Выбрать главу

Nareszcie mogli wyruszyć w powrotną drogę.

Przez Gôrtiven o wczesnym poranku posuwał się niewesoły orszak.

Wszyscy szli potykając się. Nero nie próbował wyprawić się na jakiś dalszy spacer. Nie zainteresował go nawet trop zająca, zmęczony dreptał przy Tiril On, który zawsze musiał być pierwszy, by sprawdzić drogę przed ukochaną panią, teraz zadowolił się swoim miejscem w kolejce. Doprawdy, niezwykłe!

Sklecili prowizoryczne nosze dla wciąż nieprzytomnej Catherine. Baronówna pogrążona była teraz w bardziej ziemskiej nieświadomości, a nie głębokim letargu nie z tego świata. Zmieniali się przy noszach, nikt z nich nie miał sił, by nieść je dłużej.

Skończyła się piękna pogoda towarzysząca im od dawna. Chmury, przez całą noc przyczajone nad horyzontem, zakryły niebo, od czasu do czasu wypuszczając strugi deszczu, skały i leśne podszycie od wilgoci zrobiły się śliskie. A przecież im zależało, by wydostać się jak najprędzej!

Ale uporaliśmy się już z tym straszliwym Tistelgorm, pomyślała Tiril I nie ma już żadnego znaczenia, że pada, że idziemy na poły śpiąc, a głód doskwiera i…

Właśnie wtedy się to stało.

Wędrowali akurat przez najwyższe skały w Gôrtiven i niedaleko już mieli do koni, kiedy Tiril poślizgnęła się na wilgotnym mchu.

Starała się odzyskać równowagę, towarzysze wypuścili wszystko z rąk i skoczyli jej na pomoc, lecz za późno. Krzycząc przeciągle dziewczyna czuła, że leci w przepaść, na której dnie widniały szare w ten ponury dzień wody niewielkiego jeziorka. Łapała się, czego mogła, żeby zahamować pęd upadku, i to uratowało jej życie, choć nieuchronnie leciała w dół, ślizgając się po gładkich, wypolerowanych przez masy lodu skalnych zboczach, śliskich dodatkowo od wilgoci.

– Tiril! – w głosie Móriego brzmiało nieskrywane przerażenie.

Na szczęście Arne właśnie wziął Nera na smycz, bo inaczej pies skoczyłby niechybnie za swoją panią.

Tiril zdążyła jeszcze zauważyć, że między skałą a jeziorem ciągnie się wąski pas lądu porośnięty sosnami, a potem nie widziała już nic, bo osuwała się pionowo, aż wreszcie runęła na ziemię.

Zapadła cisza.

– Tiril? – dobiegło ją wołanie z góry.

Obmacała się. Upadek był bolesny, dotkliwie się też podrapała.

– Chyba przeżyłam – pisnęła.

– Zaraz ktoś z nas zejdzie.

Doskonale, pomyślała, bo trochę jestem oszołomiona.

Nagle dostrzegła coś kątem oka.

W lesie tuż koło niej ktoś stał.

Odwróciła głowę.

Ponury mężczyzna, ubrany w skóry jak myśliwy. Przyprószone siwizną włosy i broda. Lodowato zimne oczy. Tiril, zdjęta śmiertelnym przerażeniem, wiedziała, z kim ma do czynienia.

To był mężczyzna, który żądał dziewicy z okolicznych wiosek, kiedy odczuwał taką potrzebę. Ten, który pohańbił Catherine. Młodszy z czarnoksiężników z Tiersteingram, ten, który powinien spoczywać w sarkofagu Catherine.

. Ruszył w stronę Tiril, z oczu wyzierał mu gniew i zdecydowanie.

Fredlund mógłby powiedzieć Catherine, że nie jest to prawdziwy leśnik Móri prawdopodobnie natychmiast by się zorientował, że nie mają do czynienia z żywym człowiekiem. Żaden z nich jednak nie miał okazji go ujrzeć, nie mogli ostrzec Catherine.

Baronówna wpadła w jego pułapkę. A teraz przyszła kolej na Tiril.

Ale Tiril nie była taka jak Catherine. Ona wiedziała. Uderzyła w krzyk.

Rozdział 16

Wiedziony żądzą zemsty zbliżał się do leżącej na ziemi dziewczyny.

Wszystko mu odebrano: zamek, nową kobietę, zbiór czarnoksięskich formuł. Ale on, upiór czarnoksiężnika, przerażająca postać z rodzaju tych, których najbardziej się obawiano na Islandii, wciąż żył. Zapewne podczas odprawiania czarów znajdował się poza zamczyskiem.

Nie dawało się jednak ukryć, że został naznaczony zaklęciami Móriego. Ubranie nosił wciąż to samo, ale teraz na nim wisiało, twarz wychudła, oczy, z których widać było prawie same białka, zapadły się w głąb czaszki, a usta sprawiały wrażenie zasuszonych.

Tiril poderwała się na równe nogi.

– Halt, kleine jungfrau! – rozkazał niesamowitym, głuchym głosem, innym niż mówił poprzedniego dnia.

Jungfrau? O mój Boże!

Tiril nie zamierzała go usłuchać. Ruszyła biegiem i dopiero teraz się przekonała, jakie naprawdę skutki miał upadek z tak wysoka. Kolano się pod nią ugięło, zatoczyła się, ale ostatnim wysiłkiem woli odzyskała równowagę i zmusiła nogi, by ją niosły. Zaciskając z bólu zęby biegła dalej.

Czuła, że ją goni. Dyszał żądzą zemsty, postanowił, że właśnie na niej weźmie srogi odwet.

Czuła, że ją goni. Dyszał żądzą zemsty, postanowił, że właśnie na niej weźmie srogi odwet.

Słyszała, że przyjaciele zorientowali się w sytuacji, schodzili na dół, ale musieli szukać dobrej drogi, a to się przeciągało. W dodatku… Co będą mogli zrobić, nawet jeśli zdążą, w co wątpiła. Móri, po tak długotrwałym, wymagającym niesamowitej koncentracji zaklinaniu, był całkiem wyczerpany. Nie starczy mu sił do walki z rozwścieczonym czarnoksiężnikiem.

Biegła wzdłuż brzegu, bolały ją wszystkie kości, najbardziej jednak dokuczało kolano. Potworny upiór z każdym krokiem był coraz bliżej. Już niedługo dosięgnie ją straszna magiczna moc, tak jak przedtem dosięgła Catherine.

Nie, nie może. do tego dopuścić.

Oszalała ze strachu gnała dalej przed siebie, lecz nagle poślizgnęła się na wystającym z mchu korzeniu.

Teraz… teraz już koniec.

Ale… Dlaczego on się zatrzymał?

Móri wszak nadal stal wysoko na urwisku.

Nagle z innej strony dotarł do niej jakiś głos o śpiewnym akcencie. Nie rozumiała języka, lecz wyłowiła z niego imiona, Tapio, Korvenkuningas, Mielikki, Jumala… Pojawiły się też inne, których nigdy dotąd nie słyszała: Syöjätär, Tuoni.

Wiedziała, z czym je łączyć.

Imiona fińskich bogów.

Zdumiona podniosła głowę. Przed nią stał ów nieduży, sympatyczny Fin, ale teraz wyglądał groźnie. Ręce uniósł w magicznym geście nad głową, stopami mocno zaparł się p w ziemię. Nie miał zamiaru się poddawać.

Tiril odważyła się spojrzeć za siebie.

Potworny czarnoksiężnik trwał jak skamieniały, ani drgnął. Ale zaklęcia Fina wystarczyły jedynie, by go zatrzymać.

Tiril nie śmiała się ani poruszyć, ani nic powiedzieć Finowi, by przypadkiem mu nie przeszkodzić. Wytrzymaj, chciała go poprosić, Móri zaraz będzie na dole. Zdawała sobie jednak sprawę, jak niebezpieczne może się okazać przerwanie zaklęć guślarza.

Stary Fin wpadł w trans. Przypuszczała jednak, że wie, co robi, że wkrótce nadejdzie pomoc.

Rozciągniętej na ziemi Tiril ból potłuczonego ciała i zadrapań nie na żarty zaczął dawać się we znaki. Do tej pory myślała o czym innym, teraz miała wrażenie, jakby ktoś obdarł ją żywcem ze skóry i stratowało stado koni. Przez moment z bólu i strachu bliska była utraty przytomności, wreszcie jednak usłyszała, że Finowi pospieszono z pomocą. Czarnoksięskie formuły z Islandii zmieszały się z fińskimi zaklęciami.

– Staraj się go unicestwić – prosił Móri, łapiąc oddech. – Skup się tylko na tym, wtedy będziemy po dwakroć silniejsi.

Starzec jeszcze mocniej wyciągnął się w górę i podniósł głos, usta wypowiadały kolejne zaklęcia.

Erling dotarł na dół.

– Zobacz, on się rozpływa – szepnął.

Tiril przez ramię zerknęła na upiora hrabiego. Zjawa z każdą chwilą stawała się bardziej żałosna, mniejsza, kurczyła się w sobie. Zaklęcia, którymi miał zamiar odeprzeć czary Móriego i Fina, pozostały nie wypowiedziane. Nie mógł już dobyć głosu.

Erling przyłączył się do przyjaciół modlitwą, było ich więc teraz trzech, reprezentujących trzy różne formy religii czy kultury. We trzech położyli kres istnieniu ducha złego czarnoksiężnika. Poddał się z niemym krzykiem, oczy zapadły się w głąb czaszki, a cała postać rozsypała się jak domek z kart, złamała w pół, złożyła w stawach. Wyglądało to prawie komicznie. Trzej mężczyźni podeszli do szczątków złego hrabiego i pokonali je ostatnim morderczym zaklęciem, a w przypadku Erlinga przekleństwem.