– Najbardziej obiecująco wygląda tych pierwszych jedenaście – powiedział, wskazując palcem. – To letnie domki stojące nad lub w pobliżu wody i wszystkie wynajęto praktycznie w ostatniej chwili. W lipcu i na początku sierpnia pogoda była naprawdę okropna i do wynajęcia było więcej kwater niż zwykle, a ruch w interesie zrobił się dopiero, kiedy nadeszło ocieplenie.
Polowałem głową. – Nawet Miranda załatwiła sobie pobyt tutaj dosłownie na lulka dni przed przyjazdem na miejsce. W hotelu odwołano rezerwacje ze względu na marną pogodę i były wolne pokoje.
– Ciekawe, co by się stało, gdyby tu nie przyjechała? – rzucił w zamyśleniu Eagler.
– Porwaliby go gdzieś blisko domu.
– Można by przypuszczać, że porywaczom byłoby łatwiej, gdyby zaczekali i uprowadzili malca już po powrocie.
– Porywacze nie próbują ułatwić sobie zadania – odparłem łagodnie. – Planują wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Inwestują też pieniądze. Porywacze uznali, że największe szanse powodzenia będą mieć właśnie tutaj, gdy dziecko znajdzie się wyłącznie pod opieką matki, i założę się, że kiedy opracowali swój plan, czekali cierpliwie przez wiele dni na właściwy moment. Gdyby okazja się nie nadarzyła, pojechaliby za Mirandą do domu i obmyśliliby nowy plan. Albo wrócili do poprzedniego planu, który wcześniej nie wypalił. Nigdy nic nie wiadomo. Jeżeli jednak chcieli go porwać, prędzej czy później musieli dopiąć swego.
– Skąd wiedzieli, że przyjedzie właśnie tutaj? – spytał Eagler.
– Porywacze obserwują – odparłem. – Mają obsesję na tym punkcie. Co by pan zrobił, widząc Mirandę pakującą do samochodu walizki i leżak plażowy, zapinającą Dominicowi pasy i odjeżdżającą spod domu, machając na pożegnanie?
– Hmm.
– Pojechałby pan za nią – dodałem.
– Chyba tak.
– Za Mirandą w jej nowym, pięknym, czerwonym aucie, jadącą z umiarkowaną prędkością, jak to czynią matki, gdy wiozą z tyłu dziecko.
– To prawda. – Drgnął gwałtownie. – Ale do rzeczy. Następna grupa to domy stojące co najmniej o jedną ulicę od wody, ostatnią zaś stanowią domy znajdujące się dużo dalej w głębi lądu, ale mimo wszystko w wioskach na wybrzeżu. Tak właściwie… – przerwał, a na jego twarzy odmalowało się powątpiewanie – cały obszar Sussex to jeden wielki letniskowy kurort.
– Spróbujemy z tym, co mamy – odparłem.
– Mam kilku niezłych ludzi – zasugerował Eagler. – Może mogliby pomóc…
Pokręciłem głową. – Mogliby przez przypadek, słysząc płacz dziecka, zacząć wypytywać któregoś z porywaczy. Taki przypadek miał już kiedyś miejsce. Porywacz wszystkiemu zaprzeczył, a w tydzień później na pustkowiu znaleziono zwłoki malca. To się wydarzyło we Włoszech. Policja w końcu schwytała bandytów, a ci wyznali, że wpadli w panikę, kiedy zorientowali się, że policja zaczęła węszyć w pobliżu ich kryjówki.
Eagler potarł nos kciukiem i palcem wskazującym. – W porządku
– mruknął. – Zrobimy to po waszemu. – Spojrzał na mnie z ukosa.
– Ale szczerze mówiąc, nie bardzo wierzę, że wam się uda…
Tony w hotelu także nie tryskał optymizmem. Zerknął badawczo na pierwsze jedenaście adresów i powiedział, że najpierw zlokalizuje je z lądu, a następnie podpłynie do każdego z nich łódką. Sprawdzenie tylko tych jedenastu miejsc zajmie mu, jak stwierdził, całą noc. Powiedział, że wróci moim samochodem, w którym miał schowany swój sprzęt. Powinien być z powrotem z samego rana.
– Jutro w dzień się prześpię, a wieczorem spróbuję znowu – powiedział. – To już będzie niedziela. Miejmy nadzieję, że ci francowaci porywacze nie żartowali, dając Nerrity’emu tydzień na zgromadzenie sałaty. Po tym, co przeczytali w gazetach, mogą trochę ponieść ich nerwy. Może zechcą skrócić czas do złożenia okupu. Miejmy, kurka, nadzieję, że nie.
Na kolację zjadł raczej niewiele i wyjechał, gdy zaczęło się ściemniać.
Zadzwoniłem do Alessi, żeby zapytać, co u Mirandy – poza tym, że wyszła z domu, aby zatelefonować do Alessi, nic się nie zmieniło, jej stan się nie poprawił. Wciąż była roztrzęsiona. Porywacze nie odezwali się. John Nerrity nadal wierzył w powodzenie planowanej zasadzki, a reakcje bliskiej załamania nerwowego żony określił mianem „babskiej histerii”.
– Ciekawe, jak by zareagował, gdyby zamiast syna porwano jego Ordynansa? – spytałem.
Alessia nieomal wybuchnęła śmiechem. – Nawet o tym nie mów. A poza tym to już było.
– Ale się nie udało – zauważyłem. – I wystarczyło, aby zapewnić feralnym koniokradom dożywocie.
– Czy twoja firma przyjęłaby zlecenie pracy za darmo, gdyby chodziło o konia? – spytała z zaciekawieniem.
– Jasne. Wymuszenie to wymuszenie, niezależnie od tego, ile nóg ma ofiara. Okup można wymusić praktycznie za wszystko.
– Za obrazy też?
– Za wszystko, na czym komuś zależy.
– Na przykład: „Oddam ci piłkę, jak zapłacisz mi za nią pensa”?
– Dokładnie tak.
– Gdzie teraz jesteś? – spytała. – Na pewno nie w domu… Dzwoniłam tam…
– Mam wolny wieczór – odparłem. – Opowiem ci, jak się zobaczymy.
– Przyjedź w niedzielę.
– Postaram się.
Pożegnanie trwało dłużej niż zazwyczaj i o wiele dłużej, niż to było konieczne. Stwierdziłem, że bez trudu mogłem przegadać z nią cały wieczór, a w duchu życzyłem sobie, by poczuła się na tyle pewnie, aby mogła wreszcie usiąść za kierownicą i nie bała się podróżować samotnie.
Tony wrócił niedługo po wschodzie słońca, budząc mnie z płytkiego snu.
– Z tych jedenastu miejsc wchodzą w grę dwa – powiedział, rozbierając się, aby wziąć prysznic. – Dziewięć z nich zamieszkują bogu ducha winni letnicy Wszedłem do czterech, aby się upewnić, ale byli tam, spali jak susły, ojcowie, matki, babcie i dzieci, sami porządni, prawi obywatele.
Tony, ze swymi umiejętnościami, jak sam się nieskromnie wyraził, mógłby zawstydzić każdego nocnego włamywacza, który w porównaniu z nim poruszał się głośno i niezdarnie jak słoń w składzie porcelany. „Ktoś, kto skrada się tak dobrze jak ja – powiedział kiedyś – mógłby zbliżyć się do osoby leżącej w łóżku i obrócić ją na bok, aby przestała chrapać, tak delikatnie, że nawet by się nie obudziła. Mógłbym zmyć lakier z paznokci śpiącej kobiety, a co dopiero wyłuskać portmonetkę spod poduszki, na której opiera głowę. Na szczęście jestem, kurka, uczciwy”.
Zaczekałem cierpliwie, gdy wszedł pod prysznic.
– Dwa z tych domów – powiedział, gdy znów się pojawił, wycierając ręcznikiem mokre, piaskowobrązowe włosy – budzą we mnie złe przeczucia. Jest z nimi coś nie tak. Jakieś złe wibracje. W jednym z nich drzwi zabezpieczono sprytnym elektronicznym gadżetem – mój sprzęt do wykrywania urządzeń elektrycznych z miejsca zaczął szaleć. Myślę, że to jeden z tych alarmów zrób-to-sam, które możesz kupić praktycznie wszędzie i które zakładasz, by nie obrobili cię hotelowi złodzieje, kiedy ich kumpel barman dosypie ci coś do drinka. – Wytarł szyję ręcznikiem. – Podłożyłem tam parę pluskiew, później pojedziemy i trochę sobie posłuchamy. – Owinął się ręcznikiem w pasie jak sarongiem i udał się do łóżka Mirandy. – W tym drugim nie było elektronicznych bajerów, a w każdym razie nic, co byłoby widać, ale chałupa ma aż trzy piętra. Na parterze jest hangar dla łodzi. Pusty. Tylko woda i cienkie ryby. Powyżej pokoje z oknami wychodzącymi na zatoczkę. Poza tym jeszcze są dwa piętra. Po obu stronach chaty ogród z krzewami i brukowanymi ścieżkami. Nie mogłem się jednak oprzeć i podłożyłem dwie pluskwy, po jednej na każdym z górnych pięter. Dlatego tu też sobie trochę posłuchamy.