Gdy Mauritzon po raz trzeci w ciągu tygodnia usiadł przy jednym ze stolików Monity, poznała go i odgadła, że zamówi bekon z duszonymi ziemniakami, tego dnia był to „obiad domowy”. Poprzednim razem jadł naleśniki z mięsem.
Zamówił bekon i mleko; gdy przyniosła, spojrzał na nią i powiedział:
– Pani tu z pewnością nowa.
Potwierdziła. Nie pierwszy raz się do niej odezwał, ale przywykła do anonimowości, a służbowe ubranie nie ułatwiało zapamiętania jej.
Gdy podeszła z rachunkiem, dał jej suty napiwek i powiedział:
– Spodziewam się, że będzie się tu pani czuć tak dobrze, jak ja. A jedzenie jest świetne, więc proszę uważać na linię.
Wychodząc zerknął na nią przyjacielsko.
W ciągu następnych tygodni Monita zauważyła, że ten schludny nieduży pan, który zwykle jadł „obiad domowy” i pił tylko mleko, zawsze wybiera jej stolik. Zanim zajął miejsce, stawał przy drzwiach i rozglądał się, jakie ona dziś stoliki obsługuje. Zdziwiło ją to, ale i mile jej pochlebiło.
Uważała się za złą kelnerkę. Trudno jej było zachować dobrą minę wobec kłótliwych i niecierpliwych gości i gdy któryś na nią pokrzykiwał, odpyskiwała. Poza tym, pogrążona we własnych myślach, bywała roztargniona i zapominała o tym i owym. Z drugiej jednak strony była silna i szybka wobec gości, którzy jej zdaniem na to zasługiwali, uprzejma bez pochlebstw i poufalenia się, co się innym kelnerkom zdarzało.
Z Mauritzonem za każdym razem zamieniała parę słów i powoli zaczynała go traktować jak starego znajomego. Fascynowało ją jego pełne godności, trochę staroświeckie zachowanie, nie zgadzające się jakoś z jego poglądami na wszystko, co się działo między niebem i ziemią; poglądy te od czasu do czasu ujawniał w lapidarnych sformułowaniach.
Monita specjalnie dobrze się w tej nowej pracy nie czuła, uważała jednak, że jest względnie dobra i kończyła wcześnie, zdążała zabrać Monę z przedszkola, nim je zamknęli. Nie czuła się już tak rozpaczliwie samotna i odizolowana, lecz równie desperacko marzyła, że pewnego dnia będzie mogła przenieść się w miejsce mające klimat pod każdym względem bardziej sprzyjający. Mona miała teraz wiele nowych znajomości z przedszkola i rano nie mogła się doczekać, kiedy już tam pójdzie. Jej najlepsza przyjaciółka mieszkała w tym samym domu. Monita nawiązała znajomość z jej rodzicami, byli młodzi i sympatyczni. Zawarła z nimi porozumienie, że będą wzajemnie podrzucać sobie dziewczynki na noc, jeżeli zechcą mieć wolny wieczór. Koleżanka Mony już parę razy u niej nocowała, a Mona u tamtej dwa razy, chociaż Monita nic lepszego nie miała do zrobienia z wolnym wieczorem, jak pojechać do miasta do kina. W każdym razie ta umowa dawała jej poczucie wolności, a w przyszłości mogła i dla niej okazać się przydatna.
Pewnego dnia w kwietniu, już była na tym nowym miejscu ponad dwa miesiące, stała z założonymi pod fartuszkiem rękami, zatopiona w marzeniach, gdy Mauritzon przywołał ją do stolika. Podeszła, spojrzała na talerz z grochówką, której zaledwie spróbował, i spytała:
– Niedobra?
– Znakomita jak zwykle – rzekł Mauritzon. – Ale coś mi przyszło na myśl. Dzień w dzień siedzę tu i wcinam, a pani tylko biega, pracuje. Więc pomyślałem, że spytam, czy dla odmiany nie mógłbym ja panią zaprosić na jakąś przekąskę. Wieczorem oczywiście, kiedy będzie pani wolna. Powiedzmy, jutro?
Monita nie wahała się długo. Od dawna już osądziła, że jest to człowiek uczciwy, trzeźwy i przyzwoity, trochę dziwak, ale niegroźny i dość sympatyczny. Zresztą już coś przeczuwała i już się zdecydowała, co ma odpowiedzieć, gdy on zapyta. Powiedziała więc:
– Cóż, dlaczego nie.
Tego piątkowego wieczoru, gdy umówiła się z Mauritzonem, tylko w paru punktach musiała zrewidować swą opinię o nim. Wcale nie był abstynentem i przypuszczalnie specjalnie przyzwoity też nie był, ale wcale przez to mniej sympatyczny. W gruncie rzeczy uważała, że jest bardzo interesujący.
Tej wiosny jeszcze parę razy byli w lokalu i Monita uprzejmie ale stanowczo odmówiła zaproszeniu Mauritzona na grog do niego do domu, nie pozwoliła mu także pojechać do siebie, do Hökarängen.
Na początku lata przestał się pokazywać, w lipcu ona miała dwa tygodnie wolne i pojechała do siostry do Norwegii.
Pierwszego dnia po jej powrocie z urlopu przyszedł i usiadł przy swoim stałym stoliku, tego samego wieczoru spotkali się. Tym razem Monita poszła z nim na Armfeltsgatan i pierwszy raz spali ze sobą. Monita uznała, że on i w łóżku jest zupełnie do rzeczy.
Stosunek ich rozwijał się ku zadowoleniu partnerów. Mauritzon okazał się nienatrętny, nie nastawał, by spotykała się z nim częściej, niż sama chciała, co sprawiało, że widywali się raz czy dwa razy w tygodniu. Był w stosunku do niej troskliwy i pełen względów, dobrze się razem czuli.
Ona ze swej strony też zachowywała wszelkie względy; był na przykład bardzo milkliwy, jeśli chodziło o to, czym się zajmuje i w jaki sposób zarabia, więc chociaż czuła ciekawość, nigdy tego nie okazywała. Sama nie chciała, by wtrącał się do jej życia, unikała tego zwłaszcza, jeśli chodziło o Monę, dlatego przestrzegała, żeby i on zachowywał swoje sprawy dla siebie. Podobnie jak ona nie był ani trochę zazdrosny, albo zrozumiał od razu, że jest jej jedynym kochankiem, albo też mało dbał o to, czy sypia z innymi, i nigdy nie pytał o jej wcześniejsze doświadczenia seksualne.
Jesienią coraz rzadziej wychodzili zabawić się, najchętniej zostawali w domu, u niego, zjadali coś dobrego, popili trochę i większą część wspólnego wieczoru i nocy spędzali w łóżku.
Od czasu do czasu Mauritzon znikał, wyjeżdżał za interesami, ale nie mówił, gdzie jedzie ani jakie to interesy. Monita nie była taka głupia, żeby nie zrozumieć wkrótce, że uprawia on jakąś przestępczą działalność, ponieważ jednak sama uważała Mauritzona za sympatycznego i w gruncie rzeczy uczciwego człowieka, skłonna była przyjąć, że chodzi o jakieś występki nie skierowane przeciw poszczególnym ludziom. Nie mogła sobie wyobrazić, żeby kradł, chyba że zabierał bogatym, żeby dać biednym, jak Robin Hood, albo żeby trudnił się czymś takim jak handel białymi niewolnikami, czy sprzedaż narkotyków wśród dzieci.
Gdy nadarzyła się okazja, usiłowała – odpowiednio dobierając słów – dać mu do zrozumienia, że ona osobiście nie ma żadnych moralnych przesądów i nie przywiązuje wagi do przestępczości zwróconej przeciw lichwiarzom i spekulantom czy przeciw wysysającej krew społeczności jako takiej, a wszystko to w nadziei, że on zdradzi może coś ze swych tajemnic.
Około Bożego Narodzenia Mauritzon znalazł się w sytuacji zmuszającej go do pewnego wprowadzenia Monity w swą działalność. Boże Narodzenie to gorący okres także i na terenie działalności, jaką uprawiał. W zapale nieprzeoczenia żadnej okazji zarobku tak zabiegał, żeby mu się nic z rąk nie wymknęło, tylu zadań się podjął, że po prostu nie był w stanie sam ich wykonać. Nawet fizycznie było zupełnie niemożliwe, by w drugi dzień świąt znajdował się w Hamburgu dla dokonania skomplikowanej transakcji, która wymagała jego osobistego udziału, a jednocześnie dostarczył obiecany towar na lotnisko Fornebo pod Oslo. A ponieważ Monita jak zwykle miała spędzić Boże Narodzenie w Oslo, nie oparł się pokusie, by wystąpiła jako jego zastępczyni i wysłanniczka. Żadne większe ryzyko nie wiązało się z wykonaniem tego zlecenia, tylko ceremoniał doręczenia był tak osobliwy i skomplikowany, że w żaden sposób nie mógłby jej wmówić, iż chodzi o zwykły upominek gwiazdkowy. Udzielił jej wyczerpujących informacji, a wiedząc, że do narkotyków jest usposobiona nieprzychylenie, zwierzył się, że paczka zawiera fałszywe blankiety, potrzebne do ograbienia poczty.