Выбрать главу

– Uważasz, że sobie poradzisz?

Chciała odpowiedzieć „jasne”, ale jeszcze by pomyślał, że jest zarozumiała.

– Zapewne będę musiała pracować do późna, ale tak – odparła.

Musnął spojrzeniem jej usta, potem przeniósł wzrok na śliczne fiołkowe oczy.

– Dobrze, panno Tunnicliffe – zwrócił się do niej oficjalnie. – Bardzo proszę.

Roześmiała się i wróciła do siebie. Wiedziała, że kiedy opuści biuro w piątek po południu, przeklnie swą decyzję. Uwielbiała pracę w ośrodku badawczym, ale teraz, gdy poznała od podszewki, jak się prowadzi interesy, trudno jej będzie tam wrócić. Josh wyszedł w południe i wrócił o trzeciej.

– Radzisz sobie? – zapytał.

– Świetnie się bawię – odparła z szerokim uśmiechem, i naprawdę tak było. Przyglądał jej się dłuższą chwilę.

– Zapewne. Czy twój pobyt w Londynie nie miał trwać krócej?

Pierwszy raz odkąd pracowała w jego biurze, przypomniał, że nie poznali się w pracy.

– Przyjechałam, stwierdziłam, że mi się podoba, i postanowiłam zostać dłużej – uśmiechnęła się.

– Z dala od rodzicielskiej władzy – skomentował Josh i Erin poczuła, jak robi jej się gorąco.

– Hm…

– Zawstydziłem cię?

– Jeżdżę do niego w weekendy. A właśnie – zapytała pospiesznie – jak się miewa twój ojciec? – Nie było to zbyt taktowne, ale musiała ciągnąć ten temat. – Jego atak serca pewnie był dla ciebie strasznym szokiem.

– Czuje się dobrze. Jeśli będzie słuchać zaleceń lekarzy, wyzdrowieje.

– O, bardzo się cieszę – odparła szczerze i dostrzegła jego przenikliwe spojrzenie.

– Znasz mojego ojca? – zapytał ostro.

– Nie, skąd. – Przestraszona, że prawda zaraz wyjdzie na jaw, Erin położyła folder na jego biurku i szybko wróciła do spraw służbowych.

Potem niemal żałowała, że nie wykorzystała świetnej okazji, aby powiedzieć, czyją jest córką. Wręcz wypadało to zrobić.

A może i lepiej się stało, że siedziała cicho. Trudno, będzie musiała poradzić sobie z wyrzutami sumienia, które ją gryzły. Było jasne, że Josh wini Ninę Woodward za atak serca Salsbury’ego seniora. Pewnie niezbyt by się ucieszył, że córka Niny pracuje w jego biurze…

Nie prosiła o tę pracę, ale radość sprawiała jej każda spędzona tu minuta. Wyznanie prawdy oznaczałoby bez wątpienia natychmiastowy powrót do ośrodka badawczego. Co więcej, Josh mógł ją zwolnić z Salsbury Engineering Systems. Nie, nie wyzna mu prawdy. Zdecydowanie nie. Pracując tu, może będzie miała okazję spotkać go od czasu do czasu. I, kto wie? A jeśli kiedyś znowu będzie potrzebował zastępstwa?

Westchnęła. Kochała go. Może była słaba i głupia, ale nie chciała stracić okazji do widywania Josha. By przestać myśleć o nieosiągalnym szefie, rzuciła się w wir pracy.

Choć pracowała pilnie przez cały dzień, musiała zostać do późnego wieczora. Wcale jej to nie przeszkadzało. Josh wyszedł z biura koło czwartej i wrócił dopiero po jej wyj ściu.

– Do której wczoraj pracowałaś? – zapytał ją następnego ranka.

– Chciałeś czegoś ode mnie? – nieco zaskoczona od powiedziała pytaniem. Potrząsnął głową.

– Byłem pod ogromnym wrażeniem, ile zrobiłaś pod moją nieobecność.

Dzień przeszedł dobrze. Pracowali ciężko w znakomitej harmonii.

– Zostało coś jeszcze do zrobienia? – zapytał, wchodząc do jej pokoju tuż po szóstej.

– Niewiele – odparła. Zauważyła, że jest w płaszczu.

– Wychodzisz?

– Jestem umówiony na kolację. Wolałbym się nie spóźnić.

Aż zzieleniała z zazdrości. Szedł do domu, aby wziąć prysznic, przebrać się i przygotować dla jakiejś pociągającej ślicznotki! Przez chwilę czuła, że go nienawidzi. Ale tylko przez moment, bowiem szybko uświadomiła sobie bezsens takiego podejścia do sprawy. No tak, ale kto powiedział, że miłość kieruje się rozsądkiem? Spojrzała na czekającą na uporządkowanie stertę papierów.

– Albo ma się szczęście, albo nie – zauważyła, patrząc mu prosto w oczy. Wytrzymał jej spojrzenie.

– To prawda – zgodził się i dodał: – A z ciebie wyga dana kokietka. Roześmiała się, na przekór samej sobie.

– Wygadana? Możliwe. Ale kokietka? Dopiero nad tym pracuję.

– Nadal? – spytał ironicznie, najwyraźniej pamiętając o jej planach zdobycia doświadczenia przy pierwszej nadarzającej się okazji.

– Już niedługo – zapewniła. Nagle zawstydzona odwróciła wzrok, chwyciła bezwiednie długopis. – Dobranoc – szepnęła i zaczęła przeglądać kartki maszynopisu, choć i tak nie była w stanie niczego przeczytać.

– Dobranoc, Erin – odpowiedział cicho. Nie podniosła głowy, póki nie usłyszała zamykających się za nim drzwi.

Tej nocy nie spała najlepiej. Budziła się, śniąc, że Josh Salsbury przetańczył całą noc, tuląc w ramionach jakąś smukłą piękność.

W piątek Erin jechała do pracy w ponurym nastroju, to był jej ostatni dzień pracy w biurze Josha. Isabel Hill miała wrócić już w poniedziałek.

Erin właśnie przeszła przez jezdnię do Salsbury House, kiedy niemal wpadła na Josha.

– Gdzie parkujesz samochód? – zapytał przyjaźnie, gdy dotarli do drzwi. Otworzył je przed nią i przepuścił szarmancko przodem.

– Nie jeżdżę samochodem. Metrem jest szybciej – odpowiedziała, skręcając w stronę wind. Dziwne, że Josh tak wcześnie zjawił się w pracy. Wczoraj na pewno balował do późna.

Inni pracownicy dołączyli do nich w windzie i Erin miała czas wziąć się w garść. Ale winda opustoszała, nim dotarli na ostatnie piętro.

– Udana kolacja? – usłyszała swój głos, choć przecież obiecała sobie zachować chłodny dystans. Nie wyglądał, jakby spędził całą noc na parkiecie, ale któż to może wiedzieć?

– Niezła – odparł. – Trochę się przeciągnęła, jak to zwykle bywa.

Wydawał się znudzony. Dobrze! Erin miała nadzieję, że tamta, kimkolwiek była, zanudziła go na śmierć.

– Kolacja była nudna? – upewniła się. – Och, czemu nie ugryzła się w język?

– Wieczór – odparł ku jej uciesze. – Wiesz, jakie są służbowe kolacje.

Poczuła się nagle w siódmym niebie. Nie zabawiał się z jakąś ślicznotką! Ledwo się powstrzymała od radosnego okrzyku.

Sprawy przybrały nieco inny obrót, kiedy koło dziesiątej czterdzieści pięć – drzwi do gabinetu były otwarte – zadzwonił telefon na jej biurku i usłyszała męski głos, o którym już dawno zapomniała.

– Halo, czy to Erin?

– Przy telefonie.

– Tu Mark Prentice – przedstawił się.

Mark Prentice? Jaki Mark Prentice? O, Boże, a kiedyś uważała go za swojego chłopaka!

– Cześć, Mark – odpowiedziała, może nieco cieplej niż zamierzała, pewnie dlatego, że rana już się zabliźniła. Właściwie wyświadczył jej wielką przysługę. Gdyby nie on, nadal nudziłaby się w pracy i mieszkała – spójrzmy prawdzie w oczy – w zapyziałym Croom Babbington. Co u ciebie? – kontynuowała pogodnie. Przez otwarte drzwi zobaczyła, jak Josh unosi głowę znad papierów. Przyłożyła rękę do mikrofonu i wyjaśniła: – Do mnie. Sprawa osobista.

Mark przyjechał do Londynu na dzień i chciał ją zaprosić na lunch.

– Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale nie dodzwoniłem się wczoraj na twoją komórkę, a dopiero wieczorem udało mi się zdobyć telefon do biura. – Zapewne od jej ojca, który, to również oczywiste, swoim zwyczajem wziął Marka na spytki.

Erin wyłączała telefon komórkowy w pracy i pewnie zapomniała włączyć po powrocie do domu. Lunch? Nie miała czasu na godzinną przerwę. Nie chciała jednak, by Mark Prentice pomyślał, że wciąż jest w nim zakochana i zbyt zraniona, by się z nim spotkać.