– Dlaczego?
– Zbliżamy się do Vargaklämman – Wilczego Jaru.
Potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko.
Tiril naturalnie zaniepokoiła się o Nera i pospiesznie zaczęła się zsuwać z końskiego grzbietu. Zanim jednak zdążyła zeskoczyć na ziemię, spostrzegła szary cień znikający za ogromnymi głazami, wśród których wiła się ścieżka.
Nero pomknął za nim jak strzała wypuszczona z łuku.
– Och, nie! – jęknęła Tiril.
Krzykiem nawoływali psa, gwizdali, ale Nero, wytropiwszy wilka, niczego nie słyszał. A przecież zawsze był taki posłuszny!
Tiril, wiele się nie zastanawiając, skoczyła w las za ulubieńcem. Towarzysze próbowali wołać i za nią, lecz na próżno. Cała grupa rzuciła się w pogoń najpierw za Nerem, a potem także za Tiril.
Dziewczyna biegła po śliskich sosnowych szpilkach i podstępnych korzeniach, potykała się o kamienie, drapały ją gałęzie świerków i brzóz. Przez cały czas kierowała się podnieconym ujadaniem Nera. Pies, nie mogąc dogonić wilka, chwilami piszczał zniecierpliwiony.
Nera nigdy nikt nie układał do polowania, w ogóle nie był psem łowczym, lecz instynkt pogoni za uciekającą zwierzyną odzywa się u wielu ras. Wilkowi udało się wy- prowadzić Nera w pole, Tiril po jego szczekaniu zorientowała się, że pies zatacza krąg, kręci się w kółko po lesie, który wilk znał przecież na wylot.
Wybuchnęła płaczem strachu i rozpaczy. Wiedziała, że Nero nie zdoła dogonić drapieżnika, ale wilków mogło, być więcej, gdyby zagrodziły mu drogę, otoczyły go…
Dotarło do niej w końcu, że towarzysze ją nawołują. Usłyszała głos Catherine tuż-tuż, brzmiał w nim nieskrywany gniew.
– Stój! Co za głupia gęś! – fukała Catherine. – Chcesz, żebyśmy wszyscy się pogubili?
Nagle obie się zatrzymały.
Przerażone patrzyły przed siebie na wzgórze między dwiema sosnami.
Stał na nim leśnik, nie wyglądał na zachwyconego.
– Złapcie tego potwora, inaczej ja się z nim rozprawię – nakazał łamanym szwedzkim.
Istotnie wiele było prawdy w tym, co o nim powiadano! Tiril nie spotkała jeszcze mężczyzny, od którego biłaby taka męskość. Catherine, rzecz jasna, także to zauważyła i westchnęła w uniesieniu.
Tiril jednak nie wydał się tak bardzo przystojny. Zorientowała się, że nieco dalej Móri zdołał złapać Nera, przyjrzała się więc leśnikowi uważniej. Mógł liczyć dobrze ponad czterdzieści lat, ciemne włosy i brodę przyprószyła już siwizna. Z oczu wyzierał chłód, lecz ich barwy z takiej odległości nie dawało się określić. Mężczyzna nie był wysoki, lecz nadrabiał to wrodzoną władczością, która przerażała i zniewalała. Skórzane ubranie skrywało muskularne ciało, na nogach nosił buty do konnej jazdy. Długi nóż przytroczony do pasa wydawał się jego jedyną bronią.
Jak więc zamierzał zabić Nera?
Wyraźnie natomiast znał swój las i nie bał się mieszkających w nim drapieżników.
Catherine stała jak zaklęta, ale też i miała inny gust niż Tiril.
Niemniej jednak właśnie baronówna zdołała pierwsza dojść do siebie. Postąpiła o kilka kroków bliżej leśnika, lecz on rzekł tylko:
– Słyszę, że złapaliście już tę bestię. Nigdy więcej nie puszczajcie psa luzem!
Odwrócił się na pięcie i prędko odszedł.
Catherine przez chwilę stała zawiedziona, w końcu zawołała:
– Poczekaj! Potrzebujemy kilku informacji!
– Catherine – szepnęła Tiril. – Nie biegnij za nim!
Ale baronówna już pomknęła w las, przez chwilę jeszcze widać ją było między drzewami, zaraz jednak zniknęła Tiril z oczu.
Musiałam pobiec za Nerem, kiedy pociągnęła go przygoda, pomyślała dziewczyna. Lecz nie mam zamiaru gonić Catherine. Przywykła do tego, by radzić sobie sama, czyni to na własne ryzyko.
Erling i Fredlund podbiegli do niej.
– No, przynajmniej ty się znalazłaś, Tiril. Móri i Arne czekają na ścieżce z Nerem. A gdzie Catherine?
– Zjawił się leśnik – niechętnie wyjaśniała Tiril. – Skrzyczał nas. Catherine za nim pobiegła, to dość atrakcyjny mężczyzna.
Erling syknął przez zęby: „przeklęta dziwka”, Tiril postanowiła puścić to mimo uszu. Fredlund już przygotowywał się do wyruszenia na poszukiwanie Catherine, kiedy ona sama wyłoniła się nagle spomiędzy strzelistych pni sosen, mrocznych w zapadającym zmierzchu.
Rzeczywiście, dzień chylił się ku zachodowi, Tiril dopiero teraz się zorientowała. Słońce skryło się już za chmurami, ale przecież było lato! Jeszcze długo będzie widno.
O zmroku jednak las jest straszniejszy.
Catherine przybiegła zdyszana i zirytowana.
– Nie dogoniłaś go? – spytał złośliwie Erling.
– Nie, okazał się szybszy ode mnie. Nie przywykłam do tego, by mężczyźni…
Odgarnęła jasne włosy z czoła.
– Wybaczcie, że uczucia wzięły górę nad rozsądkiem – frywolnie uśmiechnęła się do mężczyzn. – Ale to taki przystojniak! Teraz wy będziecie musieli mi wystarczyć.
Towarzysze wyglądali na umiarkowanie ucieszonych. Tiril jednak dostrzegła w oczach Catherine zdecydowanie graniczące z fanatyzmem. „Zdobędę tego leśnika”, mówiły.
W jaki sposób chciała to osiągnąć, Tiril nie wiedziała. Może będzie wypytywać, gdzie jego chata?
Nikogo by to nie zdziwiło.
– Czy możemy ruszać w dalszą drogę? – oschłym tonem spytał Fredlund. – Wkrótce musimy rozłożyć się gdzieś na noc, a nie chciałbym robić tego w pobliżu Vargaklämman.
– Co to właściwie jest Vargaklämman? – chciał wiedzieć Erling.
– Poczekajcie, aż tam dojedziemy, wtedy wam pokażę. Cała grupa znów więc była razem. Tiril powitała podnieconego Nera odpowiednio dobranymi karcącymi słowami, wypowiadanymi jednak pieszczotliwym tonem, który odebrał im powagę. Móri na moment objął Tiril, dając do zrozumienia, jak bardzo się o nią lękał.
Wkrótce dotarli do niezwykle wysokiego zwałowiska głazów, zgromadzonych po jednej stronie ścieżki. Wśród bloków skalnych widniały wejścia do licznych jaskiń.
– Vargaklämman – oznajmił Tobias Fredlund.
– Bardzo interesujące – stwierdził Erling. – Człowieka ogarnia nieprzeparta ochota, by się tam wczołgać.
– Na miłość boską, nie wolno tego robić – ostrzegł Fredlund. – Cieszcie się, że pies nie pobiegł tu za wilkiem. Groty są wielkie, długie, to ulubione miejsce schronienia wilków.
Tiril zadrżała.
– Ale dlaczego to się nazywa Vargaklämman?
– Bo chłopi z okolic Tiveden znają to miejsce i podczas polowania zapędzają tu wilki. Łatwiej je wtedy schwytać.
Dziewczyna odwróciła głowę.
– Nie chcę o tym słuchać – powiedziała z żalem w głosie. – Wilki są także żywymi istotami. Nero przecież czuje, one więc na pewno także.
– Jesteś zbyt słaba, Tiril – stwierdziła Catherine. – Wielokrotnie uczestniczyłam w polowaniach, uwielbiam to!
Móri, jadący obok Tiril, położył dłoń na jej ręce. Uścisnęła ją mocno.
Minęli jeszcze jedną zadziwiającą formację skalną. Fredlund powiedział, że nazywają ją Olbrzymem z Almedalen. Był to bardzo długi, wąski głaz przyciśnięty do oszlifowanego przez masy lodu skalnego zbocza. Ze śmiechem stwierdzili, że głowa olbrzyma trochę się odsunęła od korpusu. W końcu Tobias Fredlund, którego z każdą niemal chwilą darzyli coraz większym szacunkiem, oznajmił:
– Tu skręcimy z drogi…
Tiril zastanawiała się, co ich teraz czeka. Całodzienna jazda wierzchem dawała się już we znaki, czuć ją było w całym ciele, oczy piekły ze zmęczenia.
Owszem, przywykła do konnej jazdy, lecz nie na tak długich odcinkach, niemal bez odpoczynku, w dodatku po bardzo nierównym terenie. Napięcie nie opuszczało jej nawet na chwilę, bo nigdy nie było wiadomo, czego mogą się spodziewać w zaklętym lesie. Olbrzymie, porośnięte mchem głazy w cieniu między pniami sosen, połyskujące jeziorka, uroczyska, na których woda lśniła jak oczy w głębokich jaskiniach… Wszystko stwarzało nastrój trudny do opisania słowami. Miało się wrażenie, że wtargnęło się w najgłębsze tajemnice przyrody, że las owija człowieka wielką zieloną jak mech peleryną. A w mroku przemykały się tajemnicze istoty. Milczące, bezszelestne, podstępne…