– Dzięki – rzuciłem z uśmiechem.
Wyszczerzyli się do mnie. Staliśmy przez chwilę z rękoma na biodrach, podziwiając wyniki naszej pracy, po czym chłopcy zgodnie stwierdzili, że muszą już iść, bo spóźnią się na kolację. Pobiegli wzdłuż plaży, a ja pozbierałem łopatkę, wiaderko i wszystkie rzeczy Mirandy, po czym zaniosłem je na górę, do jej pokoju.
Ani ona, ani Alessia nie były w dobrym stanie i zauważyłem, że zwłaszcza Alessia ucieszyła się z mego powrotu. Uściskałem ją czule, a do Mirandy powiedziałem: – Musimy powiadomić policję.
– Nie. – Była przerażona. – Nie… Nie…
– Mhm. – Pokiwałem głową. – Proszę mi wierzyć, tak będzie najlepiej. Ludzie, którzy uprowadzili Dominica, nie chcą go zabić, tylko zwrócić go pani całego i zdrowego w zamian za pewną sumę pieniędzy. Niech pani o tym nie zapomina. Policja może nam bardzo pomóc, a my zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby porywacze nie dowiedzieli się, że zawiadomiliśmy biuro śledcze. Zajmę się tym. Policja będzie chciała wiedzieć, co miał na sobie Dominic w chwili uprowadzenia, dobrze byłoby również, gdyby miała pani jego zdjęcie.
Próbowała protestować, ale bez większego przekonania. – John mówił… żebym była cicho, dość już narobiłam kłopotów…
Podszedłem do telefonu i ponownie wybrałem numer jej męża. Także tym razem odebrał Tony.
– To ja, Andrew – powiedziałem.
– Och. – Napięcie zniknęło z jego głosu – spodziewał się porywaczy.
– Pani Nerrity zgodziła się powiadomić policję za wyraźnym przyzwoleniem męża.
– Wobec tego do dzieła. On zdaje sobie sprawę, że bez tego nie zdołamy mu pomóc. Najwyraźniej… nie chce… abyśmy zostawili go samego. Podjął tę decyzję w chwili, gdy usłyszał dźwięk telefonu.
– Świetnie. Zaczekaj. – Odwróciłem się do Mirandy: – Pani mąż mówi, że możemy powiadomić policję. Czy chce z nim pani pomówić?
Pokręciła machinalnie głową.
– W porządku – powiedziałem do Tony’ego. – Bierzmy się do roboty, zadzwonię jeszcze później.
– Co miał na sobie chłopiec? – zapytał.
Powtórzyłem to pytanie Mirandzie, a ona, tłumiąc szloch, odparła, że czerwone kąpielówki. Małe, czerwone kąpielówki. Nie miał bucików ani koszulki… było gorąco.
Tony chrząknął i rozłączył się, ja zaś niespiesznie poprosiłem Mirandę, aby coś na siebie włożyła i wyszła ze mną do samochodu. Pełna wątpliwości, wahania i trwogi, mimo wszystko wykonała moje polecęnie i niedługo wyszła z hotełu, w chustce i okularach przeciwsłonecznych, mając z jednej strony Alessię, a z drugiej mnie. Wsiadła do samochodu z tyłu, obok Alessi, a ja wcisnąłem się za kierownicę i pojechaliśmy w stronę Chichester.
Dłuższy, zgoła zbędny objazd i kilka sprytnych manewrów upewniło mnie, że nikt nas nie śledzi, i w końcu, zatrzymując się tylko raz, by zapytać o drogę, zaparkowałem wóz w pobliżu komendy głównej policji, ale w bocznej ulicy, tak by nasze auto nie rzucało się w oczy.
Na posterunku poprosiłem o rozmowę z jednym z wyższych stopniem funkcjonariuszy na służbie i niedługo potem zacząłem tłumaczyć nadinspektorowi i oficerowi z biura śledczego, co się stało.
Pokazałem im moją legitymację i dokumenty, na szczęście jeden z nich słyszał co nieco o naszej firmie i działalności Liberty Market.
Spojrzeli na kartkę przekazaną przez porywaczy i niemal z osłupieniem przeczytali treść pełnej gróźb wiadomości, po czym z wytężoną uwagą wysłuchali relacji o pożarze łodzi.
– Zaraz się tym zajmiemy – rzekł nadinspektor, sięgając po telefon. – Jak dotąd nikt nam tego nie zgłosił.
– Hm… – mruknąłem. – Proszę wysłać tam kogoś w przebraniu człowieka morza. Rozumie pan, o czym mówię – gumiaki na nogach, gruby marynarski sweter. Niech pańscy ludzie nie zachowują się jak policjanci… to mogłoby okazać się śmiertelnie niebezpieczne dla malca.
Nadinspektor cofnął rękę znad słuchawki i zmarszczył brwi. Porwania należały w Anglii do rzadkości i niewielu policjantów miało w związku z nimi jakieś doświadczenia. Powtórzyłem, że Dominicowi grozi śmiertelne niebezpieczeństwo i należy przedsięwziąć niezbędne środki ostrożności, aby zminimalizować zagrożenie.
– Porywacze są napompowani adrenaliną i łatwo ich spłoszyć – powiedziałem. – A wystraszony porywacz jest wyjątkowo niebezpieczny. Najczęściej właśnie gdy grozi im schwytanie, decydują się zabić… i pogrzebać… ofiarę. Dominic jest naprawdę w wielkim niebezpieczeństwie, ale wróci do domu cały i zdrowy, o ile tylko zachowamy szczególną ostrożność.
Po krótkiej chwili funkcjonariusz biura śledczego, mężczyzna mniej więcej w moim wieku, powiedział, że musi skontaktować się ze swoim przełożonym.
– Ile to potrwa? – spytałem. – Pani Nerrity czeka z przyjaciółką na zewnątrz w moim samochodzie i nie sądzę, aby zniosła długie oczekiwanie. Jest cała roztrzęsiona.
Przytaknęli zgodnie. Zadzwonili gdzie trzeba, wyjaśnili, ile było konieczne. Po czym odetchnęli z ulgą, gdy dowiedzieli się, że nadkomisarz Eagler, usłyszawszy co zaszło, powiedział, że za dziesięć minut przyjedzie na posterunek.
Nadkomisarz Eagler był urodzonym tajniakiem. Mimo iż się go spodziewałem, nie zwróciłem baczniejszej uwagi na tego chudego, z pozoru niegroźnego osobnika, kiedy wszedł do pomieszczenia. Miał spore zakola, długie, cienkie włosy i chudą szyję, niknącą pod kołnierzykiem niedoprasowanej koszuli. Jego garnitur wydawał się stary i wyświechtany, a on sam emanował pokorą i skruchą.
Dopiero kiedy dwaj pozostali mężczyźni wyprężyli się na baczność w jego obecności, zrozumiałem, z kim mam do czynienia.
Uścisnął moją dłoń, choć niezbyt mocno, przycupnął jakby nieśmiało na skraju dużego biurka i poprosił, abym się przedstawił.
Wręczyłem mu jedną z firmowych wizytówek z moim nazwiskiem. Bez pośpiechu czy choćby słowa komentarza wybrał numer do mojej firmy i porozmawiał przez chwilę – jak sądzę z Gerrym Claytonem. Nie powiedział, co usłyszał od Gerr’ego, rzucił tylko krótkie „dziękuję” i odłożył słuchawkę.
– Przestudiowałem znane przypadki – rzekł bez zbędnych wstępów, zwracając się do mnie – Lesleya Whittle’a i parę innych, które zakończyły się fiaskiem. Nie chcę, aby na moim terenie doszło do podobnych tragedii. Wysłucham pańskich rad i jeżeli uznam je za trafne, postąpię zgodnie z nimi. To wszystko, co mogę obecnie powiedzieć.
Pokiwałem głową i ponownie zasugerowałem, aby policjanci przebrani za ludzi morza zabrali z plaży spaloną łódkę, na co natychmiast przystał, zlecając swemu podwładnemu, aby ubrał się w stary sweter, gumowce i zabrał ze sobą partnera.
– Co jeszcze? – spytał.
Zapytałem: – Czy zechciałby pan pomówić z panią Nerrity nie na posterunku, lecz w moim aucie? Chyba lepiej byłoby, żeby nikt nie widział jej wchodzącej na komisariat. Nie wiem nawet, czy powinien pan rozmawiać z nią w samochodzie. Może powinniście spotkać się w jakimś ustronnym, cichym miejscu. Zapewne to tylko zbędne środki ostrożności, ale niektórzy porywacze są bardzo skrupulatni i podejrzliwi, nigdy nic nie wiadomo.
Przyznał mi rację i wyszedł przede mną, ostrzegając podwładnych, aby póki co, nic nikomu nie mówili.
– Zwłaszcza dopóki nie dogadacie się z prasą, aby nie publikowała żadnych informacji na temat uprowadzenia – dodałem. – To mogłoby doprowadzić do śmierci dziecka. Naprawdę. To nie żarty.
Zapewnili mnie, że tego dopilnują, a ja po powrocie do samochodu zastałem obie kobiety bliskie kompletnego załamania.
– Musimy kogoś zabrać – oznajmiłem. – To policjant, choć wcale nie wygląda na stróża prawa. Pomoże nam odzyskać Dominica i aresztować porywaczy. – Westchnąłem w duchu, zaskoczony pewnością siebie, z jaką to powiedziałem, ale gdybym okazał w obecności Mirandy choćby cień wahania, straciłbym całą swą wiarygodność.