– I to chyba byłoby na tyle – rzekł Tony. – Pomyślnych łowów. Wskoczył za kierownicę, a ja, zanim usiadłem na siedzeniu z tyłu, zwróciłem się do Eaglera:
– Szef porywaczy ma się z nimi skontaktować jutro lub pojutrze. Nie sądzę, aby zjawił się osobiście… ale może zatelefonować… o ile wieści nie rozejdą się zbyt szybko.
Gdy wsiadłem do auta, Eagler rzucił tylko: – Dziękuję.
– I nawzajem – odparłem. – Gdyby nie pan, nie dalibyśmy rady. Jest pan niesamowity.
Tony uruchomił samochód, pomachał do Eaglera, który zatrzasnął tylne drzwiczki, po czym wolno, niespiesznie wyjechaliśmy na drogę, kierując się w przeciwną stronę niż ta, gdzie znajdował się dom porywaczy; z każdą chwilą zagrożenie słabło coraz bardziej.
– Uff – mruknął w końcu Tony. – Muszę przyznać, że całkiem nieźle nam poszło, udana akcja, nie ma co.
– Fantastycznie – przyznałem – ale jeśli będziesz pokonywał zakręty przy tej prędkości, Dominic zaraz stoczy się z siedzenia.
Tony obejrzał się przez ramię na dziecko owinięte w koc i postanowił zatrzymać na chwilę wóz, aby dokonać pewnych niezbędnych czynności, w tym usunięcia resztek czarnej maści z naszych twarzy oraz schowania sprzętu do bagażnika. Kiedy ruszyliśmy w dalszą drogę, Dominic leżał na moim podołku z głową opartą o moje ramię i odruchowo tulił do siebie pluszowego misia, którego wyjąłem z walizki z jego rzeczami. Od czasu do czasu to otwierał, to zamykał oczy, ale się nie budził. Zastanawiałem się przez chwilę, czy i jemu, jak Alessi, podawano proszki nasenne, w końcu jednak uznałem, że był po prostu śpiący, jak to dziecko, a pod koniec podróży nagle ni stąd, ni zowąd otworzył szeroko oczy i spojrzał na mnie.
– Cześć, Dominicu – powiedziałem. Tony obejrzał się przez ramię. – Obudził się?
– Tak.
– To dobrze.
Uznałem jego komentarz za przejaw zadowolenia, że pacjent przeżył podaną mu narkozę. Dominic przerzucił wzrok na Tony’ego, a potem na mnie.
– Zabieramy cię do twojej matki – oznajmiłem.
– Powiedz raczej „do mamusi” – podsunął Tony. Dominic wpatrywał się we mnie, nawet nie mrugając.
– Zabieramy cię do domu – rzekłem. – Tu masz swego misia. Niedługo znów będziesz z mamusią.
Zero reakcji. Dominic wciąż tylko patrzył.
– Jesteś już bezpieczny. Nikt cię nie skrzywdzi. Zabieramy cię do domu, do mamusi.
Dziecko patrzyło bez słowa.
– Gadatliwy szkrab – mruknął Tony.
– Jest przerażony i zszokowany.
– No tak. Biedny malec.
Dominic miał na sobie czerwone kąpielówki, te same, w których był, kiedy go uprowadzono. Porywacze dorzucili do tego niebieski sweterek, ale o bucikach czy skarpetkach już nie pomyśleli. Był zimny w dotyku, kiedy wyjmowałem go z torby, ale owinięty w koc szybko się ogrzał i wyraźnie czułem jego ciepło.
– Wieziemy cię do domu – powiedziałem.
Nie odpowiedział, ale w jakieś pięć minut później wyprostował się i zaczął wyglądać przez okno. Po chwili przeniósł wzrok na mnie i rozluźniwszy się powoli, znów się do mnie przytulił.
– Jesteśmy prawie na miejscu – rzekł Tony. – Co robimy? Dochodzi czwarta. Jeżeli wyrwiemy ją z łóżka o tej bezbożnej godzinie, jak nic dostanie szoku i jeszcze nam zemdleje.
– Może nie śpi – zauważyłem.
– No tak – przyznał. – Martwi się o małego. Może i masz rację. Dobra, już dojechaliśmy.
Minąwszy bramę, wjechał na teren posiadłości Nerritych, pod oponami auta zachrzęścił żwir. Tony zatrzymał wóz przed frontowymi drzwiami, wysiadł i nadusił dzwonek.
Na górze zapaliło się światło i po dłuższej chwili drzwi frontowe, zabezpieczone łańcuchem, uchyliły się nieznacznie.
– Kto tam? – usłyszałem głos Johna Nerrity’ego. – Czego tu chcecie, u licha? Nie wiecie, która jest godzina?
Tony podszedł bliżej i stanął w świetle płynącym przez szparę w drzwiach. – To ja, Tony Vine.
– Wynoś się pan – warknął gniewnie Nerrity. – Mówiłem przecież…
– Przywieźliśmy pańskiego dzieciaka – odparł beznamiętnie Tony. – Chce go pan?
– Co takiego?
– Mamy Dominica – ciągnął ze spokojem Tony. – Pańskiego syna.
– Ja… – Nie dokończył.
– Niech pan powie o tym żonie – dodał Tony.
Chyba musiała być blisko, tuż obok męża, bo zaraz drzwi frontowe otworzyły się na oścież i ujrzeliśmy stojącą w progu Mirandę – miała na sobie tylko koszulę nocną i wyglądała na potwornie wychudzoną. Przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby nie wierzyła w to, co usłyszała, ja natomiast wysiadłem z samochodu, niosąc na rękach przytulonego mocno Dominica.
– Oto on – powiedziałem – zdrów i cały.
Wyciągnęła ręce, a Dominic z miejsca przylgnął całym ciałem do matki, zaś koc, w który był owinięty, zsunął się na ziemię. Chłopiec objął matkę obiema rękami za szyję i przytulił się tak mocno, że przez chwilę wydawali się nierozłączni, jakby stanowili jedną nierozerwalną całość, jedno ciało.
Żadne z nich nie odezwało się słowem. To pan Nerrity mówił za wszystkich.
– Może lepiej wejdźcie panowie do środka – powiedział.
Tony rzucił mi sardoniczne spojrzenie, a ja przestąpiłem próg i znalazłem się w środku.
– Gdzie go znaleźliście? – dopytywał się Nerrity. – Nie zapłaciłem okupu…
– Policja go znalazła – odrzekł Tony. – W Sussex.
– Och.
– Przy współpracy z Liberty Market – dodałem, gwoli ścisłości.
– Och. – Był kompletnie zbity z tropu, nie wiedział, jak okazać nam wdzięczność ani jak nas przeprosić, było mu głupio i nie potrafił wyrazić słowami, że się pomylił, odsyłając nas wcześniej do diabła.
Nie próbowaliśmy mu pomóc. Tony zwrócił się do Mirandy: – Pani wóz wciąż stoi pod hotelem, ale przywieźliśmy wszystkie pani rzeczy, ubrania, leżak i ciuszki dziecka.
Spojrzała na niego niepewnie, cała jej uwaga skupiona była na Dominicu.
– Proszę powiadomić nadkomisarza Rightswortha, że chłopiec wrócił do domu – rzekłem do Nerrity’ego.
– Ach… no tak.
Dominic w świetle lamp wydawał się naprawdę ładnym dzieckiem, o kształtnej główce i smukłej, długiej szyi. Jak dla mnie był lekki, ale Miranda uginała się pod jego ciężarem, gdy opasał ją nóżkami, przez cały czas obejmując za szyję. Wciąż wyglądali jak stopieni w jedną całość.
– Powodzenia – rzekłem do niej. – To wspaniały dzieciak. Patrzyła na mnie w milczeniu, tak samo jak jej synek.
Tony i ja wstawiliśmy rzeczy matki i dziecka do holu i powiedzieliśmy, że zadzwonimy z samego rana, aby upewnić się, czy wszystko w porządku, później jednak, kiedy Nerrity wykrztusił przez ściśnięte gardło kilka słów podziękowania i zamknął za nami drzwi, Tony zapytał:
– I co teraz twoim zdaniem powinniśmy zrobić?
– Czekać tutaj – odparłem zdecydowanie. – Trzeba ich nadal pilnować. Wciąż jeszcze pozostają przecież Terry i ten drugi, Peter, a kto wie, może są także inni. Wyszlibyśmy na skończonych idiotów, gdyby tamci zagrali va bank i wzięli za zakładników całą rodzinę.
Tony pokiwał głową. – Nigdy nie należy sądzić, że przeciwnik porzucił wrogie intencje, nawet jeśli się, kurka, poddał. Zachowanie czujności to najlepsza obrona przed potencjalnym atakiem. – Uśmiechnął się. – Chyba zrobię jeszcze z ciebie żołnierza!
14
Przez jeden dzień było spokojnie i cicho. Tony i ja wróciliśmy na kilka godzin do firmy i sporządziliśmy wspólny raport, który jak liczyliśmy, okaże się do przyjęcia dla reszty partnerów, kiedy zapoznają się z nim nazajutrz rano. Jeśli nie liczyć drobnych zmian w opisie wyprowadzenia dziecka i wejścia grupy interwencyjnej, raport nie odbiegał zbytnio od prawdy, z doświadczenia wiedzieliśmy, że na piśmie łatwiej zatuszować pewne niezbyt ortodoksyjne metody działania.