Skupili się na poczynaniach Móriego.
Islandczyk przykucnął i coś majstrował przy zamku, nie bardzo widzieli, co robi, gdyż widok zasłaniała jego ciemna głowa. Jedynie Fredlund z pochodnią mógł stanąć dość blisko, szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma przyglądał się niezwykłym obrzędom czarnoksiężnika.
Nagle jakaś siła, jakby niespodziewany podmuch wichru, odrzuciła Móriego w tył. Zdążyli go pochwycić, zanim uderzył w przeciwległą ścianę.
Przerazili się nie na żarty.
– Może lepiej tego zaniechać – szepnęła pobladła ze strachu Tiril.
Móri, by dojść do siebie, kilkakrotnie głęboko odetchnął.
– Nie, nie, po prostu coś źle obliczyłem. Teraz już wiem, uda mi się na pewno.
Tajemnicza siła nie zgadzała się z nim. Znów nim szarpnęła, teraz jednak towarzysze mocno go przytrzymywali.
– Dziękuję, przyjaciele – rzekł Móri. Prosił, by podprowadzili go pod same drzwi, nie miał bowiem ochoty na kolejne, jak się wyraził, kuksańce.
Opór, jaki napotkali, był ogromny. Wicher wiejący z siłą orkanu potargał im włosy, ale wytrzymali dostatecznie długo, by Móri zdołał odprawić cały rytuał.
Potem cofnął się nieco.
Zwrócił dłonie wewnętrzną stroną w kierunku drzwi. Towarzysze stojący za nim i przy nim w napięciu wstrzymali oddech. Obejmowali się mocno, by nie dać się porwać szalejącemu po lochu wichrowi. Nero na przemian skamlał przerażony i ujadał w stronę, skąd wiało.
Móri głośno odmawiał zaklęcia, a potem wyjął magiczny znak, którego Tiril dotychczas nie widziała, i podsunął go pod drzwi.
Wiatr ucichł, huk zmienił się w szum, który także się rozpłynął.
Odetchnęli zdyszani jak po ciężkim biegu, twarze i uszy zdrętwiały im z zimna. Nero cichutko popiskiwał.
Móri stał całkiem nieruchomo. Spostrzegli, że nieprzerwanie porusza wargami, wypowiadając niemo długie formuły, prawdopodobnie pochodzące z zamierzchłych czasów, o których nic nie wiedzieli.
Powoli, bardzo powoli drzwi się uchyliły. Odbyło się to tak spokojnie, że z początku nawet tego nie zauważyli. Spostrzegli dopiero wówczas, gdy zazgrzytało zardzewiałe żelazo.
Drzwi stanęły otworem.
Popatrzyli po sobie. Kto miał wejść pierwszy?
Móri przejął pochodnię z rąk Fredlunda i przekroczył kamienny próg. Dał znak, by poszli za nim.
Jedno za drugim wchodzili do środka, nie mogąc się przy tym powstrzymać od okrzyków zdumienia. Zamek obrócił się w ruinę, lecz to pomieszczenie się zachowało. W naturalnej skalnej krypcie wygładzono ściany, a potem ludzkie ręce wyryły na nich zawiłe magiczne wzory.
Na środku stał pojedynczy kamienny sarkofag bez płyty z imieniem.
Stali w komorze grobowej.
Rozdział 14
Wydawało się, że działanie zlej mocy zostało przerwane. Nie nastąpił już żaden atak, nie objawiła się nowa czarodziejska siła..
Móri pokonał je wszystkie.
– Jesteś najpotężniejszy – szepnęła do niego Tiril.
Uśmiechnął się przelotnie.
– Może z żyjących. Ale ci tutaj naprawdę potrafili wiele!
– Ci? Przecież jest tylko jedna trumna.
– Tak, najpewniej pana na zamku, syna. Chciał ochronić swą kryptę grobową przed intruzami.
Erling rozejrzał się po komorze.
– Nic więcej tu nie ma. Tylko gładko wypolerowane ściany pokryte dość płytkimi rzeźbieniami. Nic poza tym!
Arne na glos powiedział to, o czym myśleli wszyscy:
– Nie wydaje mi się, by ktoś zadawał sobie tyle trudu jedynie po to, żeby nie dopuścić do zakłócenia spokoju zmarłego.
– Masz rację – zgodził się z nim Móri. – Otwórzmy trumnę!
– Nie chcę brać w tym udziału – sprzeciwiła się Tiril.
– Ja także – przyłączył się do niej Arne.
Móri zawahał się.
– Dobrze, wobec tego poczekajcie na zewnątrz.
Jedno przez drugie zawołali:
– O, nie, nigdy w życiu!
– No cóż, jak więc chcecie? – westchnął Móri. Musimy się pospieszyć – mruknął Fredlund. – Pochodnia niedługo się wypali.
– Zostajemy – zdecydowała Tiril. – Ale nie będziemy patrzeć.
– Nie jest to konieczne. Trzymaj Nera i pochodnię, a my, mężczyźni, się tym zajmiemy.
Arne zawahał się chwilę, pragnął, by i jego zaliczono mężczyzn, zrezygnował jednak. Wybrał mniejsze zło
Pokrywa sarkofagu okazała się ciężka. Tkwiła mocno. Musieli ją, odrobinę uniesioną przesuwać po kawałeczku. W końcu ustąpiła.
– Poświeć, Arne!
Ciekawość dwójki młodych rozpaliła się już do tego stopnia, że zapomnieli o strachu przed tym, co mogą zobaczyć. Po prostu musieli popatrzeć.
– Okropieństwo – szepnęła Tiril z obrzydzeniem.
– Naprawdę tak myślisz? – zdziwił się Erling. – Przecież to tylko szkielet, owszem, zostało trochę resztek mumifikowanego ciała, ale właściwie są tu same kości.
Móri przyglądał się rozsypanym szczątkom, ciało zmarłego z pewnością spoczęło niegdyś na baczność. Choć z ubrania zostały zaledwie resztki, byli w stanie mniej więcej określić ich wiek.
– Sądzę, że to nie jest pan na zamku – rzekł Móri. – Coś mi podpowiada, że to ojciec. Gość z Tierstein.
– Tak samo pomyślałem – zawtórował mu Erling.
– Spójrzcie na szkielet. To kości starca. Co prawda pan na zamku, syn, mógł dożyć podeszłego wieku, nic nam o tym me wiadomo. Ale ten, który tu spoczął, długo chorował, wskazują na to zmiany w kościach.
Tiril spytała:
– A więc to ten, który podzielił klucz pomiędzy swych trzech synów? Sam hrabia Tierstein?
– Tak, chyba możemy tak założyć.
Głos Fredlunda nie wyrażał żadnych uczuć:
– Pozostaje nam jeszcze odnalezienie jego syna i synowej, szwedzkiej księżniczki. Gdzie mogą być?
Arne, przezwyciężywszy strach przed zetknięciem ze śmiercią, pochylił się nad sarkofagiem.
– Nie wpadnij do środka, chłopcze – uprzedził go Fredlund. – Bo wtedy grozi ci atak histerii.
Młody chłopak natychmiast wyprostował się przerażony. Oczy miał okrągłe jak piłki.
Nero znów zaczął piszczeć.
– Czego ty chcesz, piesku? – spytał Móri. Przykucnął i zaczął z nim rozmawiać. Nero położył uszy po sobie i całą swą postacią wyrażał, że jest nieszczęśliwy. Tak bardzo pragnął coś przekazać, lecz, niestety, nikt go nie rozumiał.
– Wydaje mi się… – zaczął Arne. – Ale nie mam odwagi.
– Co takiego? – zainteresował się Erling.
Arne niezgrabnie machnął w stronę sarkofagu.
– Wydaje mi się, że coś pod nim leży. Pod biodrem.
– Wśród tych kości? Raczej nie, chyba byśmy to zauważyli.
– Coś mi się widzi, że Arne ma rację – stwierdził Móri.
– Pod tym, co kiedyś było biodrem, rzeczywiście coś jest. Nikt nie miał ochoty ruszać umarłego, w końcu Móri się zdecydował. Nie chciał dotykać go ręką, więc odłupaną z pochodni długą drzazgą rozgarnął kruche kości.
Popatrzyli po sobie.
– Trzeci kawałek – szepnęła Tiril. – Znaleźliśmy trzecią część figurki demona!
Po dokładnym zbadaniu trumny od wewnątrz i od zewnątrz z powrotem nasunęli pokrywę. Obmacali ściany, sprawdzając, czy nie ma w nich niewidocznych otworów. Pochodnia zaczęła już parzyć Fredlundowi palce, opuścili więc komorę grobową i starannie zamknęli za sobą drzwi.
Jeszcze raz przeszukali podziemne lochy, lecz niczego nie znaleźli. Nero też przestał okazywać jakiekolwiek zainteresowanie. Stał na środku i piszczał zdezorientowany. Erling twierdził, że pies jest wyjątkowo smutny. Potem wszyscy razem odmówili modlitwę za młode dziewice z wiosek.
Sporo trudu kosztował ich powrót na powierzchnię ziemi. Erling ostatni opuścił loch z niemałą ulgą, ale wszy. wy rozumieli, jak bardzo nieprzyjemnie musiało mu być w samotności na dole. Ciągnęli nawet losy, kto wyjdzie stamtąd na końcu, i Erling przegrał.