Выбрать главу

– A samochody? – spytałem.

– Nie wiem. – Pokręcił głową. – W żadnym z tych domów nie ma garażu. Samochody stały na ulicy. – Wstał i zaczął się ubierać. – Chodź – rzekł. – Czas wygramolić się z tego zadupia, jedziemy na ryby.

I mówił to serio. Bo w ten chłodny poranek o wpół do dziewiątej płynęliśmy już po Itchenor Creek wynajętą łódką, wyrzucając za burtę żyłki z nadzianymi na haczyk robakami.

– Jesteś pewien, że to dobra przynęta? – spytałem.

– Czy to ważne? Okonie są tak durne, że czasami dają się złapać nawet na goły haczyk.

Wiosłował łodzią jak urodzony człowiek rzeki z wiosłem włożonym w sznurową pętlę i przerzuconym przez rufę. Żadnych skrzypiących dulek, wyjaśnił. Maksimum ciszy, podstawa przy wszystkich działaniach SAS.

– Dziś rano o piątej był odpływ – powiedział. – Podczas odpływu nie sposób się daleko przebić; w niektórych miejscach nie da się wyciągnąć łódki na brzeg, toteż jeśli wywieźli malca motorówką, to pewnie znaleźli sobie kryjówkę, do której zawsze jest dostęp, nawet przy obniżonym poziomie wody. Oba miejsca, o których wcześniej mówiłem, odpowiadają tym kryteriom.

Nasza łódka sunęła wolno z nurtem rzeki. Ryby pogardziły robakami, w powietrzu czuć było woń wodorostów.

– Popłyniemy do domu z elektronicznym buldogiem – wyjaśnił Tony. – Potrzymaj antenę, aby wyglądało jak wędka. – Wysunął srebrną teleskopówkę na długość sześciu stóp i podał mi, a ja zauważyłem, że do jej jednego końca przywiązana jest żyłka z niewielkim ciężarkiem. – Wrzuć ciężarek do wody – polecił, nachylając się, by przez chwilę pomanipulować przy radiostacji, która przypominała pudełko z przyborami wędkarskimi. – Nie odrywaj wzroku od wody i zajmij się dżdżownicami.

Zrobiłem, co mi kazał, ale w końcu powiedział: – No, kurka, te lenie wciąż jeszcze wylegują się w wyrkach. Ale pluskwy działają. Wrócimy tu, gdy sprawdzimy drugi dom.

Skinąłem głową, a Tony jeszcze jakiś czas powiosłował na północ, po czym znów zatrzymał łódkę, aby zarzucić przynętę. Płynęliśmy leniwie z prądem, udając, że robimy, co w naszej mocy, aby złowić coś na śniadanie, a Tony schylił się nad skrzynką i zaczął manipulować przy pokrętłach.

Głos, kiedy w końcu się rozległ, tak mnie zaskoczył, że omal nie wyskoczyłem z łódki.

– Daj bachorowi śniadanie, a jak zacznie wyć, zaklej mu jadaczkę.

Głos, bez wątpienia ten sam, który słyszałem z taśmy w domu Johna Nerrityego. Niezbyt mocny, ale za to wyraźny.

– Boże – rzuciłem tępo, nie mogąc w to uwierzyć.

– Bingo – zawołał Tony. – Strzał, kurka, w dziesiątkę.

Inny głos z radia powiedział: – I tak niczego nie tknie. Po jaką cholerę mam się z tym tarabanić na górę?

– Synu – odrzekł pierwszy głos z przesadną cierpliwością – czy chcemy, żeby nasza mała kopalnia złota zdechła z głodu? Nie chcemy. Zanieś mu na górę chleb z marmoladą i stul dziób.

– Nie podoba mi się ta robota – poskarżył się drugi głos. – Mówię serio, nie cierpię jej.

– Ale gdy tylko dostałeś propozycję, nie wahałeś się ani chwili. Niezła fucha, powiedziałeś. To twoje własne słowa.

– Nie spodziewałem się, że dzieciak będzie taki…

– Jaki?

– Uparty.

– Nie jest taki zły. Bywa upierdliwy, i to wszystko. Pomyśl o kasie i zasuwaj na górę.

Tony przestawił kilka przełączników i przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, wsłuchując się w słaby plusk wody o burty naszej łodzi, aż wreszcie drugi głos, nieco bardziej ochrypły, powiedział:

– No masz, mały, szamaj. Nie usłyszeliśmy odpowiedzi.

– Wcinaj – rzekł głos z irytacją, a po krótkiej chwili: – Gdybyś był moim synem, wepchnąłbym ci to żarcie własnoręcznie do gardła, zasmarkany mały gnojku.

Tony mruknął pod nosem: – Czarujące. – Zaczął zwijać żyłki. – Chyba to, co usłyszeliśmy, w zupełności nam wystarczy, prawda? Druga pluskwa jest założona na najwyższym piętrze, od strony ulicy.

Skinąłem głową. Tony przestawił przełącznik i drugi głos, już na dole, powiedział: – Leży i tylko się gapi, tak jak zwykle. Trochę mnie to przeraża. Mówię ci, aż mi ciarki przeszły po plecach. Im szybciej palniemy mu w łeb, tym lepiej.

– Cierpliwości – rzekł pierwszy głos, jakby zwracał się do półgłówka. – Trzeba poczekać, aż facet opyli tego konia. Nie trać głowy. Musimy wytrzymać. Daliśmy mu tydzień. I dokładnie tyle zaczekamy.

– Ale nie uda nam się zgarnąć pięciu melonów, co? – wydawał się zasmucony. – Nie ma szans.

– Nigdy nie liczyliśmy na pięć melonów, głupku. Jak powiedział Peter, żądasz pięciu dużych baniek, aby przyprawić tatuśka o palpitację serca, a potem zgarniasz na czysto pół bańki i wszyscy są zadowoleni.

– Ale jeżeli Nerrity da znać psom i nas dopadną?

– Jak dotąd się nie pojawili, co nie? Nie bądź dzieckiem. Terry i Kevin wypatrzyliby każdego glinę, gdyby tylko pojawił się w zasięgu ich wzroku. Ci dwaj mają antenki zamiast oczu. W hotelu się nie zjawili. Ani w domu w Sutton. Mam rację?

Drugi głos burknął coś niezrozumiale, a pierwszy odparł: – Peter wie, co robi. Już się tym wcześniej zajmował. To ekspert. Specjalista. Masz robić, co ci każe, a wszyscy będziemy bogaci. Dlatego przestań sarkać, mam już serdecznie dość tego twojego gderania, weź się w garść, do cholery.

Tony przerzucił wiosło za burtę i bez pośpiechu popłynęliśmy pod prąd w stronę, skąd przybyliśmy. Pozwijałem żyłki, odwiązałem od nich haczyki, wykonywałem te czynności mechanicznie, podczas gdy w głowie miałem istną gonitwę myśli.

– Nie mówmy nic Eaglerowi, dopóki… – zacząłem.

– Nie mówmy – poparł mnie Tony.

Spojrzał w moją stronę, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. – Prezesowi też ani słowa – dodałem. – Ani Gerr’emu Claytonowi.

Na twarzy Tony’ego również pojawił się uśmiech, promienny jak słońce. – Już się bałem, że będziesz nalegał.

– Nie będę – uciąłem jego domysły. – Ty będziesz obserwować z wody, a ja od lądu, dobra? A wieczorem powiadomimy Eaglera. Na naszych warunkach.

– Tak, żeby zachować dyskrecję.

– Weź tylko tę pompę próżniową, co mruczy cicho jak kot, i nie spadnij tam z wysokiego muru.

– W naszym raporcie – rzekł Tony – napiszemy, że to policja odnalazła kryjówkę porywaczy.

– Bo tak właśnie będzie – powiedziałem z naciskiem.

– Dokładnie tak – przyznał Tony z satysfakcją w głosie. Ani ja, ani Tony nie należeliśmy do tych fanatyków, którzy ślepo przestrzegali obowiązującej w firmie polityki wyłącznie doradzania, a nie działania, choć obaj staraliśmy się jej trzymać, gdy było to możliwe, i w większości przypadków nie odmawialiśmy jej słuszności. Tony ze swoimi wyjątkowymi zdolnościami zawsze wykonywał większość nielegalnych operacji w terenie, a jego raporty pełne były zwrotów w rodzaju: „odkryto” albo „przypadkiem ujawniono, że”, zamiast niewygodnych prawd, np. „umieściłem tuzin zakazanych urządzeń podsłuchowych i dzięki nim dowiedziałem się, że” czy „wrzuciłem świece dymną i pod osłoną oparów…”

Tony podpłynął łodzią do brzegu, gdzie zostawiliśmy samochód, i pospiesznie uruchomił drugie radio, by odbierało przez antenę w aucie.

– No i już – oznajmił. – Lewy przełącznik obsługuje podsłuch na dole, środkowy ten na górnym piętrze. Nie dotykaj pokręteł. Prawy przełącznik podnosisz do góry, abym ja mógł mówić do ciebie, a opuszczasz, gdybyś ty chciał mi coś powiedzieć. Wszystko jasne?

Przez chwilę grzebał wśród swych niesamowitych zabawek, z którymi rzadko się rozstawał, po czym skinął głową z zadowoleniem i wyjął plastikowe pudełko obiadowe.