– Nie ma znaczenia. Nie jestem drażliwy.
Jacobsson milczał przez chwilę, a Mauritzon nerwowo spoglądał na zegar ścienny.
– Nie wpadłem za coś poważnego – powiedział. – Za pośrednictwo, posiadanie broni, paserstwo, ciężkie pobicie, ale to było dziesięć lat temu.
– A potem dobrze się prowadziłeś – powiedział Jacobsson. – Stałeś się pewnie lepszym człowiekiem? A może się trochę lepszych sposobów nauczyłeś?
Mauritzon odpowiedział na to żałośnie krzywym uśmiechem.
Jacobsson się nie uśmiechnął. Dodał:
– Dokąd właściwie zmierzasz?
– Nie chcę wpaść.
– Już wpadłeś. Posiedzisz i świat się od tego nie zawali. W mieście pełno ludzi, którzy wpadają i dostają odsiadkę. Codziennie takich spotykam. Odpocząć parę miesięcy nigdy nie zaszkodzi.
Mauritzon był najzupełniej pewien, że mowy nie ma o krótkim odpoczynku. Przyjrzał się rozłożonym produktom spożywczym i pomyślał, że jeżeli zostanie zaaresztowany, gliny zaczną się we wszystkim grzebać i mogą wpaść na to czy owo, a to nie wyjdzie mu na dobre.
Z drugiej strony odłożył spory kapitalik w zagranicznych bankach. I gdyby wyszedł stąd, gdzie się teraz znajdował, wkrótce by się postarał wynieść z miasta, następnie w ogóle z kraju. A potem jakoś się ułoży. Już od dawna planował porzucenie starych zajęć. Zamierzał skończyć z pornografią i narkotykami. Nie miał też zbytniej ochoty być dalej chłopcem na posyłki, co prawda dobrze płatnym, u osobników takich jak Malmström i Mohrén. Zamierzał natomiast urządzić się w branży spożywczej, szmuglowanie duńskiego masła do Włoch było zdumiewająco opłacalne. I prawie legalne, jedyne ryzyko, i to spore, że się zostanie zlikwidowanym przez mafię. Zresztą może nie tylko to.
W każdym bądź razie najwyższy czas, by chwycić się niezwyczajnych sposobów.
– Kto się zajmuje napadami na banki?
– Buld… – zaczął Jacobsson i zdołał się powstrzymać.
– Buldożer Olsson – natychmiast uzupełnił Mauritzon.
– Prokurator Olsson – rzekł Jacobsson. – Zamierzasz coś donieść?
– Może mógłbym udzielić mu kilku informacji.
– A nie możesz mnie udzielić tych informacji?
– Chodzi o sprawy poufne – powiedział Mauritzon. – Z pewnością wystarczy krótka rozmowa telefoniczna.
Jacobsson zastanowił się. Wiedział, iż szef policji i jego zastępca ogłosili, że napady na bank mają pierwszeństwo przed wszystkim, jedyne przestępstwo, które można by uznać za poważniejsze to rzucanie jajkami w ambasadora Stanów Zjednoczonych.
Przysunął telefon i nakręcił numer bezpośredni do kwatery głównej grupy specjalnej.
Buldożer natychmiast się zgłosił.
– Tu Olsson.
– Mówi Henrik Jacobsson. Zatrzymaliśmy kuriera z narkotykami. Twierdzi, że ma coś do powiedzenia.
– O napadzie na bank?
– Widocznie.
– Już pędzę – powiedział Buldożer.
I rzeczywiście. Wpadł do pokoju sprężony chęcią działania.
Wywiązała się krótka rozmowa.
– O czymż to pan Mauritzon chce pomówić? – spytał Buldożer.
– Czy pana prokuratora interesują dwaj chłopaczkowie, którzy nazywają się Malmström i Mohrén?
– O! – rzekł Buldożer i oblizał wargi. – Tak – powiedział. – Ogromnie mnie interesują. A co właściwie pan wie, panie Mauritzon?
– Wiem, gdzie są.
– Teraz?
– Tak.
Buldożer zatarł ręce z podnieceniem. A potem, jak gdyby tknięty jakąś myślą, powiedział:
– Przypuszczam, że stawia pan jakieś warunki?
– Chętnie bym o tym podyskutował w jakimś przyjemniejszym otoczeniu.
– Hm – powiedział Buldożer. – Na przykład mój pokój na Kungsholmsgatan byłby przyjemniejszym otoczeniem?
– Ależ oczywiście – rzekł Mauritzon. – Przypuszczam, że pan prokurator musi sprawę omówić z tym panem.
Jacobsson przysłuchiwał się wymianie zdań z miną pozbawioną wszelkiego wyrazu.
– Właśnie – entuzjastycznie powiedział Buldożer. – Musimy się porozumieć, Jacobsson. Możemy porozmawiać w cztery oczy?
Jacobsson z rezygnacją kiwnął głową.
XVIII
Jacobsson był człowiekiem praktycznym. Przyjął rzecz spokojnie. Jego znajomość z Buldożerem Olssonem była zaledwie powierzchowna, jednak z opinii o nim wiedział dość, by uznać wszelką walkę za z góry przegraną.
Sceneria była prosta. Zimny pokój z biurkiem, dwoma krzesłami i szafą na archiwum.
Podłoga goła, bez żadnego dywanu.
Jacobsson milcząc siedział przy biurku. Buldożer biegał z rękami założonymi do tyłu i z pochyloną głową.
– Tylko jeden ważny szczegół – powiedział. – Czy Mauritzon jest zatrzymany?
– Nie. Jeszcze nie.
– Znakomicie – rzekł Buldożer. – Wspaniale. Nie ma więc nad czym debatować.
– Może i nie.
– Jeżeli chcesz, porozumiem się z najwyższymi władzami. Szefem, intendentem.
Jacobsson potrząsnął głową. Za wiele wiedział o wymienionych potentatach.
– Tośmy pieczeń upiekli – powiedział Buldożer, a Jacobsson się nie odezwał.
– Dokonałeś ładnej konfiskaty, prawda? Wiesz, kto on taki, możesz go mieć pod kontrolą. W przyszłości.
– Tak. Pomówię z nim.
– Znakomicie.
Jacobsson poszedł do Mauritzona, przyglądał mu się przez chwilę, potem powiedział:
– A więc zastanowiłem się nad tą sprawą. Dostałeś torbę od nieznajomego i miałeś ją doręczyć innemu nieznajomemu. Zdarza się czasami w tej branży. Trudno byłoby dowieść, że nie mówisz prawdy, zatrzymanie nie jest zatem aktualne.
– Aha – powiedział Mauritzon.
– Towary oczywiście konfiskujemy. Mogłeś jednak postępować w dobrej wierze.
– Zostanę więc wypuszczony.
– Tak, pod warunkiem, że pozostaniesz do dyspozycji Bul… prokuratora Olssona.
Buldożer musiał podsłuchiwać pod drzwiami, gdyż otwarły się gwałtownie i wejście jego było zbyt pospieszne.
– Idziemy – powiedział.
– Od razu?
– Pogadamy u mnie – powiedział Buldożer.
– Oczywiście – zgodził się Mauritzon – będzie to prawdziwa przyjemność.
– Niewątpliwie, to mogę przyrzec – powiedział Buldożer. – Do zobaczenia, Jacobsson.
Jacobsson nie odpowiedział, patrzył na nich obojętnie.
Jak już powiedziano, zdążył do wszystkiego przywyknąć.
W dziesięć minut później Mauritzon był centralną postacią w kwaterze grupy specjalnej. Siedział na najwygodniejszym krześle, a wokół niego gromadka znakomitych detektywów. Chociażby Kollberg, który patrząc na listę zakupów pytał:
– Tuzin kalesonów i piętnaście par skarpetek. Kto to zużyje?
– Mohrén weźmie sobie pewnie ze dwie pary, a ten drugi resztę.
– Czy ten Malmström jada bieliznę?
– Nie sądzę, ale jak zmienia, brudną wyrzuca, i zawsze chce mieć nadzwyczajny gatunek. Francuskie. Można dostać tylko u Morrisa.
– I co się tu dziwić, że musi napadać na banki, z takimi przyzwyczajeniami.
Rönn cały zamieniony w znak zapytania:
– A co to takiego astrolabium?
– Rodzaj staroświeckiego sekstansu, chociaż to co innego – odpowiedział Gunvald Larsson.
Zaraz potem i on wystąpił z pytaniem:
– Na co dwóm ludziom potrzebne cztery maski Kaczora Donalda?
– Proszę mnie nie pytać. Zresztą mają już dwie, kupiłem je w zeszłym tygodniu.
Rönn rozsądnie chciał się dowiedzieć, co to znaczy: „sześć pudełek dziewięć”.