Выбрать главу

Śmierć jest piękna.

– Nie wciągaj mnie w to!

– Dobrze. Ty poprowadź mnie ku światłu, ukochana.

– Bardzo tego pragnę. Ale twój cień jest większy.

– Kocham cię. Błagam cię, pomóż mi! Twój jasny świat, który nigdy nie będzie moim, tak kusi. Poprowadź mnie tam!

Serce uderzało mocno, głośno.

– Siła twej miłości nie może równać się z moją. Nie dotykaj mnie, Móri. Twoje cienie mnie przerażają.

– Wiem o tym. Chcę tylko nauczyć cię patrzeć.

– A więc dobrze. Wiedz tylko, że głęboko mnie zraniłeś, kiedy ta druga zajmowała cały twój czas.

– Ja cierpiałem bardziej, dlatego że nie mogłem być przy tobie.

Jego ręce na moich ramionach. Te oczy, które wszystko widzą. Patrzą na moje usta, na czoło. Wygłodniałe, rozpalone tęsknotą. Jaki on zmysłowy, niebezpieczny w swym niemal boskim autorytecie. Bóstwo ciemności, niebezpiecznych mocy. Uciekaj, Tiril, póki jeszcze czas!

Każdy jego dotyk wpala się w moją skórę, głębokie spojrzenie odnajduje drogę do mego wnętrza. On wie, wie, że ja tego pragnę, że przerażają mnie własne żądze i jego bliskość.

– Nauczyłaś się patrzeć?

– Tak, ty mnie tego nauczyłeś.

– To spójrz na mnie w taki sposób!

Przesunęła wzrok po ukochanych rysach i zrozumiała, ile miał racji. Zniknęło to, co nie było doskonałe. Dostrzegła tylko czułość, miłość i strach przed wyrządzeniem jej krzywdy. Już wkrótce patrzyła w jego oczy bez obawy, bo ciepło, które z nich biło, było silniejsze niż jej lęk.

– A więc to umiesz – rzekł. – Potrafisz patrzeć wzrokiem miłości. Rozbierz się, Tiril, najdroższa! O, tak, pozwól, że ci pomogę. Chcę cię zobaczyć, tak jak nigdy dotychczas nie mogłem, a o czym marzyłem. Zdejmij bluzkę, obnaż sprężyste młode ciało.

Coś ją zastanowiło.

– A gdybym nie była młoda i miała obwisłą, zwiotczałą skórę?

– Wtedy kochałbym cię jeszcze bardziej, wiesz o tym dobrze, Tiril. Źle dobrałem słowa, nie to miałem na myśli.

Nie dotykaj mnie! Czy słychać, jak bardzo niespokojny jest mój oddech? Oczy mam zamknięte, jedyne, czego pragnę, to go przyjąć. Te ręce, które zawsze tak kochałam… Jakże delikatny jest ich dotyk.

– Przerażasz mnie, miły. Wokół nas coraz gęściejszy mrok. Przybliżasz mnie ku śmierci, oddalasz od świata.

Całuje mnie w ramię, pędzą ogniste strzały. Rozbiera mnie. Boże, spraw, aby serce nie waliło mi tak głośno! Nie pozwól, by dowiedział się o wstydzie, o tym, że płonie i pulsuje mi ciało.

Gwałtownie odwróciła się do okna. Bała się, że on, który tak potrafi patrzeć, dostrzeże jej nie zaspokojone pożądanie.

Usłyszała i poczuła, że on także się rozbiera. Nie, Móri, nie! Obiecałeś, że się do mnie nie zbliżysz!

– Obiecałem – rzekł, jakby czytał w jej myślach. – Nie bój się, oboje to potrafimy. Dobrze pamiętasz, raz już próbowaliśmy. I nic się nie wydarzyło.

Teraz jest inaczej, chciała powiedzieć, ale nie zdołała dobyć słów, bo ciało Móriego przylgnęło do niej. Niezwykle gorąco wybuchnęło w najbardziej tajemniczym miejscu ciała dziewczyny. Rozchylił nieco jej uda, poczuła między nimi jego twardość.

Zdusiła jęk.

– Móri, to niemożliwe. Nie dzisiaj, nie mogę czekać.

Pozwoliła mu odwrócić się twarzą do siebie. Patrzył na nią z taką miłością, że poczuła, jak wzbiera w niej płacz. Bez słowa zaniósł ją do łóżka.

– Obiecałem – szepnął. – Zaufaj mi!

Ale to przecież tortura, pomyślała. Nie rozumiesz?

Ułożył się u jej boku, popatrzył na nią. Ujął twarz w dłonie i pocałował.

Tiril zakręciło się w głowie, zapadła się w bezdenne otchłanie, w których królowała śmierć, poczuła, jak mrok zamyka się wokół nich.

Teraz jednak nie miała już sił, by się sprzeciwić. Odwzajemniała pocałunek z namiętnością, która ją przeraziła. Czuła, że opuszcza świat życia i światła.

Otoczyły ją szare cienie, rozkołysane, niewyraźne, pojękujące z cicha jak zmarli zbudzeni z trwającego setki lat snu, wciągnięci teraz w zmysłowe, namiętne marzenia.

To się źle skończy, pomyślała przerażona Tiril. Wnikam do mrocznego świata Móriego, teraz dowiem się, przed czym mnie przestrzegał. Bał się dzielić go ze mną, bo on jest czarnoksiężnikiem i może swobodnie poruszać się wśród bezimiennych istot, zamieszkujących otchłanie.

– Jesteś taka piękna – szepnął. – Właśnie cię zobaczyłem.

Tiril chciała już powiedzieć, że daleko jej do piękności, ma za krótkie nogi i szyję, za grubą talię, a z upływem lat z pewnością zbytnio się zaokrągli. Na komplement nie można jednak tak odpowiedzieć, należy tylko w sposób naturalny podziękować.

Nic pod słońcem nie jest chyba równie trudne jak naturalne zachowanie.

Jeśli Móri uważał ją za piękną, w zupełności jej to wystarczało.

Przesunęła dłonią po jego nagiej piersi.

Jak większość ludzi o skórze barwy kości słoniowej miał gładki tors, bez jednego włoska, co jej zdaniem bardzo doń pasowało. Zarzuciła mu ręce na kark i zanurzyła dłonie w kędziory. Czuła, że jej ciało zmienia się w płomień, jest gotowe na wszystko.

Cienie otaczały ich ciasnym pierścieniem, patrzyły na nich, pojękując.

Móri był bardzo delikatny. Koniuszki palców błądziły po skórze dziewczyny, jakby chciały się z nią kochać, i to właśnie robiły. Smukłe dłonie wywoływały jedną za drugą fale rozkoszy, wiła się dręczona słodkim bólem.

Całował ją w szyję, ramiona, piersi i pępek. Czubek języka igrał na skórze. Zorientowała się jednak, poznała po oddechu i nagłych skurczach palców, że i jemu jest coraz trudniej.

Kiedy położył dłoń na najwrażliwszej części jej ciała, jęknęła przerażona. Przeżycie było niezwykle intensywne, wydawało jej się, że więcej już nie zniesie.

– Móri, wokół nas coraz mroczniej. Bramy śmierci zamykają się za nami, w twoich ramionach płynę ku czarnym otchłaniom.

Podniósł głowę i popatrzył na nią, nie odsuwając ręki. Kolanem więził jej udo.

– Wiem o tym – odparł z wysiłkiem. – Wiem o tym, ale nie zabiorę cię w ten mrok, nie przekroczę granicy, zaufaj mi. Muszę najpierw spytać mych towarzyszy, co się z tobą stanie, jeśli osiągniemy spełnienie.

– Ale ja cię pragnę, Móri! – jęknęła. – Nie mogę czekać, nie wytrwam dłużej, spłonę, nie rozumiesz? Ach, Móri!

– Spokojnie – szepnął, pieszcząc ją ręką. – Poradzę sobie, będziemy sobie pomocą.

Jeszcze raz ją pocałował, z niezwykłym żarem, który przeczył jego słowom o spokoju. Tiril łkała, przesunęła rękę w dół, by odwzajemnić pieszczoty i pomóc jemu, ale on nagle się odsunął, szepcząc stanowcze „nie”. Usiadł gwałtownie, skulił się, oparł plecami o ścianę. Podciągnął kolana pod brodę i otoczył je ramionami. Ukrył twarz…

– Móri, co się stało? – spytała nieszczęśliwa. Miała wrażenie, jakby nagle oblano ją lodowatą wodą.

– Nic nie mów! Nie dotykaj mnie!

Słyszała, że szczęka zębami. Ciało miał napięte jak cięciwa łuku.

Szare cienie zniknęły. Światło powoli zaczęło się sączyć do jej świata. Ale dziewczynę dręczył smutek, bezdenny smutek.

– Czy nie mógłbyś mi powiedzieć…

Móri ze świstem wciągnął powietrze w płuca.

– Ja także nie potrafiłem się temu oprzeć, choć jestem taki silny – wyznał. – Oboje okazaliśmy się słabi. To była niemądra zabawa.

– Co masz na myśli? – spytała, głęboko dotknięta.

Podniósł głowę, twarz miał ściągniętą.

– Twoje ciało znalazło się zbyt blisko, a moja miłość była zbyt gorąca. Pragnę być z tobą jak najbliżej, Tiril, jedyna, którą kiedykolwiek kochałem. Chcę być przy tobie, nie mam siły, by się opierać. Wybacz mi, nie wiedziałem, jakie to trudne.