Выбрать главу

Dziecięce rysunki poprzypinane pluskiewkami świadczyły o tym, że ona ma jakąś rodzinę. Ściany były udekorowane w sposób stanowiący mieszaninę. Obrazy olejne, grafika, stare fotografie w owalnych ramkach, ale także afisze, wycinki z gazet, między innymi portret Lenina i Mao, większość tych wycinków jednak, o ile mógł się zorientować, nie miała treści politycznej. Dużo książek, na półkach i w stertach na podłodze, godny uwagi zbiór płyt, urządzenie stereofoniczne, dwie stare i widocznie sfatygowane maszyny do pisania, stosy gazet i wszelkich papierów, przeważnie odbitych na powielaczu i zbroszurowanych.

Wyglądały prawie jak raporty policyjne. Doszedł do wniosku, że chodzi tu o jakieś różnego rodzaju skrypty, widocznie coś studiowała.

Podążał za nią przez coś, co musiało być pokojem dziecinnym, ale tak starannie zasłanym i tak wysprzątanym, że chyba zajmujący ten pokój chwilowo nie znajdowali się w pobliżu. Cóż, lato, większość dzieci jako tako zamożnych rodziców była na wsi, poza zasięgiem zatruwającego powietrza i absurdalnych warunków życia.

Spojrzała na niego przez ramię, bez zbytniego szacunku i powiedziała:

– Możemy usiąść w kuchni? Jeżeli to panu nie odpowiada, proszę powiedzieć.

Ton nie był przyjemny, ale też i nie wrogi.

– Może być w kuchni.

– Proszę tu usiąść.

Byli już w kuchni, usiadł przy dużym okrągłym stole, przy którym stało sześć różnego kształtu krzeseł w wesołych kolorach, a miejsca było na więcej.

– Proszę chwilę zaczekać – powiedziała.

Robiła wrażenie nerwowej i niepohamowanej, ale zachowywała się tak, jakby to był jej normalny sposób bycia. Koło pieca stały czerwone drewniaki. Wsunęła w nie nogi i klapiąc zniknęła z zasięgu jego wzroku. Słyszał, że coś przesuwa, zaczął szumieć motorek elektryczny, a ona spytała:

– I nie powiedział pan, jak się pan nazywa.

– Beck. Martin Beck.

– I jest pan policjantem?

– Tak.

– Jaki wydział?

– Kryminalny.

– Grupa płac dwudziesta piąta?

– Dwudziesta siódma.

– O, to nieźle.

– Nie można powiedzieć.

– To jak się pana tytułuje?

– Komisarz.

Motorek szumiał. Dźwięk dobrze mu znany z dawnych czasów, więc prawie natychmiast domyślił się, że ona suszy włosy przy pomocy odkurzacza.

– A ja nazywam się Rhea. Ale tego nie potrzebuję mówić. Nazwisko jest na drzwiach.

Kuchnia była duża, jak zwykle w starych domach, prócz stołu z wieloma krzesłami znajdowały się w niej kuchnia gazowa, zlewozmywak, lodówka, zamrażarka, maszyna do zmywania i miejsca było pod dostatkiem. Na półce nad zlewozmywakiem stały dzbanki i rondle, a na gwoździach wisiały różne produkty naturalne, kitki piołunu i tymianku, grona jarzębiny, sznurek suszonych smardzów i surojadek oraz trzy długie warkocze główek czosnku, przedmioty, które stwarzały atmosferę, roztaczały aromatyczne zapachy, a w gospodarstwie były przydatne. Piołun i jarzębina dobre do przyprawiania wódki, tymianek sypie się do grochówki, choć on sam wolał z majerankiem, w tych czasach, gdy jego żołądek mógł jeszcze znieść ten szwedzki specjał. Grzyby zawsze dobrze mieć pod ręką, tylko trzeba wiedzieć, jak ich używać. Czosnek należy chyba traktować jako dekorację, gdyż taka jego ilość przy normalnym zużyciu starczyłaby na całe życie.

Weszła do kuchni, uczesana, natychmiast zauważyła jego spojrzenie i powiedziała:

– To żeby wampiry trzymały się z daleka.

– Czosnek?

– Oczywiście. Chodzi pan do kina? Peter Cushino wie wszystko o wampirach.

Zmieniła mokrą bluzkę na turkusową, bez rękawów, wyglądającą jak podkoszulek.

Skonstatował, że ma pod pachami blond włosy, piersi małe i nie musi nosić stanika. W każdym razie nic takiego nie miała na sobie i czubki piersi wyraźnie rysowały się pod materiałem.

– Policjant – powiedziała. – Komisarz z kryminalnej.

Spojrzała na niego swym otwartym spojrzeniem i zmarszczyła czoło.

– Nie przypuszczałam, że urzędnicy takiego stopnia służbowego prowadzą działalność polegającą na składaniu wizyt po domach.

– Bo też na ogół rzadko to robią.

Usiadła przy stole, lecz zaraz wstała, gryząc palec.

Martin Beck uznał, że pora przejawić pewną inicjatywę.

– Jeżeli dobrze panią rozumiem, nie jest pani zbyt przychylnie nastawiona do policji – powiedział.

Spojrzała na niego szybko i odrzekła:

– Nie jestem. Nie mogę powiedzieć, żebym z niej miała kiedy jakiś pożytek. I nie znam nikogo, kto by miał. Znam natomiast wielu, którzy przez policję mieli nieprzyjemności i zmartwienia.

– Spróbuję więc możliwie jak najmniej panią trudzić, pani Nielsen.

– Rhea. Wszyscy mówią do mnie Rhea.

– Jeżeli dobrze rozumiem, jest pani właścicielką tej nieruchomości?

– Tak. Odziedziczyłam ją przed paru laty. Ale tu nie ma nic ciekawego dla policji. Żadnej spelunki, żadnej meliny dla narkomanów, nie ma też prostytutek i złodziei.

Urwała na chwilę.

– Może uprawia się tu trochę niewskazanej działalności. Przestępstwo myślenia. Ale pan nie jest z wydziału politycznego.

– Skąd może pani mieć pewność?

Roześmiała się nagle i serdecznie. Ładnym, zaraźliwym śmiechem.

– Taka zupełnie nierozgarnięta nie jestem.

O nie, rzeczywiście, pomyślał Martin Beck. A głośno powiedział:

– Ma pani racją. Prawie wyłącznie zajmuję się zbrodniami. Morderstwa, napady.

– Tu się nie zdarzyło ani jedno, ani drugie. Nawet bójki nie było od trzech lat. Chociaż zeszłej zimy ktoś się włamał na strych i ściągnął mnóstwo rupieci. Zgłosiłam w policji, towarzystwo ubezpieczeniowe tego wymaga. Nikt z policji oczywiście nie przyszedł, czasu na to nie mają, ale ubezpieczenie wypłacili. Zameldowałam w policji tylko pro forma.

Podrapała się w kark i spytała:

– No, czego ty chcesz?

– Pogadać o jednym z lokatorów.

– Moich?

Zmarszczyła brwi i z naciskiem wypowiedziała słowo moich, jak gdyby taka możliwość szczerze ją zdziwiła i niepokoiła.

– Nikt z obecnie tu mieszkających.

– Tylko jeden się wyprowadził stąd w tym roku.

– Svärd.

– Zgadza się. Mieszkał tu mężczyzna nazwiskiem Svärd. Wyprowadził się wiosną. Coś się z nim stało?

– Nie żyje.

– Został zabity?

– Zastrzelony.

– Przez kogo?

– Być może popełnił samobójstwo. Ale nie jesteśmy tego pewni.

– Czy nie moglibyśmy gadać trochę swobodniej?

– Chętnie. Ale co pani rozumie przez swobodnie? Że możemy przejść na ty?

Potrząsnęła głową i powiedziała:

– Taka oficjalna gadanina jest beznadziejna, nie cierpię tego. Chociaż potrafię zachowywać się zupełnie korekt, kiedy to jest konieczne. Potrafię nawet być kokieteryjna i stroić się, i używać kredki do oczu i szminki.

Martin Beck poczuł się dziwnie niepewnie.

Nagle spytała:

– Chcesz herbaty? Herbata dobrze robi.

Miał ochotę na herbatę, ale powiedział:

– Jeżeli o mnie chodzi, wcale to nie jest konieczne. Nie mam pragnienia.

– Gadanie – powiedziała. – Mowa. Poczekaj, zrobię coś do jedzenia. Ciepła grzanka też dobrze robi.

Poczuł, że i na to też ma ochotę. Nie zdążył odmówić, bo ciągnęła dalej:

– To zajmie najwyżej dziesięć minut. Ja robię jedzenie raz dwa. Żadna sztuka. I smaczne. Zawsze trzeba starać się, żeby wszystko robić jak najlepiej. Jak zaczyna być kiepsko, zawsze można upichcić coś dobrego. Herbata i grzanki zapiekane, a potem pogadamy.