Chociaż trzęsłam się i pękała mi głowa, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że nie jestem w swoim łóżku. Moja prawa ręka natrafiła na gałązki i liście. Wtedy otworzyłam oczy, nie było rady.
Siedziałam w lesie. Miałam przemoczone ubrania i byłam przykryta błotem. Na ziemi wokół mnie leżało dużo gałązek i liści, a powietrze nasączone było zapachem gleby i roślinności, która stanie się glebą. Nad sobą widziałam plątaninę gałęzi, ich ciemne, pajęcze palce na tle ciemnego aksamitu nieba. Za koronami drzew migotały miliony gwiazd.
Pamięć zaczęła działać. Burza. Brama. Ścieżka. Ale jak to się stało, że tu leżę? To, co czułam, to nie był żaden kac, najwyżej jakaś parodia.
Przejechałam na próbę ręką po tyle głowy. Wyczułam pod włosami guz wielkości cytryny. Super. Znokautowana dwukrotnie w ciągu jednego tygodnia. Większość bokserów rzadziej obrywa.
Ale jak to się stało? Potknęłam się i upadłam? Uderzył mnie konar jakiegoś drzewa? Burza zrobiła wiele zamieszania, ale nie było koło mnie żadnych dużych gałęzi. Nie pamiętałam i mało mnie to obchodziło. Chciałam po prostu już iść.
Walcząc z mdłościami, na czworakach zaczęłam szukać latarki. Znalazłam ją. Była do połowy zagrzebana w błocie, więc wytarłam ją i włączyłam Ku mojemu zdziwieniu, działała. Skupiając całą uwagę na swoich trzęsących się nogach, wstałam i znowu fajerwerki eksplodowały w mojej głowie. Oparłam się ręką o drewno i zaczęło mi się zbierać na wymioty.
Poczułam w ustach smak żółci, a wraz z nim do głowy przychodziły mi kolejne pytania. Kiedy jadłam? Wczoraj wieczorem? Dziś wieczorem? Która jest godzina? Od jak dawna tu jestem? Burza się skończyła i pojawiły się gwiazdy. I ciągle jeszcze była noc. I byłam przemarznięta do kości. To wszystko, co wiedziałam.
Kiedy skurcze żołądka się skończyły, wyprostowałam się powoli i oświetliłam latarką teren wokół siebie, szukając ścieżki. Widok promyka światła tańczącego po ściółce przywołał kolejne wspomnienie. Zakopany worek. Wraz z tym wspomnieniem pojawił się strach. Zacisnęłam rękę na latarce i wykonałam pełny obrót, żeby upewnić się, że nikogo za mną nie ma.
A co do worka, gdzie on był? Powoli wracała mi pamięć, ale ciągle jeszcze fragmentaryczna. Oczyma wyobraźni widziałam ten worek, ale nie mogłam go zlokalizować na ziemi.
Przeszukałam otaczającą mnie roślinność, szukając miejsca pochówku Głowę przeszywał mi ból i cały czas miałam mdłości, ale żołądek był już pusty i suche, wstrząsające mną odruchy wymiotne sprawiały, że bolały mnie boki, a oczy łzawiły. Cały czas stałam, opierając się o drzewo, i czekałam, aż żołądek się uspokoi. Dochodziło mnie brzęczenie chrząszczy rozgrzewających się przed pierwszym po burzy występem. Miałam wrażenie, że ich muzyka to żwir, który ktoś wtłacza w moje uszy, a następnie szoruje nim mój mózg.
Kiedy w końcu znalazłam, okazało się, że worek leżał zaledwie trzy metry ode mnie. Trzęsąc się tak bardzo, że z trudem udawało mi się trzymać latarkę w miarę nieruchomo, zobaczyłam go. Leżał w takiej samej pozycji, jak to zapamiętałam, ale więcej plastiku było odsłonięte. Otoczony był wypełnioną wodą deszczową fosą, a i na samym pomarszczonym worku gdzieniegdzie uformowały się małe kałuże.
Nie będąc w stanie wygrzebać worka, po prostu stałam i się w niego wpatrywałam. Wiedziałam, że trzeba profesjonalnie przeszukać to miejsce, ale obawiałam się, że zanim specjalna ekipa się tu zjawi, ktoś może coś zmienić albo usunąć szczątki. Chciało mi się płakać z frustracji.
A, to jest naprawdę świetny pomysł, Brennan. Płacz. Może ktoś przyjdzie i cię uratuje…
Stałam, trzęsąc się z zimna i Bóg wie jeszcze czego i starałam się skupić, ale komórki mózgowe nie były skłonne do współpracy, zatrzaskując drzwi i odmawiając wszelkich kontaktów.
Kontakt. Telefon. To dotarło.
Namierzyłam krawędź zarośniętej ścieżki i ruszyłam w stronę wyjścia z lasu. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Nie pamiętałam drogi w tamtą stronę i miałam mocno niejasne wyobrażenie o tym, jak stąd wyjść. Poczucie orientacji zniknęło razem z pamięcią krótkotrwałą. Nagle bez ostrzeżenia zgasła latarka i znalazłam się w prawie zupełnej ciemności, rozpraszanej tylko słabym światłem gwiazd. Potrząsanie latarką nie przyniosło rezultatu, podobnie jak przeklinanie jej.
– Cholera! – Przynajmniej próbowałam.
Wytężyłam słuch, starając się zlokalizować jakiś dźwięk, który pomógłby mi znaleźć właściwy kierunek. Słyszałam jednak tylko chrząszcze, ze wszystkich stron. Zewsząd brzęczenie. Nic z tego nie będzie.
Próbowałam odróżnić cienie niskiej roślinności od cieniów wyższej i powlokłam się w stronę, w którą zwrócona była moja głowa. Plan równie dobry, jak każdy inny. Niewidoczne gałęzie haczyły moje włosy i ubranie, a liany i pnącza krępowały mi nogi.
Nie jesteś na ścieżce, Brennan. Robi się coraz gęściej. Zastanawiałam się, w którą stronę się skierować, kiedy się pośliznęłam. Upadłam do przodu, lądując twardo na rękach i jednym kolanie. Stopy miałam uwięzione, a wyrzucone do przodu kolano było wciśnięte w coś, co wydawało się być sypką ziemią. Latarka wypadła mi z ręki i ożyła, kiedy uderzyła w ziemię. Potoczyła się kawałek i teraz była skierowana w moją stronę. Dobywał się z niej promień dziwnego, żółtego światła. Spojrzałam na nogi i zobaczyłam, że zanurzone są w jakiejś ciemnej i ciasnej przestrzeni.
Z sercem na ramieniu, ruchem wahadłowym, jak krab na plaży, zaczęłam czołgać się w stronę światła. Skierowałam latarkę na miejsce, w którym upadłam, i zobaczyłam mały krater. Zionął świeżą ziemią i wyglądał jak niezagojona rana. Wokół dołka leżała sypka ziemia, tworząca jakby malutki wał.
Oświetliłam wnętrze krateru. Nie był duży, miał z sześćdziesiąt centymetrów średnicy i metr głębokości. Potykając się, postawiłam nogę zbyt blisko jamy i osunęło się do niej trochę ziemi. Zupełnie jak przy wysypywaniu musli z pudełka, pomyślałam. Już chwilę wcześniej, kiedy się przewróciłam, musiałam wsypać trochę do środka.
Przyglądałam się, jak ziemia zbiera się w mały kopczyk na dnie jamy Coś mi tu nie pasowało. Potem zrozumiałam. Ziemia była prawie zupełnie sucha. Nawet mój otępiały mózg wiedział, co to znaczy. Ta jama była albo przykryta, albo wykopana już po deszczu.
Przeszły mnie ciarki i zaczęłam pocierać ramiona rękoma, żeby zrobiło mi się cieplej. Cały czas byłam przemoczona, a burza zostawiła po sobie zimne powietrze. Ruchy ramion wcale mnie nie rozgrzały, a latarka nie oświetlała jamy. Spuściłam ręce i poprawiam latarkę. Dlaczego ktoś miałby…
Prawdziwe pytanie przedarło się z hukiem do mojej świadomości i mój żołądek gwałtownie się ścisnął. Kto? Kto przyszedł tutaj wykopać albo opróżnić tę dziurę? Czy on, albo ona, jest tutaj teraz? Ta myśl pobudziła mnie do działania. Okręciłam się o 360 stopni, oświetlając teren wokół siebie. Ból przeszył moją głowę, a serce zaczęło mi bić trzy razy szybciej.
Nie wiem, co spodziewałam się zobaczyć. Wściekłego dobermana z pianą na ustach? Normana Batesa z matką? Hannibala Lectera? A może sławnego kpiarza George'a Burnsa? Żadne z nich się nie pojawiło. Byłam sam wśród drzew, pnączy i słabego światła gwiazd.
Tym, co zobaczyłam w niespokojnym promieniu latarki, była ścieżka. Zostawiłam świeży dół i utykając podeszłam z powrotem do na wpół zakopanego worka. Nogami nagarnęłam liści, żeby go zamaskować. Ten prowizoryczny kamuflaż nie zmyliłby osoby, która go tu przyniosła, ale być może ukryje worek przed przypadkowym okiem.
Kiedy uznałam, że worek jest wystarczająco schowany, wyjęłam z kieszeni mój obronny spray i położyłam go na pobliskim drzewie, w miejscu, gdzie rozwidlały się gałęzie, żeby oznaczyć miejsce. Ruszyłam ścieżką, ale cały czas potykałam się o pnącza i korzenie i z trudem trzymałam się na nogach. Przemieszczałam się bardzo powoli, bo w nogach w ogóle nie miałam czucia, jakby je znieczulono do zabiegu.