Ale Móri? Jak się do niego zabrać? Przemówić do jego inteligencji? Czy raczej do znajomości wiedzy tajemnej? Muszę przyznać, że w tej dziedzinie okazał się lepszy ode mnie, drażni mnie to, ale może się opłacić. Poproszę go o radę, a kiedy będzie mi demonstrował tę swoją czarną magię, stanę przy nim tak blisko, żeby poczuł mój zapach. Otrę się piersią o jego ramię, delikatnie dotknę strategicznych punktów. Jest prymitywnym człowiekiem, a tacy zwykle łapią się na najprostsze sztuczki.
Na pewno zmięknie!
Rozmyślając tak Catherine dwa razy pomyliła się w ocenie Móriego. Po pierwsze, nie uprawiał on czarnej magii, tylko białą, a po drugie, Móriego żadną miarą nie dało się nazwać człowiekiem prymitywnym. Nauki i doświadczenie życiowe, jakie zdobył u siry Eirikura z Vogsos i w Szkole Łacińskiej, do której uczęszczał, z pewnością dały mu więcej niż lekcje etykiety, muzyki i francuskiego pobierane przez Catherine na dworach.
Na razie jednak najważniejszy był dla niej Erling.
Erling Müller nie gonił za spódniczkami. Owszem, przeżył kilka przygód, lecz było ich mniej, niż można by się spodziewać. Zaręczony z młodziutką Carlą dochowywał jej wierności. Później, kiedy zakochał się w Tiril, także pozostawał jej wierny, dopóki nie zniknęła. Przypuszczając, że dziewczyna już nie żyje, wdał się w kilka romansów z kobietami równymi mu stanem.
Dobrze znał rutynę miłosnych podbojów i zawsze zdumiewało go, jak podobnie reagują kobiety. Z początku nieodmiennie należało spodziewać się nieśmiałości, udawanej bądź prawdziwej, potem przychodziła kolej na powolną ustępliwość, aż wreszcie z westchnieniem zadowolenia rezygnowały z wszelkiej walki i w pełni należały już do niego.
Nigdy nie zetknął się z kobietą taką, jak Catherine van Zuiden, i czuł się wstrząśnięty, przerażony i wyprowadzony w pole.
Catherine od samego początku przejęła inicjatywę. Rzuciła się na niego jak dzikie zwierzę, pociągnęła na szerokie łóżko, ujeżdżała go, śmiejąc się bez pamięci, zmuszała do zabawy w psa, wymyślała najprzeróżniejsze pozycje, które biednemu Erlingowi nigdy nawet się nie śniły. Z początku bawiło go to i ciekawiło, kiedy jednak skończył, a ona ciągle nie miała dość, przestało mu się to podobać. Wielokrotnie podczas tych uciech dochodził do wniosku, że igraszki, do jakich zmusza go Catherine, nie są godne mężczyzny, i w końcu, kiedy złapała go za jego męską dumę i zaczęła łaskotać, ze złością wyrwał się z objęć kochanki. Cóż za skandaliczne zachowanie!
Catherine uznała Erlinga za marnego amanta, a jego głęboko to uraziło. Nie przestawała chichotać, gdy się ubierał, próbując zachować resztki godności. Zdawał sobie sprawę, że nagle opuszczając jej pokój narazi się na jeszcze większą śmieszność, pochylił się więc nad nią i lekko pocałował, dziękując za upojne chwile, które w duchu nazywał zupełnie inaczej.
Ale Catherine ucieszyło jego pożegnanie. Ze łzami w oczach odpowiedziała na jego pocałunek.
Na koniec więc zachował się po jej myśli.
Najgorsze jednak, że gdy dziko swawolili w łóżku, Erlingowi przed oczami stanęła Tiril. Delikatna, bezbronna Tiril, co on jej zrobił? Razem z tą dziwką z wyższych sfer?
Ta myśl położyła kres łóżkowym figlom Erlinga z Catherine.
Później zachowywał się wobec niej uprzejmie, ale z rezerwą. Dla wszystkich jednak stało się jasne, że postanowił utrzymać między nimi dystans.
Do czarta, przeklinała Catherine. Czyżbym popełniła jakiś błąd?
A przecież tak doświadczona kobieta powinna go zrozumieć. Erling Müller był niezwykłe dumnym mężczyzną, a jej się po prostu wydawało, że zwykłego kupca oszołomi możliwość zaznania miłosnych uciech z arystokratką.
No cóż, obędzie się bez takiego kochanka. I tak osiągnęła to, co chciała: zaciągnęła go do łóżka.
Teraz nadszedł czas, by zarzucić sieć na Móriego.
Często zdarzało się, że właściciele zajazdów i przypadkowo spotkani ludzie krzywo patrzyli na Móriego. Budził przerażenie swą niezwykłą uroda, kojarzącą się z czymś nieziemskim, i swym przenikliwym, jakby wszystkowidzącym wzrokiem. Dobrze, że był z nimi budzący zaufanie Erling. Pomagały także naiwne, życzliwie spoglądające oczy Tiril, a nawet przykurzona elegancja Catherine przyczyniała się do tego, że czwórkę przyjaciół w końcu akceptowano. Nero, wielka, czarna bestia, odstraszał być może tych, którzy mieli ochotę zaatakować Móriego ze względu na jego osobliwy wygląd i towarzyszące mu cienie.
Czarnoksiężnik z północy Islandii miał więc dobrą ochronę.
Nie był jednak przygotowany na atak „z wewnątrz”. Catherine, po częściowej klęsce z Erlingiem, skoncentrowała się na Mórim.
Na niewiele jednak się to zdało, Móri wydawał się całkiem odporny na jej umizgi. Cieszyło to i Tiril, która widziała, co się dzieje, i Erlinga, nie mogącego jeszcze dojść do siebie po wstrząsie wywołanym nocnymi swawolami.
Ostatniego dnia przed dotarciem do Tiveden, wielkiego pasma lasów między Wener i Wetter, postanowili przenocować w Ramundeboda. Chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o Tiveden, bo tak naprawdę te okolice były im całkiem nieznane.
Tego wieczoru Catherine przekradła się do pokoju Móriego.
Móri stał przy oknie, obserwując Tiril i Erlinga pochłoniętych grą w palanta na trawniku na tyłach zajazdu. Szczebiotliwy śmiech Tiril docierał aż do pokoju, a Móriemu krwawiło serce: Ci dwoje tak świetnie do siebie pasują. Rozbawiony Nero przez cały czas usiłował złapać piłkę.
Gdy weszła Catherine, Móri odwrócił się do niej.
– Po co przyszłaś? – spytał oschłym tonem, jeszcze mniej życzliwym niż słowa.
– Pomyślałam sobie, że mógłbyś nauczyć mnie trochę magii – odparła zakłopotana, nie spodziewała się bowiem tak bezpośredniego pytania. Oczekiwała raczej serdecznego powitania i okrzyków radości.
Spotkało ją jednak co innego. A tak starannie się przyszykowała! Codziennie przygotowywała go na ten moment, ocierała się o niego, gdy tylko nadarzyła się okazja, posyłała obiecujące spojrzenia, schlebiała, rzucała wiele mówiące uwagi, wydawało jej się, że powoli doprowadza go do obłędu…
A on pyta: „Po co przyszłaś?”
Móri znów odwrócił się do okna. Catherine stanęła przy nim i delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu.
– Nie przejmuj się Erlingiem – szepnęła. – On nic dla mnie nie znaczy.
– Erling? – powtórzył roztargniony. – Co takiego z Erlingiem?
Strącił jej dłoń.
– Co się stało? – spytała uśmiechając się zalotnie. – Oparzyłeś się?
– Nigdy nie lubiłem, by ludzie zanadto się do mnie zbliżali. Nie sprawia mi to przyjemności.
Catherine nie zdołała się powstrzymać od złośliwej uwagi:
– Wygląda jednak na to, że tobie i Tiril dobrze jest razem.
Natychmiast pożałowała swych słów, a jeszcze mniej spodobała jej się odpowiedź Móriego, zwłaszcza że w jego oczach pojawił się wyraz czułości.
– Owszem, z Tiril tak. Ale jesteśmy bardzo ze sobą związani, połączyły nas wspólne przeżycia.
– O ile dobrze zrozumiałam, wyjechałeś, porzucając ją na pastwę losu – rzekła ostro.
Twarz Móriego spochmurniała.
– To wyłącznie sprawa moja i Tiril. Czego chciałaś się dowiedzieć?
Catherine musiała improwizować. Chodziło wszak o to, by zachować pozory.
– Widzisz, czasami trudno mi wybrać odpowiednią kurację. Co twoim zdaniem jest najlepsze przeciwko koszmarom sennym? Zawiesić na szyi krzywą gałązkę świerku, brzozy albo sosny, czy też wbić nóż w okrycie od spodu? Ostrze powinno wystawać i kiedy zmora się pojawi, by się na człowieku położyć, nadzieje się na nóż. Wtedy następnego dnia człowiek, który wysłał zmorę, zostanie znaleziony martwy, z nożem w piersi.