Выбрать главу

– Dziękuję, że od razu się tym zająłeś, Marc – powiedziałam. – I dziękuję za wstępną diagnozę.

– Chciałbym, żeby wszystkie przypadki były takie łatwe.

Wziął łyka kawy, skrzywił się i potrząsnął głową.

– Chcesz, żebym przekazała to Claudelowi? – Usiłowałam zamaskować niesmak w moim głosie. Wyraźnie mi się nie udało. Uśmiechnął się ze zrozumieniem.

– Nie wątpię, że dasz sobie radę z monsieur Claudelem.

– Powinnam – odparłam. – Ale tak naprawdę to jemu trzeba tresera. Kiedy wracałam do swojego gabinetu, jeszcze słyszałam jego śmiech.

Moja babcia zawsze mi powtarzała, że w każdym jest dobro. “Jak postarasz się je znaleźć – mawiała z tym swoim silnym akcentem – to znajdziesz. Każdy ma jakieś zalety". Babciu, nigdy nie spotkałaś Claudela.

Zaletą Claudela była punktualność. Wrócił po pięćdziesięciu minutach.

Zza ściany słyszałam jego głos, kiedy rozmawiał z Bergeronem. Kilkakrotnie wymieniano moje nazwisko, kiedy Bergeron kierował go do mnie. Intonacja Claudela świadczyła o poirytowaniu. Chciał usłyszeć opinię od niego, a będzie musiał znowu do mnie przyjść.

Zjawił się kilka sekund później.

Jego twarz była nieprzenikniona.

Żadne z nas nie zaczęło od powitania. Stał tylko w drzwiach.

– To pewne – powiedziałam. – Gagnon.

Zmarszczył brwi, ale widziałam wzbierające w jego oczach podniecenie. Miał ofiarę. Teraz mógł zacząć śledztwo. Zastanawiałam się, czy w ogóle był poruszony, czy był to dla niego po prostu problem do rozwiązania. Znaleźć złego człowieka. Przechytrzyć mordercę. Słyszałam już wymiany żartów i dowcipów nad zmasakrowanymi ciałami ofiar. Dla niektórych był to sposób na uporanie się z okrucieństwem przemocy, bariera mająca chronić przed rodziennym obcowaniem z ofiarami zabójstw. Grobowy humor. Schować przerażenie pod maską męskiej pyszałkowatości. U niektórych było to jednak coś więcej. Podejrzewałam, że Claudel należał do tej grupy.

Przyglądałam mu się przez kilka sekund. Na korytarzu zadzwonił telefon. Pomimo że naprawdę nie lubiłam tego faceta, muszę przyznać, że zależało mi na jego dobrej o mnie opinii. Chciałam zyskać jego aprobatę. Chciałam, żeby mnie lubił. Chciałam, żeby oni wszyscy mnie akceptowali, żebym należała do ich kasty.

Przez głowę przemknął mi wizerunek doktor Lentz, pani psycholog, która mówiła kiedyś na wykładzie: “Tempe, jesteś dzieckiem alkoholika. Szukasz zainteresowania i uwagi, których on ci nie okazywał. Szukasz akceptacji tatusia, więc starasz się każdemu przypodobać".

Dzięki niej dotarło to do mnie, ale nie udało jej się mnie z tego wyleczyć. Musiałam się z tym uporać sama. Czasami przesadzałam i niektórzy uważali, że jestem upierdliwa. Z Claudelem tak jednak nie było. Uświadomiłam sobie, że unikam konfrontacji.

Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam mówić, starannie dobierając słowa.

– Monsieur Cłaudel, czy rozważał pan taką możliwość, że to morderstwo jest powiązane z innymi, które wydarzyły się w ciągu ostatnich dwóch lat?

Jego twarz zastygła, wargi cofnęły się tak głęboko, że były prawie niewidoczne. Zza kołnierzyka zaczęła wyłaniać się czerwona plama, która rosła, ogarniając powoli szyję i twarz. Odezwał się lodowatym tonem.

– Na przykład jakich? – Ani drgnął przy tym.

– Na przykład Chantale Trottier – ciągnęłam. – Zamordowano ją w październiku dziewięćdziesiątego trzeciego. Została poćwiartowana, skrócona o głowę i wybebeszona. – Spojrzałam mu prosto w twarz. – To, co z niej zostało, znaleziono w plastikowych workach na śmieci.

Podniósł obie ręce na wysokość ust, splótł je i zaczął pukać palcami w wargi. Jego idealnie dobrane złote spinki do mankietów nienagannie skrojonej koszuli zabrzęczały cicho. Spojrzał mi prosto w oczy.

– Miss Brennan – powiedział, wyraźnie akcentując angielski kwalifikator. – Powinna pani skoncentrować się raczej na tym, w czym jest pani specjalistką. Myślę, że udałoby się nam samym zauważyć jakiekolwiek powiązania między zbrodniami popełnianymi na terenie znajdującym się pod naszą jurysdykcją. Te morderstwa nie mają ze sobą nic wspólnego.

Ignorując krytykę, nie dawałam za wygraną.

– Obie ofiary to kobiety. Obydwie zamordowano w ciągu ostatnich dwóch lat. Na obu ciałach stwierdzono ślady okaleczenia czy próby…

Tak starannie wypracowane opanowanie nie wytrzymało i wybuchnął niepowstrzymanym gniewem.

– Do cholery! – wypalił. – Co pani pie…

Jego usta nadęły się, żeby wyrzucić to mało grzeczne słowo, ale zdążył się powstrzymać w ostatnim momencie. Udało mu się nieco uspokoić, chociaż widać było, że wiele go to kosztowało.

– Czy zawsze pani tak wyolbrzymia?

– Niech pan się nad tym zastanowi – rzuciłam chłodno.

Cała trzęsłam się z wściekłości, kiedy wstałam, żeby zamknąć za nim drzwi.

4

Powinno być przyjemnie siedzieć w saunie i pocić się. Odreagować. O to mi właśnie chodziło. Parę kilometrów na StairMasterze, rundka na siłowni, a później błogie lenistwo. Jak wszystko tego dnia, sala gimnastyczna też mnie jednak rozczarowała. Wysiłek fizyczny rozładował trochę nagromadzonego we mnie gniewu, ale cały czas czułam się pobudzona. Wiedziałam, że Claudel to dupek. Chodząc po StairMasterze wyzywałam go w rytm kroków. Dupek. Palant. Kretyn. Dwusylabowe sprawdzały się najlepiej. Do takiego właśnie doszłam wniosku, ale niewiele więcej. Na jakiś czas zajęło to moje myśli, ale teraz, kiedy już trochę ochłonęłam, nie mogłam przestać myśleć o morderstwach. Isabelle Gagnon. Chantale Trottier. Obracałam w myślach te nazwiska, jak ziarnka grochu na talerzu.

Podniosłam nieco ręcznik i zaczęłam, chwila po chwili, przypominać sobie wydarzenia dzisiejszego dnia. Kiedy Cłaudel wyszedł, poszłam do Denisa spytać, kiedy będzie gotowy szkielet Gagnon. Chciałam obejrzeć go bardzo dokładnie, żeby sprawdzić, czy nie ma na nim jakichś śladów obrażeń. Pęknięć. Głębokich ran. Czegokolwiek. Coś w sposobie, w jaki poćwiartowano ciało, nie dawało mi spokoju. Chciałam się dobrze przyjrzeć śladom nacięć. Były jednak jakieś problemy z aparaturą do odkażania. Kości miały być gotowe dopiero następnego dnia.

Poszłam więc do centralnego archiwum i wyciągnęłam skoroszyt z dokumentami dotyczącymi Trottier. Całe popołudnie spędziłam potem ślęcząc nad raportami policyjnymi, wynikami autopsji, raportem toksykologicznym i zdjęciami. Coś błąkało się po obrzeżach komórek mojej pamięci nie dając mi spokoju, coś, co kazało mi myśleć, że te dwie sprawy są powiązane. Jakiś zapomniany szczegół na granicy świadomości łączył obie ofiary w sposób, którego nie rozumiałam. Jakieś wspomnienie, do którego chwilowo nie miałam dostępu, mówiło mi, że nie chodzi tylko o okaleczenie (i zapakowanie w worki). Chciałam znaleźć związek.

Poprawiłam ręcznik i wytarłam pot z twarzy. Skóra na koniuszkach moich palców była pomarszczona. Oprócz tego, wszędzie byłam gładka jak jedwab. Byłam zdecydowanie krótkodystansowcem. Nie wytrzymywałam gorąca dłużej niż dwadzieścia minut, niezależnie od przypisywanych saunie korzyści zdrowotnych. Jeszcze pięć.

Chantale Trottier zabito niecały rok temu, jesienią tego roku, kiedy zaczęłam pracować w laboratorium na cały etat. Miała szesnaście lat. Na swoim biurku rozłożyłam zdjęcia z jej autopsji, chociaż i tak ich nie potrzebowałam. Pamiętałam ją bardzo wyraźnie, w najdrobniejszych szczegółach pamiętałam też dzień, kiedy trafiła do kostnicy.

22 października, tego popołudnia, kiedy było przyjęcie z ostrygami. Był to piątek i większość personelu wyszła z pracy szybciej, żeby napić się piwa i rozkoszować się opróżnianiem skrzynek Malpequesa, co jest tutaj jesienną tradycją.

W tłumie kłębiącym się w pokoju konferencyjnym zauważyłam LaManche'a rozmawiającego przez telefon. Ręką zasłaniał jedno ucho, żeby się odgrodzić od hałasu panującego na przyjęciu. Obserwowałam go. Gdy odłożył słuchawkę, omiótł spojrzeniem salę. Zauważywszy mnie, jedną ręką gestem pokazał mi, żebym spotkała się z nim w holu. Kiedy namierzył Bergerona, a ten zwrócił na niego uwagę, przekazał tę samą wiadomość. W windzie, pięć minut później, wyjaśnił, o co chodzi. Właśnie przywieziono młodą dziewczynę. Ciało nosiło ślady mocnego pobicia i było poćwiartowane. Nie było szans na wizualne zidentyfikowanie ofiary. Chciał, żeby Bergeron rzucił okiem na zęby. A ja miałabym przyjrzeć się nacięciom na kościach.