Zatrzymaliśmy się przy skrzyżowaniu, niedaleko katedry, aby zabrać Eaglera – nadkomisarz bez słowa usiadł z przodu, obok mnie.
Ponownie wykonałem kilka manewrów, aby upewnić się, że nie mamy niepożądanego towarzystwa, ale jak dotąd w całej mojej karierze żaden porywacz nie okazał się aż tak zuchwały. Kilka kilometrów dalej zatrzymałem wóz na małym parkingu przy jednej z bocznych, wiejskich dróg, a Eagler zaczął wypytywać Mirandę o wydarzenia tego strasznego dnia.
– Która była wtedy godzina? – zapytał.
– Nie jestem pewna… Było już po lunchu. Zjedliśmy na plaży.
– Gdzie był pani mąż, kiedy pani do niego zadzwoniła?
– W swoim biurze. Zawsze jest tam do drugiej po południu.
Miranda była cała zapłakana i wyczerpana. Eagler, który musiał zadawać pytania zza niewygodnej bariery przedniego siedzenia, po ojcowsku, dość niezdarnie poklepał ją po ręku. Zrozumiała ten gest opacznie i jeszcze bardziej się rozpłakała, opisując szczegóły wyglądu i ubioru synka, który miał czerwone kąpielówki, bose stopy, brązowe oczy, jasne włosy, opaloną skórę i żadnych blizn… przebywali nad morzem prawie od dwóch tygodni… w sobotę mieli wrócić do domu.
– Powinna jeszcze dziś wrócić do domu, do męża – zwróciłem się do Eaglera i choć ten skinął głową, Miranda zdecydowanie zaprotestowała.
– Jest na mnie zły… bardzo zły… – zaszlochała.
– Nic nie mogła pani na to poradzić – odparłem. – Porywacze zapewne czekali na dogodną okazję już od paru tygodni, a może nawet dłużej. Kiedy tylko mąż pani zorientuje się…
Miranda jednak tylko pokręciła głową i powiedziała, że nic nie rozumiem.
– Ta łódź – rzekł z zamyśleniem Eagler – ta, która spłonęła… czy widziała ją pani już wcześniej na plaży?
Miranda spojrzała na niego mętnym wzrokiem, jakby nie uznała tego pytania za ważne. – Ostatnie dni były takie wietrzne… w zasadzie nie chodziliśmy na plażę. Od weekendu aż do dziś. Spędzaliśmy większość czasu na basenie, ale Dominic nie lubił tam przesiadywać, bo nie było tam piasku.
– W hotelu jest basen? – zapytał Eagler.
– Tak, ale w zeszłym tygodniu codziennie byliśmy na plaży… wszystko wydawało się takie proste, tylko Dominic i ja – mówiła pomiędzy kolejnymi szlochami, całym jej ciałem wstrząsały dreszcze.
Eagler zerknął na nią. – Pan Douglas – rzekł do Mirandy – zapewnia, że pani synek wróci do domu cały i zdrowy, pani Nerrity. Spokój i cierpliwość to podstawa. Przeżyła pani silny wstrząs, nie zamierzam umniejszać pani doznań, ale teraz musimy myśleć przede wszystkim o chłopcu. I zachowywać spokój – dla dobra pani synka.
Alessia spojrzała na Eaglera, na mnie i znów na niego. – Obaj jesteście tacy sami – rzuciła ze zdumieniem w głosie. – Widzieliście tyle ludzkiego cierpienia… tyle nieszczęść. Obaj umiecie sprawiać, aby ludzie nie poddawali się w skrajnych sytuacjach… To czyni możliwymi rzeczy… które są nie do zniesienia.
Eagler spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem, a ja zgoła mimochodem odkryłem, że ubranie wisiało na nim luźno, ponieważ niedawno musiał stracić wiele na wadze.
– Alessia także padła ofiarą porwania – wyjaśniłem. – Wie na ten temat aż za wiele. – Opowiedziałem pokrótce, co się wydarzyło we Włoszech, i dodałem o dziwnym zbiegu okoliczności, że w każdą z tych spraw zamieszane są konie.
Wydawał się skupiony jak Sherlock Holmes prowadzący śledztwo.
– Chce pan powiedzieć, że ma to jakieś istotniejsze znaczenie?
Odparłem: – Przed uprowadzeniem Alessi pracowałem we Włoszech nad inną sprawą, w której pewną rodzinę zmuszono do sprzedania udziałów na torze wyścigowym, aby mogła zapłacić okup.Spojrzał na mnie. – A więc… dostrzega pan… związek?
– Obawiam się, że tak.
– Obawiasz się? – spytała Alessia.
– Chodzi mu o to – wtrącił Eagler – że tych trzech porwań dokonał jeden i ten sam sprawca. Ktoś, kto na co dzień działa w świecie wyścigów konnych i w konsekwencji wie, jaki cel powinien obrać. Mam rację?
– Dokładnie tak – przyznałem, zwracając się głównie do Alessi. – Wybór celu jest zazwyczaj pierwszym tropem do odgadnięcia tożsamości porywaczy. Chodzi o to, że… aby zminimalizować ryzyko, większość porywaczy zawczasu upewnia się, czy rodzinę lub firmę stać na zapłacenie słonego okupu. Naturalnie każda rodzina zapłaci tyle, ile może, ale ryzyko w przypadku sprawców jest jednakowe, niezależnie czy okup jest wysoki, czy niski, toteż wydaje się najrozsądniejsze grać o jak najwyższe stawki. I wiedzieć, że dajmy na to, twój ojciec jest o wiele bogatszy niż rodzice innych dżokejów, zarówno kobiet jak i mężczyzn.
Alessia nie odrywała ode mnie wzroku. – I wiedzieć… że właściciel Ordynansa ma syna…? – Przerwała, nie dokończywszy myśli, ale skojarzenia nasuwały się same.
– Tak – odparłem.
Przełknęła ślinę. – Trening kiepskiego konia kosztuje tyle samo co dobrego. To znaczy… wiem dokładnie, o co ci chodzi.
Miranda zdawała się tego nie słyszeć, ale łzy na jej policzkach obeschły, burza minęła.
– Nie chcę dziś wracać do domu – wyszeptała. – Ale jeżeli miałabym pojechać… czy Alessia mogłaby mi towarzyszyć?
Alessia sprawiała wrażenie, jakby to była ostatnia rzecz, której mogłaby sobie życzyć, i odpowiedziałem w jej imieniu: – Nie, pani Nerrity, to nie byłby dobry pomysł. Ma pani matkę, siostrę… takiego kogoś, kogo pani lubi? Kogoś, kogo lubi pani mąż?
Jej posępny i pełen trwogi wzrok powiedział mi wszystko, a może nawet więcej o obecnym stanie ich małżeństwa, ale po krótkiej chwili odparła zduszonym głosem: – Może… moja matka.
– Otóż to – rzekł po ojcowsku Eagler. – A teraz zechce pani chwilę tu zaczekać, a ja z panem Douglasem przespacerujemy się kawałek.
– Ani na chwilę nie stracę was z oczu – zapewniłem.
Mimo to miny miały nietęgie, gdy wysiadaliśmy z samochodu.
Oddalając się od auta, odwróciłem się i pomachałem do nich, ale widziałem, że wciąż patrzą na nas z tylnego siedzenia z niepewnością i zaniepokojeniem.
– Nie jest dobrze – powiedział Eagler, gdy zaczęliśmy wolnym krokiem oddalać się od samochodu. – Ale jeżeli tylko szczęście dopisze, dzieciak wróci do niej zdrów i cały… nie tak jak to się zdarzało w innych przypadkach, z którymi miałem do czynienia. Małe dzieci porywane przez psycholi i mordowane… zwykle na tle seksualnym. Te matki… Zdruzgotane. Załamane. Co więcej, często znamy tych świrów. Wiemy, że któregoś dnia zrobią coś strasznego. Zabiją kogoś. Zdarzało się, że aresztowaliśmy ich w ciągu doby od znalezienia zwłok. Ale nie możemy zapobiec tragediom, których są sprawcami. Nie możemy zamknąć ich w więzieniu na dożywocie, ot – tak, na wszelki wypadek. Tacy ludzie to koszmar. Mamy tu teraz jednego takiego. To bomba zegarowa, która może wybuchnąć w każdej chwili. A kiedyś, gdzieś jakiś biedny dzieciak znajdzie się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Czyjeś dziecko. Coś sprawi, że świr postanowi działać. Nigdy nie wiadomo, co to będzie. Może to być jakiś drobiazg. Coś, co wywołuje w nich gwałtowne reakcje. Jak kropla, która przepełnia czarę. Gdy jest już po wszystkim, zwykle nie wiedzą nawet, dlaczego zrobili to, co zrobili.
– Mhm – mruknąłem. – To gorsze niż porywacze. W ich przypadku zawsze można mieć nadzieję…
Podczas swego monologu kilkakrotnie zerkał na mnie z ukosa i chyba chciał potwierdzić swoje wrażenia i odczucia w związku ze mną, pomyślałem. Ja robiłem dokładnie to samo… próbowałem ocenić, czego mogę się po nim spodziewać, zarówno dobrego jak i złego. Od czasu do czasu ktoś z Liberty Market napotykał policjanta, który uważał nas za piąte koło u tak zazdrośnie strzeżonego przez nich wozu, ogólnie jednak stróże prawa akceptowali naszą działalność, oczywiście w granicach rozsądku, jak ktoś, kto chce podnieść wrak z dna morza i konsultuje się w tej sprawie z nurkiem.