Выбрать главу

— Zrobimy i jedno, i drugie — uśmiechnął się szeroko Skaflok. Stał niespokojnie jak młody ogier, oczy mu płonęły, a spod opaski wymykały się bujne jasne włosy.

— Nie wiem, nie wiem. — Imryk miał poważną minę. — Przeczuwam, że nic dobrego nie wyniknie z tej wyprawy i chętnie odwołałbym ją.

— Jeśli tak uczynisz, popłyniemy bez pozwolenia — oświadczył Skaflok.

— Tak, zrobicie to. A ja mogę się mylić. Płyń więc i niech szczęście ci sprzyja.

Pewnej nocy tuż po zachodzie słońca wojownicy wsiedli na statki. Wschodzący księżyc rzucał srebrne snopy promieni i pasma cieni na szczyty i urwiste zbocza elfowych wzgórz, na morski brzeg, z którego wyrastały, i na chmury gnane wiatrem, napełniającym całe niebo przenikliwym świstem. Księżycowa poświata iskrzyła się i rwała na białogrzywych falach rozbijających się z hukiem o skały, migotała na broni i zbrojach elfowych wojowników, podczas gdy wyciągnięte na ląd czarno — białe statki wyglądały jak cienie i świetlne błyski.

Owinięty w płaszcz Skaflok stał czekając na resztę swych żołnierzy. Lekki wiatr rozwiewał mu włosy. Wtedy przyszła do niego Leea, blada w księżycowym blasku, z błyszczącymi oczyma, w chmurze srebrzystozłotych pukli.

— Dobrze, że cię widzę — zawołał Skaflok. — Życz mi udanej podróży i zaśpiewaj mi piosenkę na szczęcie.

— Nie mogę pożegnać cię jak należy, gdyż nie potrafię przeniknąć przez twoją żelazną kolczugę — odparła cicho głosem, który brzmiał jak szept wiatru, szmer wody i dźwięk dzwoneczków słyszany z daleka. — Przeczuwam, że moje czary na nic się nie zdadzą wobec czekającego cię złego losu. — Spojrzała mu w oczy. — Wiem na pewno, że płyniesz prosto w pułapkę i proszę cię przez wzgląd na mleko, którym cię karmiłam, gdy byłeś dzieckiem, i pocałunki, które ci dawałam, kiedy stałeś się mężem, zostań w domu ten jeden jedyny raz.

— Zaiste, byłby to wspaniały czyn, godny elfowego wielmoży, dowodzącego wyprawą, z której może przywieźć głowę wroga — odparł z gniewem Skaflok. — Dla nikogo nie zniżyłbym się do tak haniebnego postępku.

— Tak, tak, wiem. — I nagle łzy zabłysły w oczach Leei.

— Ludzie żyją tak krótko, a mimo to już za młodu rzucają się w objęcia śmierci, jakby była piękną dziewczyną. Skafloku, przed kilku laty kołysałam cię w kolebce, zaledwie kilka miesięcy temu spałam z tobą w jasne letnie noce i dla mnie, nieśmierelnej, wszystko jest prawie takie same jak wówczas. I nie będzie innym dzień — a nadejdzie w mgnieniu oka — gdy twój porąbany na kawałki trup stanie się żarem dla kruków. Nigdy cię nie zapomnę, Skafloku, ale lękam się, że pocałowałam cię po raz ostatni. — I zaśpiewała:

Dziś wieczorem wieje wiatr ku morzu, A niespokojna żeglarka brać Opuszcza domy, by mknąć z mewami I orać fale dziobami łodzi. Nie zatrzymają ich niewiast ramiona, Ni ognia blask, ni dzieci płacz, Kiedy druh — wiatr opowie im O falach i prądów morskich zabawie. Utuli ich srebrzysta piana i giętkie wodorosty.
Wietrze, o wietrze, stary wędrowcze, Szary i szybki, czy się nie lękasz Niewieścich przekleństw, gdy od ich boku Odrywasz żeglarzy na śmierć i zgubę? Roześmiane fale, zimne i słone, Ułożą ich w wilgotnym grobie, Kiedy oddadzą morzu swe życie. A ich niewiasty włosy rwać będą.

Skaflokowi nie spodobała się ta pieśń, gdyż niosła zapowiedź nieszczęścia. Odwrócił się do swych wojowników i zawołał, żeby spuścili korabie na wodę i weszli na pokład. Ale skoro tylko znalazł się na pełnym morzu, na nowo ogarnął go zapał i zapomniał o złych przeczuciach.

— Ten wiatr wieje już od trzech dni — powiedział Goltan, jego towarzysz broni. — I czuć w nim czary. Może jakiś czarownik płynie na wschód.

— To miłe z jego strony, że zaoszczędził nam trudu przyzywania naszego wiatru — roześmiał się Skaflok. — Ale jeśli płyną na wschód przez trzy dni, to jego statek zbudowały śmiertelne ręce. My popłyniemy znacznie szybciej.

Podniesiono maszty, rozwinięto żagle i smukły statek ze smoczą głową na dziobie ruszył w podróż. Płynęli jak wiatr, jak śnieg, jak zamarzający pył wodny, biały w świetle księżyca, a fale wrzały w ich kilwaterze, gdy mknęli lekko po niespokojnych wodach. Elfowie podróżowali najszybciej ze wszystkich ludów Krainy Czarów — czy to pieszo, konno, czy statkiem — i przed północą zobaczyli z oddali klify Finlandii.

Skaflok wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu. Ułożył takie oto strofy:

Elfowie przybyli wcześnie Na wschód do Trollheimu, By śpiewać pieśni włóczni I miecza. Przywieźli Trollom Wspaniale dary: Zmiażdżone czaszki, Rozpłatane brzuchy. Trollowie miotać się będą (Posłuchaj tej wrzawy). Strach przed pochodniami Skręci im bebechy. Bracie, bądź dobry Dla nieszczęsnych Trollów: Gdy bolą ich głowy, Zetnij im je gładko.

Zgromadzeni na pokładach statków Elfowie wybuchnęli śmiechem, opuścili maszty, zwinęli żagle i zasiedli do wioseł. Gotowa do boju flota wpłynęła do fiordu, ale wojownicy nie spostrzegli żadnych wrogich wartowników. Zamiast tego ujrzeli inne korabie wyciągnięte na plażę — trzy drakkary śmiertelników, których załogi leżały poszarpane na kawałki wśród skał.

Skaflok zeskoczył na brzeg z mieczem w dłoni; jego płaszcz trzepotał na wietrze. — To dziwne — powiedział zaniepokojony.

— Wygląda na to, że schronili się tu przed burzą, a Trollowie napadli na nich — odparł Goltan. — Stało się to niedawno — spójrz, dotknij, krew jeszcze nie zakrzepła i ciała są ciepłe — więc zabójcy mogą być teraz w komnatach Illredego składając meldunek.

— Zatem mamy fantastyczne szczęście! — zawołał Skaflok, który nie oczekiwał, że uda mu się zeskoczyć Trollów. Zamiast dąć w róg, dał znak mieczem. Ani on, ani Elfowie nie zawracali sobie głowy zabitymi, którzy przecież byli tylko ludźmi.

Elfowie zeskoczyli na płyciznę i wyciągnęli statki na brzeg. Kilku pozostało na straży, podczas gdy Skaflok poprowadził główny oddział drogą wiodącą w głąb lądu.

Przebyli wąwóz, w którym śmiertelnicy nic by nie widzieli, i wyszli na zbocze góry, gdzie oślepiająco iskrzył się śnieg, a szczyty turni szarpały niebo. Wiatr wył i uderzał ich zimnymi dłońmi. Postrzępione chmury przepływały przez tarczę księżyca — mogło się wydawać, że mruga on niespokojnie. Zwinni jak koty Elfowie wspięli się po stromych skałach, kierując się w stronę jaskini, która ziała w zboczu.

Kiedy podeszli bliżej, spostrzegli wychodząc stamtąd grupę Trollów, najprawdopodobniej oddział strażników nabrzeżnych, którzy wracali na swoje posterunki. Skaflok zawołał, zagłuszając świst wiatru: — Szybko, wyciąć ich w pień!

Skoczył jak pantera, a za nim — Elfowie. Nim Trollowie zorientowali się, co się dzieje, rozległ się świst metalu i był to ostatni dźwięk, jaki usłyszeli. Oczywiście odgłosy walki dotarły do osady Trollów i kiedy wojownicy Skafloka weszli do jaskini, napotkali rosnący opór.

W tunelu wiodącym w głąb góry szczęk broni rozbrzmiewał ze zdwojoną siłą. Bojowe okrzyki Elfów i grzmiące wołania Trollów nierównym echem odbijały się od ścian. Skaflok i Gotlan szli na czele, tarcza obok tarczy, zadając ciosy ponad górną krawędzią. Powolniejsi Trollowie, na ogół nie chronieni zbroją, padali pod ich ostrymi brzeszczotami.