– Masz ty dobrze w głowie? Żeby mnie budzić w środku nocy! Mówiłem przecież, że muszę się wyspać.
Spojrzała na niego rozżalona.
– Jacyś dwaj panowie cię szukają.
– Co! – krzyknął, zrywając się z łóżka. – Chyba ich nie wpuściłaś?
Mauritzon był pewien, że to Malmström i Mohrén dowiedzieli się o jego zdradzie, wywęszyli, gdzie się skrył i przyszli, żeby się zemścić.
Matka potrząsnęła głową i ze zdziwieniem patrzyła, że syn wkłada ubranie na piżamę, miotając się jednocześnie po pokoju, zgarniając porozrzucane drobiazgi i wrzucając je do walizki.
– Co to znaczy? – spytała przestraszona.
Zatrzasnął walizkę, chwycił matkę za ramię i syknął:
– Musisz się ich pozbyć! Powiedz, że mnie nie ma, że pojechałem do Australii, powiedz, co chcesz.
Matka nie słyszała, co syn mówi, właśnie odkryła, że słuchawkę zausznikową zostawiła na stoliku przy łóżku. Założyła ją, podczas gdy Mauritzon zakradł się pod drzwi, przyłożył ucho i słuchał. Żadnego szmeru. Stali tam pewnie z całym gotowym do strzału arsenałem.
Matka przyszła za nim i szepnęła:
– Co to takiego, Filipie? Co to za ludzie?
– Przypilnuj, żeby się ich pozbyć – odszepnął. – Powiedz, że wyjechałem za granicę.
– Już powiedziałam, że jesteś, nie wiedziałam, że nie chcesz się z nimi spotkać.
Mauritzon zapiął marynarkę, wziął walizkę.
– Już idziesz – powiedziała matka, zawiedziona. – A ja upiekłam bułeczki, precelki z cynamonem, które tak lubisz.
Odwrócił się do niej wzburzony.
– Opowiadasz mi tu o bułeczkach, kiedy…
Urwał i nasłuchiwał. Od strony przedpokoju dochodził słaby szmer głosów. Już idą go zabrać, a może od razu na miejscu zlikwidować. Zimny pot go oblał. Z desperacją rozejrzał się po pokoju. Matka mieszkała na siódmym piętrze, co wykluczało okno jako drogę ratunku, a jedyne drzwi wiodły do przedpokoju, gdzie czekali Malmström i Mohrén.
Podszedł do stojącej przy łóżku zmieszanej matki.
– Idź – powiedział. – Powiedz, że przyjdę, ale to jeszcze chwilkę potrwa. Spróbuj ich zabrać do kuchni. Zaproś na bułeczki. Pospiesz się. Idź!
Pchnął matkę ku drzwiom, sam przywarł do ścian. Gdy matka wyszła, przyłożył ucho do drzwi. Usłyszał głosy, a po chwili ciężkie kroki, które zbliżyły się i zatrzymały pod drzwiami, zamiast skierować się do bułeczek w kuchni, jak miał nadzieję. Nagle zrozumiał, co właściwie oznacza wyrażenie, że komuś włosy się na głowie zjeżyły.
Cisza. Metaliczny dźwięk, może pistoletu. Chrząknięcie. Mocne pukanie i głos:
– Proszę wyjść, Mauritzon. Policja kryminalna.
Mauritzon otworzył drzwi i z jękiem ulgi padł w ramiona asystenta jönköpińskiego wydziału kryminalnego Högflikta, który stał z kajdankami w pogotowiu.
W pół godziny później Mauritzon siedział w samolocie do Sztokholmu z wielką torbą cynamonowych precli na kolanach. Założenia kajdanków uniknął, gdyż przekonał Högflikta o chęci dobrowolnej współpracy. Żuł bułeczki, spoglądał na zalany słońcem Östergötland i mimo wszystko czuł się dość zadowolony ze swej sytuacji.
Od czasu do czasu podsuwał torbę swemu towarzyszowi, który odmownie potrząsał głową, z większą za każdym razem zawziętością, gdyż asystent Högflikt bał się lotów i bardzo źle się czuł.
Samolot wylądował zgodnie z rozkładem za pięć wpół do dziesiątej i w dwadzieścia minut później Mauritzon znalazł się znowu w gmachu policji na Kungsholmen. W samochodzie już zaczął lękliwie przemyśliwać, co też Buldożer teraz ma na widoku i uczucie ulgi, jakie nastąpiło po gwałtownym przebudzeniu porannym, zniknęło, zastąpiły je złe przeczucia.
Buldożer Olsson w otoczeniu wybranej części grupy specjalnej, mianowicie Einara Rönna i Gunvalda Larssona, niecierpliwie oczekiwał na przybycie Mauritzona. Pozostali członkowie grupy pod wodzą Kollberga byli w trakcie przygotowań do popołudniowej akcji przeciw bandzie Mohréna, do manewru skomplikowanego, wymagającego dokładnej organizacji.
Buldożer Olsson mało nie oszalał z radości, gdy go zawiadomiono o odkryciu w schronie, w nocy prawie oka nie zmrużył z podniecenia, z niecierpliwego oczekiwania na wielki dzień. Mauritzona miał już w potrzasku, Mohréna et consortes też, będzie ich mieć w chwili, gdy spróbują zrealizować swój wielki skok. Jeżeli nie w ten piątek, to z całą pewnością w następny, w takim wypadku dzisiejsza operacja będzie bardzo pożyteczną próbą generalną. A jak już będzie mieć całą szajkę Mohréna pod kluczem, nie potrwa długo, a i Roosa przychwyci.
Olśniewające marzenia Buldożera przerwał sygnał telefonu, chwycił za słuchawkę, słuchał trzy sekundy, a potem wrzasnął:
– Dawać go tu natychmiast!
Rzucił słuchawkę, klasnął w ręce i powiedział energicznie:
– No, moi panowie, przybył. Jesteście gotowi?
Gunvald Larsson coś mruknął, Rönn bez entuzjazmu odpowiedział:
– Tak.
Dobrze wiedział, że najważniejszym zadaniem jego i Larssona było wystąpić w roli słuchaczy. Buldożer uwielbiał popisy publiczne, a dziś przedstawienie było niewątpliwie jego. Nie tylko grał główną rolę, ale i reżyserował, między innymi z piętnaście razy przesunął krzesła współaktorów, nim wreszcie był zadowolony.
On sam siedział za biurkiem, Gunvald Larsson w rogu przy oknie, a Rönn po prawej stronie przy końcu stołu. Krzesło dla Mauritzona stało naprzeciw Buldożera, odsunięte jednak tak daleko, że stało samotnie na środku podłogi.
Gunvald Larsson dłubał w zębach złamaną zapałką i po kryjomu oglądał letnio-radosny uniform Buldożera: musztardowożółty garnitur, niebieską koszulę w białe paski i krawat w zielone kwiaty rumianku na pomarańczowym tle.
Rozległo się pukanie i wprowadzono Mauritzona. Tym razem był dość niespokojny, a widok dobrze znanych twarzy wcale go nie uspokoił. Jakie surowe miny!
Że ten wielki blondyn, Larsson, czy jak mu tam, nie żywi wobec niego cieplejszych uczuć, to wiedział, ten Norlandczyk z pijackim nochalem zawsze był ponury, ale to że nawet Buldożer, przy ostatnim widzeniu wesolutki jak święty Mikołaj w Wigilię, teraz przyglądał mu się srogo i z niechęcią, nie wróżyło nic dobrego.
Mauritzon usiadł na wskazanym mu krześle, rozejrzał się po pokoju i powiedział:
– Dzień dobry. – Nikt na to przywitanie nie odpowiedział, więc ciągnął dalej: – Właściwie nic chyba nie stało na przeszkodzie i z tym zaświadczeniem, które dostałem od pana prokuratora, mogłem opuścić miasto, o ile dobrze zrozumiałem, w naszym porozumieniu nie było takiego zastrzeżenia.
Buldożer podniósł brwi, więc Mauritzon dodał pospiesznie:
– Ale oczywiście służę chętnie w miarę możliwości.
Buldożer pochylił się, splótł ręce na blacie biurka, chwilę przyglądał się swemu rozmówcy, a potem powiedział łagodnie:
– Ach tak, pan Mauritzon służy chętnie. To bardzo uprzejmie ze strony pana Mauritzona, ale teraz pan Mauritzon nie musi już nam oddawać żadnych usług. Teraz na nas kolej, żeby panu Mauritzonowi oddać przysługę. Nie był pan wobec nas zupełnie szczery, panie Mauritzon, prawda? Przypuszczamy, że to musi panu ciążyć, dlatego zadaliśmy sobie trud, zorganizowaliśmy to spotkanie, żeby mógł pan spokojnie ulżyć swemu sercu.