjach. Wejdź powoli do hotelu. Uśmiechaj się i mów do mnie. Nie sprawiaj wrażenia zmartwionej. Rozumiemy się?
Spojrzała na mnie z zakłopotaniem, które jednak szybko się rozwiało.
– Sądzisz… że ktoś może obserwować?
– Zwykle tak bywa – odparłem stanowczo. – Zawsze należy zakładać, że porywacze wystawili gdzieś w pobliżu swojego obserwatora. Robią to, aby mieć pewność, że na miejscu porwania nie zaroi się nagle od policji.
– Ach, tak.
– I dlatego musimy zachowywać się, jakbyśmy byli na wakacjach.
– Dobrze.
– Chodźmy.
Wysiedliśmy z samochodu, przeciągając się leniwie, Alessia zaś przeszła kilka kroków, aby spojrzeć w kierunku Kanału La Manche i osłaniając dłonią oczy, rzuciła do mnie przez ramię:
– Chyba zaraz pójdę popływać.
Objąłem ją ramieniem, przystanąłem na chwilę obok niej, po czym odparłem krótko: – Tylko uważaj na meduzy – i po chwili przeszliśmy przez wielkie, przeszklone, obrotowe drzwi do rozległego hotelowego holu, gdzie stało kilka dużych, miękkich, obitych skórą foteli. Kilka też osób siedziało tu i tam, sącząc herbatę, a za polerowanym, brązowym kontuarem z napisem RECEPCJA krążyła w tę i z powrotem dziewczyna w czarnej sukience.
– Witam – rzuciłem z uśmiechem – sądzimy, że w tym hotelu zatrzymała się nasza przyjaciółka. Pani Nerrity.
– Z synem, Dominikiem – dodała Alessia.
– Zgadza się – odparła ze spokojem recepcjonistka. Zerknęła na listę gości. – Pokój sześćdziesiąt trzy… ale chyba są jeszcze na plaży. Cudowny mamy dzień, nieprawdaż?
– Przepiękny – przyznała Alessia.
– Czy mogłaby pani zadzwonić do ich pokoju? – spytałem. – Tak na wszelki wypadek.
Dziewczyna posłusznie podeszła do centralki i jakież było jej zdziwienie, kiedy ktoś po drugiej stronie łącza odebrał telefon.
– Proszę podnieść słuchawkę – rzekła recepcjonistka, wskazując aparat przy kontuarze, a ja natychmiast z promiennym uśmiechem wykonałem polecenie.
– Miranda? – rzuciłem. – Mówi Andrew Douglas.
– Gdzie pan jest? – cichy glos kogoś, kto nie był w stanie powstrzymać łez.
– Tu na dole, w holu hotelowym.
– Och… proszę wejść na górę… nie mogę znieść…
– Już idę – powiedziałem.
Dziewczyna z recepcji poinformowała nas, jak trafić na miejsce, i niebawem znaleźliśmy się w pokoju z dwoma łóżkami, łazienką i widokiem na morze.
Miranda Nerrity otworzyła nam drzwi; miała podpuchnięte oczy, w dłoni ściskała wilgotną chusteczkę i pomiędzy kolejnymi wybuchami płaczu wykrztusiła: – Oni powiedzieli… ten człowiek z Londynu powiedział… że sprowadzi pan Dominica z powrotem… obiecał mi… Andrew Douglas sprowadzi go do domu… jemu się zawsze udaje, zapewnił… proszę się nie martwić… ale jak mam się nie martwić? Mój Boże… moje dziecko… proszę go dla mnie odzyskać. Niech pan sprowadzi go do domu.
– Dobrze – powiedziałem łagodnym tonem. – A teraz niech pani usiądzie.
Tym razem to ją, a nie Alessię objąłem ramieniem i podprowadziłem w stronę jednego z foteli. – Proszę nam opowiedzieć, co się stało. A potem opracujemy plan, aby sprowadzić go z powrotem do domu.
Miranda, która miała dość nikły kontakt z rzeczywistością, rozpoznawszy Alessię, trochę się zdziwiła, po czym wskazała kartkę papieru, leżącą na jednym z łóżek.
– Dała mi ją mała dziewczynka – rzekła, a z jej oczu popłynęły łzy. – Powiedziała, że poprosił ją o to jakiś pan. O Boże… Boże…
– Ile lat mogła mieć ta dziewczynka? – spytałem.
– Co takiego? Boja wiem… osiem, może dziewięć… nie mam pojęcia.
Alessia uklękła przy Mirandzie, aby ją pocieszyć; jej oblicze znowu pobladło i malowało się na nim silne napięcie. Podszedłem do łóżka, sięgnąłem po kartkę papieru i rozłożyłem ją, by przeczytać napisane na niej drukowanymi literami słowa, układające się w przerażającą, złowróżbną wiadomość.
MAMY TWOJEGO GÓWNIARZA. ZADZWOŃ DO SWOJEGO STAREGO. NIECH WRACA DO CHATY. POWIEMY MU, CZEGO CHCEMY. TRZYMAJ JĘZYK ZA ZĘBAMI. NIE MÓW NIKOMU, CO SIĘ STAŁO. JAK CHCESZ JESZCZE ZOBACZYĆ SWOJEGO SZCZENIAKA ŻYWEGO, NIEPOWIADAMIAJ POLICJI. JAK PÓJDZIESZ Z TYM DO GLIN, ZAŁOŻYMY BACHOROWI NA GŁOWĘ PLASTIKOWĄ TORBĘ, CZAISZ? Opuściłem kartkę. – Ile lat ma Dominic? – spytałem.
– Trzy i pół roku – odrzekła Miranda.
10
Miranda, dwudziestosześcioletnia, długowłosa blondynka z przedziałkiem pośrodku, w innych okolicznościach mogłaby nawet uchodzić za atrakcyjną. Wciąż miała na sobie kostium kąpielowy i szlafrok, a na stopach piasek z plaży. Oczy szkliste, podpuchnięte, wzrok jakby nieobecny, dłonie zaś przez cały czas wykonywały mimowolne, lekkie ruchy.
Z przyzwyczajenia nosiłem przy sobie płaskie pudełeczko przypominające papierośnicę, w którym między innymi znajdowała się pewna ilość różnego rodzaju pigułek.
Wyjąłem pudełko, otworzyłem je i wybrałem kilka zafoliowanych tabletek.
– Proszę wziąć jedną – powiedziałem, nalewając wody do kubka i wyłuskując pigułkę z opakowania.
Miranda bez słowa wykonała polecenie. To Alessia zapytała: – Co jej podałeś?
– Coś na uspokojenie.
– Zawsze masz je przy sobie? – spytała z niedowierzaniem, wskazując na pudełko.
– Zazwyczaj – odparłem. – Mam tu środki uspokajające, proszki nasenne, aspirynę i leki na wypadek ataku serca. Taka pierwsza pomoc.
Miranda dopiła wodę.
– Czy jest tu obsługa hotelowa? – spytałem.
– Co? – Głos miała cichy, niepewny. – Tak, chyba tak… Niedługo powinni przynieść kolację dla Dominica… – Na tę myśl jej ciałem znów targnął spazmatyczny szloch. Alessia objęła ją ramieniem i patrzyła, zdruzgotana.
Ja zadzwoniłem po obsługę hotelową i zamówiłem mocną herbatę dla trzech osób, najszybciej jak to możliwe. Herbatniki też? Oczywiście. Zaraz przyniesiemy, padła odpowiedź i rzeczywiście szybko przyniesiono tacę – odebrałem ją od pokojówki przy drzwiach i podziękowałem za fatygę.
– Proszę to wypić, pani Nerrity – powiedziałem, odstawiając tacę i nalewając dla niej herbatę. – I niech pani zje kilka herbatników. – Napełniłem filiżankę dla Alessi. – Ty również.
Dziewczyny piły i jadły jak automaty, Miranda zaś z wolna zaczęła wykazywać objawy działania środka uspokajającego, koteina i węglowodany złagodziły ból na tyle, że mogła już opowiedzieć, co się właściwie stało.