Tony wybrał się do najbliższego pubu, a ja do Lambourn, choć na miejsce dotarłem później, niż mogłem sobie tego życzyć.
– Bogu dzięki – rzekła Alessia, wychodząc mi na powitanie. – Już myślałam, że się gdzieś zgubiłeś.
– Musiałem zostać dłużej w firmie. – Uściskałem ją czule.
– To żadna wymówka.
Miała w sobie dziwną, nową promienność – to dodało mi otuchy.
Przeprowadziła mnie przez kuchnię do salonu, gdzie Dominic siedział czujnie na kolanach Mirandy, a Popsy nalewała wino.
– Cześć – rzuciła Popsy, całując mnie na powitanie z butelką w jednej, a kieliszkiem w drugiej ręce. – Użyj swoich czarów, są bardzo potrzebne.
Uśmiechnąłem się, patrząc w jej zielone oczy, i przyjąłem napełniony kieliszek.
– Szkoda, że nie jestem o dwadzieścia lat młodsza.
Posłałem jej spojrzenie mówiące „o, tak” i podszedłem do Mirandy.
– Witam – powiedziałem.
– Dzień dobry. – Była cicha i rozdygotana, wyglądała na chorą.
– Cześć, Dominicu.
Dziecko patrzyło na mnie z powagą swymi dużymi, szeroko otwartymi oczami. Miało niebieskie oczy. Ciemnoniebieskie, ale dopiero teraz, przy świetle mogłem ujrzeć ich prawdziwą barwę.
– Świetnie pani wypadła w telewizji – powiedziałem. – Po prostu znakomicie.
– Alessia powiedziała mi… co mam robić.
– Alessia powiedziała, że ma się ładnie ubrać, zachować spokój i udawać, że wszystko jest w porządku – wtrąciła Popsy. – Słyszałam, jak z nią rozmawiała. Mówiła, że nauczyła się tego od ciebie, i cieszy się, mogąc przekazać tę wiedzę Mirandzie.
Popsy w kuchni przyrządziła naprędce lunch, a potem zawiozła nas wszystkich swoim land roverem do Downs. Zapewne uznała instynktownie, że skoro Alessia poczuła się tu w pełni rozluźniona, to podobnie będzie z Dominikiem.
– Czy Dominic jadł coś, odkąd przywieźliśmy go z powrotem? – zapytałem po drodze.
– Wypił tylko mleko – odrzekła Miranda. – Nawet tego nie chciał, dopóki nie podałam mu jego starej, ulubionej butelki. – Pocałowała go delikatnie. – Zawsze pijał przed snem mleko z butelki, prawda, ptysiu? Skończył z tym nie dalej jak sześć miesięcy temu.
Wszyscy w milczeniu rozważaliśmy regres Dominica do okresu niemowlęctwa, a Popsy zatrzymała wóz przy placu ćwiczeń.
Ona i pozostałe dwie kobiety usiadły na kocu, Dominic wciąż tulił się do matki, a ja oparłem się o land rovera i uznałem, że Popsy mogła mieć rację, spokój tego miejsca wydawał się wręcz namacalny.
Miranda wyjęła autko-zabawkę, a Alessia zaczęła jeździć nim po kocu, po nodze Mirandy, a w końcu także po nodze Dominica. Chłopiec przez dłuższą chwilę przyglądał się jej z niezmąconą powagą, aż w końcu wtulił się w szyję matki.
Miranda drżącym głosem zapytała: – Czy… oni go… skrzywdzili? Nie miał większych siniaków… tylko parę maleńkich… ale co oni mu zrobili… dlaczego stał się taki?
Przykucnąłem obok niej i objąłem ramieniem ją i Dominica. Łypnął na mnie jednym okiem, ale nie próbował się cofnąć.
– O ile mi wiadomo, był przywiązany do łóżka przy pomocy szelek dla niemowląt. Osobiście ich nie widziałem, ale tak mi mówiono. Mógł wykonywać niewielkie ruchy, usiąść, uklęknąć, położyć się. Odmawiał przyjmowania pokarmów i czasami płakał, bo czuł się bardzo samotny. – Przerwałem. – Całkiem możliwe, że ci ludzie celowo wystraszyli go bardziej, niż to było konieczne, bo chcieli, aby przestał płakać. – Ponownie przerwałem. – W podłodze była dziura. Wielka dziura, w którą z łatwością mogłoby wpaść dziecko. – Znów chwila przerwy. – Może powiedzieli Dominicowi, że jeśli będzie hałasował, wrzucą go do tej dziury.
Miranda wzdrygnęła się, a Dominic zaczął szlochać i przytulił się do niej z całych sił. To był pierwszy dźwięk, jaki usłyszałem dobywający się z jego ust, i nie zamierzałem zmarnować tej okazji.
– Dominicu – rzekłem z powagą w głosie. – Panowie policjanci zasypali tę wielką dziurę, żeby nie mogło wpaść już do niej żadne dziecko. Ci trzej panowie, którzy zabrali cię na łódkę, już nie wrócą. Panowie policjanci zamknęli ich w więzieniu. Nikt nie zabierze cię nad morze. Nikt nie zaklei ci buzi taśmą. Nikt nie będzie się na ciebie gniewał ani krzyczał…
– Och, kochanie – rzuciła z przejęciem Miranda, tuląc do siebie chłopca.
– Dziura jest już cała zasypana – zapewniłem. – Nie ma już dziury w podłodze. Nikt w nią nie wpadnie.
Ten biedny dzieciak zapewne do końca życia będzie miał związane z tym koszmary. Osoba, która znajdzie sposób chroniący ludzi przed koszmarami, w moim mniemaniu zasługuje na nagrodę Nobla.
Wstałem i zwróciłem się do Alessi i Popsy: – Chodźmy na spacer – a kiedy wstały, powiedziałem do Dominica: – Wycałuj mamusię, najlepiej jak umiesz. Kiedy ci źli panowie cię zabrali, bardzo się o ciebie martwiła. Przez cały czas płakała. Potrzeba jej mnóstwa całusów.
Potrzebowała pocałunków, których niestety najwyraźniej skąpił jej mąż – stwierdziłem w duchu. Potrzebowała wsparcia silnych, męskich ramion. Musiała odnaleźć w sobie dość sił, by móc przetrwać wraz z Dominikiem te trudne chwile, a ja wciąż nie potrafiłem odgadnąć, czy da sobie radę, czy kompletnie się załamie.
Popsy, Alessia i ja przystanęliśmy obok jednej z przeszkód i rozmawialiśmy tam przez chwilę.
– Czy uważasz, że dobrze zrobiłeś, przypominając mu o tej dziurze w podłodze? – spytała Popsy.
– Drzazgi muszą zostać wyjęte – uciąłem.
– W przeciwnym razie rany będą się paprać?
– Skąd wiedziałeś, czym mu grozili?
– Nie wiedziałem, mogłem się tylko domyślać. Ale to nie było trudne, prawda? Dziura tam była. On płakał. Zamknij się, mały gnojku, albo wrzucimy cię do środka.
Popsy zamrugała. Alessia przełknęła ślinę. – Powiedz Mirandzie – zwróciłem się do niej – że powrót do normalnego życia po czymś tak traumatycznym jak porwanie zajmuje zwykle sporo czasu. Niech nie przejmuje się, gdyby Dominic moczył się w nocy albo stale się do niej tulił. Opowiedz jej, jak to wyglądało w twoim przypadku. Jak niepewnie się czułaś. Niech będzie cierpliwa, kiedy już trochę ochłonie po euforii wynikłej z odzyskania Dominica.
– Dobrze, powiem jej.
Popsy spojrzała na mnie, a potem znów na Alessię, ale nie odezwała się słowem i w końcu to Alessia z lekkim uśmiechem wypowiedziała na głos to, o czym myślała jej przyjaciółka.
– Mam w tobie oparcie – powiedziała do mnie, zerkając to na Mirandę na kocu, to na mnie. – Kiedy cię nie ma, wpadam w panikę, ale każda myśl o tobie dodaje mi sił. O tym również powiem Mirandzie. Ona też musi mieć w kimś oparcie, biedactwo.
– Z tego, co mówisz, mogłoby wynikać, że Andrew jest jak tyczka, na której wspierają się więdnące rośliny – rzekła Popsy.
Ruszyliśmy dalej, dotarliśmy do kolejnej przeszkody i skierowaliśmy wzrok ku odległym wzgórzom. W pobliżu słońca gromadziły się strzępiaste cirrusy, wyraźny znak rychłego załamania pogody. Pomyślałem, że nigdy nie odnaleźlibyśmy Dominica, gdyby w dzień po jego uprowadzeniu lunął deszcz, a na plaży nie byłoby kopacza kanałów i jego babci.
– Wiecie co – Alessia nagle się ożywiła – chyba już czas, abym wróciła na tor wyścigowy. – Te słowa wypłynęły jakby znienacka z jej ust i chyba nawet ona sama była nimi zdumiona.