Zobaczył na haczyku wbitym w drzwi kółko z dwoma kluczami.
– Klucze od strychu – powiedział wskazując je palcem.
Gunvald Larsson sięgnął po klucze, przyjrzał im się i powiedział:
– Albo od piwnicy. Chodź, wypróbujemy.
Żaden z kluczy nie pasował do drzwi strychu. Zjechali windą na parter i zeszli do piwnic.
Większy z kluczy pasował do patentowego zamku pancernych antypożarowych drzwi.
Weszli w krótki korytarzyk z drzwiami po obu stronach. Otworzyli drzwi na prawo, zajrzeli do kabiny zsypu na śmiecie. Dom miał zsyp na śmiecie i pod wylotem szybu stał na kółkach wielki pojemnik, w którym wisiał równie wielki plastykowy worek. Pod ścianą jeszcze trzy pojemniki, jeden po brzegi wypełniony odpadkami, dwa puste, w rogu obrotowa miotła i szufla.
Drzwi naprzeciwko były zamknięte i prowadziły, jak głosiła wywieszka, do pralni.
Korytarzyk przechodził w długie przejście rozciągające się w obie strony. Wzdłuż przejścia drzwi z numerkami, zamknięte na różnego rodzaju kłódki. Kollberg i Larsson wsadzali mniejszy kluczyk do wielu kłódek, nim trafili na właściwą.
W boksie Mauritzona były tylko dwa przedmioty; stary odkurzacz bez węża i duży, zamknięty kufer. Podczas gdy Kollberg dobierał się do kufra, Gunvald Larsson otworzył odkurzacz, zajrzał.
– Pusto – powiedział.
– A tu nie – rzekł Kollberg uniósłszy wieko kufra. – Zobacz.
W kufrze było czternaście butelek polskiej sześćdziesięciopięcioprocentowej wódki, cztery magnetofony kasetowe, elektryczna suszarka do włosów i sześć golarek, wszystko fabrycznie nowe w oryginalnym opakowaniu.
– Przemyt – powiedział Gunvald Larsson – albo paserstwo.
– On to pewnie dostaje na wymianę za swój towar – powiedział Kollberg zamykając kufer. – Nie miałbym nic przeciwko konfiskacie wódki, lepiej jednak zostawmy wszystko, jak było.
Wyszli.
– No, zawsze coś – powiedział Kollberg. – Ale nie tyle, żeby z tym iść do Buldożera. Lepiej więc powieśmy te klucze i zmykajmy. Nic więcej tu nie zdziałamy.
– Ostrożny jak lis, ten Mauritzon – powiedział Gunvald Larsson. – Może ma więcej mieszkań.
Urwał i wskazał na drzwi w końcu, na szerokości korytarza. Na drzwiach czerwoną farbą wypisane było słowo SCHRON.
– Zobaczmy, czy otwarty – powiedział. – Jak już tu jesteśmy.
Drzwi były otwarte. Schron służył najwidoczniej za schowek na rowery i wszelkiego rodzaju rupiecie. Prócz paru rowerów i jednego rozebranego na części motocykla były tam dwa wózki dziecięce, hulajnoga i staroświeckie saneczki z kierownicą. Pod ścianą stał warsztat stolarski a pod nim na podłodzie leżało kilka ram okiennych bez szyb. W kącie drąg żelazny, kilka mioteł, szufla do śniegu i dwie łopaty.
– Zawsze dostaję klaustrofobii w takich lokalach – powiedział Kollberg. – W czasie wojny, kiedy mieliśmy ćwiczenia w schronie, zawsze wyobrażałem sobie, jak to jest, kiedy się tak siedzi odciętym pod zbombardowanym domem bez możliwości wydostania się. Niech to diabli.
Rozejrzał się. Za warsztatem stolarskim kryła się stara skrzynia z ledwie czytelnym napisem PIASEK. Na wieku stało blaszane wiadro.
– Popatrz – powiedział – to skrzynia jeszcze z czasów wojny.
Podszedł, zestawił wiadro, otworzył skrzynię.
– Jeszcze jest w niej piasek – stwierdził.
– Bo nigdy nie był potrzebny – powiedział Gunvald Larsson. – A w każdym razie nie do gaszenia bomb zapalających. Co tam jest?
Kollberg pochylił się, wsunął rękę do skrzyni i coś wyciągnął. Położył to na warsztacie.
Zielona torba z żaglowego płótna, na wzór wojskowych amerykańskich.
Otworzył torbę i jej zawartość układał rzędem na warsztacie.
Zmięta niebieska koszula. Peruka blond. Niebieski płócienny kapelusz z szerokim rondem. Okulary przeciwsłoneczne. I pistolet Llama Auto kaliber czterdzieści pięć.
XXIV
Dziewczyna, mająca na imię Monita, nie znała jeszcze Filipa Trofasta Mauritzona tego letniego dnia przed trzema laty, gdy została sfotografowana na przystani Möja w archipelagu sztokholmskich wysepek.
Było to ostatnie lato w jej sześcioletnim pożyciu małżeńskim z Peterem. Na jesieni spotkał inną kobietę i tuż po Bożym Narodzeniu opuścił Monitę i ich, pięcioletnią wtedy, córeczkę Monę. Zastosowała się do jego życzenia i zażądała natychmiastowego rozwodu z powodu zdrady. Spieszyło mu się do małżeństwa z tamtą, która była już w piątym miesiącu ciąży, gdy rozwód uzyskał moc prawną. Monita zatrzymała ich dwupokojowe mieszkanie w Hökarängen i nie było mowy o tym, żeby opieka nad dzieckiem nie jej miała przypaść. Peter zrezygnował z prawa regularnego widywania córki, później miało się okazać, że zrezygnował także z płacenia na jej utrzymanie.
Rozwód spowodował nie tylko znaczne pogorszenie sytuacji materialnej Monity, zmuszona była także przerwać niedawno zaczętą naukę, co bardziej ją trapiło niż wszystko inne w tej smutnej rozwodowej historii.
Z biegiem czasu rósł w niej bowiem kompleks braku wykształcenia, choć nie mogła siebie za to winić, bo nigdy nie miała sposobności dalszej nauki czy wyuczenia się zawodu. Po skończeniu obowiązkowej dziesięciolatki chciała mieć rok przerwy, zanim pójdzie do gimnazjum. Podczas tego roku spotkała Petera. Pobrali się i plany nauki odłożyli na później. W rok potem urodziła się córka. Peter zaczął chodzić do szkoły wieczorowej i dopiero gdy był gotów z uzupełnieniem wykształcenia, to znaczy na rok przed rozwodem, na Monitę przyszła kolej wieczorowej nauki. Gdy Peter się wyprowadził, skończyły się możliwości, bo nie można było znaleźć kogoś na stałe do pilnowania dziecka, a nawet gdyby ktoś taki był, nie podołałaby kosztom.
Po urodzeniu córki przez dwa lata siedziała w domu, ale gdy tylko udało się umieścić dziecko w prywatnym żłobku, poszła do pracy. Wcześniej, to znaczy od miesiąca po ukończeniu szkoły do kilku tygodni przed porodem, wykonywała różne prace. W ciągu paru lat zdążyła być pomocą biurową, kasjerką w samoobsługowym sklepie, ekspedientką, robotnicą w fabryce i kelnerką. Niespokojna z niej była dusza i gdy tylko poczuła nudę, chęć odmiany, wypowiadała i szukała nowego miejsca.
Gdy po dwóch latach niedobrowolnej przerwy znowu zaczęła szukać pracy, odkryła, że sytuacja na rynku pracy pogorszyła się i że nie ma wielkich możliwości wyboru. Jej, nie mającej fachowego wykształcenia ani żadnych korzystnych znajomości, proponowano tylko najgorzej płatne i najmniej zajmujące zajęcia. I nie tak łatwo już było zmienić pracę, kiedy stawała się zbyt nudna. Gdy jednak zaczęła się uczyć, przyszłość wydała się jaśniejsza i mordercza monotonia ruchomej taśmy łatwiejsza do zniesienia.
Przez trzy lata pracowała na zmiany w fabryce chemicznej na południowym krańcu Sztokholmu, lecz gdy rozwód stał się faktem i pozostała sama z córką, co zmusiło ją do brania krótszych i gorzej płatnych zmian, poczuła się jak złapana w pułapce i w nagłej desperacji rzuciła pracę – nie wiedząc, co robić dalej.
Bezrobocie było coraz większe a brak miejsc pracy taki, że nawet ludzie o wysokich kwalifikacjach z wyższym wykształceniem nie mieli pracy i musieli walczyć o źle płatne zajęcia poniżej swoich kwalifikacji.
Monita przez pewien czas była bezrobotna, stemplowała kartę, pobierała zasiłek, i była coraz bardziej przygnębiona. Wciąż myślała, skąd wziąć pieniądze, żeby starczyło, komorne, jedzenie, ubranie dla Mony pochłaniały wszystko, co zdołała uciułać. Sobie nic nie mogła kupić, przestała palić, a stos nie zapłaconych rachunków rósł. Wreszcie przełknęła upokorzenie i poprosiła o pomoc Petera, był jej jednak coś winien na utrzymanie Mony. Narzekał, że musi myśleć o własnej rodzinie, dał jej jednak w końcu pięćset koron, które natychmiast zużyła na zapłacenie części długów.