W miejscu, gdzie ścieżka krzyżowała się ze żwirową drogą, umieściłam po jednej rękawicy w rozwidleniach pobliskich drzew i ruszyłam w strony bramy. Było mi niedobrze i byłam wyczerpana, a do tego bałam się, że przegapię wyjście. Już niedługo poziom adrenaliny spadnie i wtedy się załamię. Kiedy nadejdzie ten moment, chciałabym już być gdzieś indziej.
Moja stara mazda stała tam, gdzie ją zostawiłam. Nie patrząc ani na lewo, ani na prawo, zataczając się, przeszłam przez ulicę, nie myśląc o tym, kto może na mnie czekać. Prawie bez czucia, wkładałam rękę do kolejnych kieszeni, starając się trafić na klucze. Kiedy je znalazłam, przeklęłam siebie w duchu za to, że noszę ich tak wiele na jednym kółku. Trzęsłam się, klęłam, dwukrotnie upuściłam klucze, wygrzebałam kluczyki od samochodu, otworzyłam drzwi i usiadłam za kierownicą.
Zamknęłam drzwi, oparłam ręce na kierownicy, a na nich głowę. Czułam, że potrzebuję snu, żeby uciec od rzeczywistości. Wiedziałam, że nie wolno ulec mi tej pokusie. Gdzieś tam może ktoś być, obserwować mnie i zastanawiać się nad tym, co zrobić.
Kolejnym błędem, przypomniałam sobie, kiedy opadały mi powieki, byłoby pozostanie na miejscu choćby przez chwilę.
Fragmenty myśli przebiegały mi chaotycznie przez głowę. Ponownie pojawił się George Burns ze swoim credo: “Zawsze mnie interesuje przyszłość. Mam zamiar spędzić w niej resztę życia".
Wyprostowałam się gwałtownie i opuściłam ręce na kolana. Ukłucie bólu pomogło rozjaśnić mi umysł.
Nie zwymiotowałam. To był już postęp.
– Jeśli chcesz mieć przyszłość, lepiej zbieraj dupę w troki, Brennan.
Mój głos dudnił w małej, zamkniętej przestrzeni, ale on też pomógł mi wrócić do teraźniejszości. Włączyłam silnik i na zegarze na tablicy rozdzielczej rozbłysły zielone cyfry. 2:15. O której wyszłam?
Cały czas się trzęsąc, podkręciłam ciepło, chociaż wcale nie byłam pewna, czy to coś pomoże. Uczucie chłodu tylko po części miało swe źródło w wietrze i zimnym, nocnym powietrzu. W mojej duszy panował inny chłód, którego nie sposób ogrzać gorącym powietrzem.
Ruszyłam, nie patrząc do tyłu.
Przesuwałam mydło po piersiach, wielokrotnie zataczając nim kółka wokół każdej z nich. Chciałam, żeby słodko pachnąca piana oczyściła mnie z wydarzeń nocy. Zwróciłam twarz w stronę rozpryskującej się z prysznica wody, która boleśnie smagała moją głowę i spływała po ciele. Woda niedługo zrobi się zimna. Stałam pod prysznicem już od dwudziestu minut, starając się pozbyć uczucia zimna i uciszyć głosy w mojej głowie.
Gorąco, unosząca się para i zapach jaśminu powinny rozluźnić moje mięśnie, mnie samą i przynieść ulgę w bólu. Ale tak się nie stało. Przez cały czas nasłuchiwałam dźwięków spoza mojego prostokątu pary. Czekałam na dźwięk telefonu. Bojąc się, że przegapię telefon Ryana, przyniosłam ze sobą słuchawkę do łazienki.
Zadzwoniłam na komisariat, jak tylko znalazłam się w domu, nawet przed zdjęciem z siebie przemoczonych ubrań. Dyżurująca policjantka odniosła się do mojej prośby sceptycznie, nie chciała budzić detektywa w śródku nocy. Stanowczo odmówiła mi podania domowego numeru telefonu Ryna, a zostawiłam jego wizytówkę w pracy. Stojąc na środku dużego pokoju z pękającą z bólu głową, trzęsąc się i czując, że żołądek przygotowuje się do kolejnej ofensywy, nie byłam w nastroju do dyskusji. Moje słowa i ton, jakim je powiedziałam, przekonały ją. Przeproszę jutro.
To było pół godziny temu. Czułam tył głowy. Guz ciągle tam był. Miałam, wrażenie, że pod moimi mokrymi włosami mam jajko na twardo, bardzo wrażliwe na dotyk. Nim weszłam pod prysznic, zrobiłam to, co mi zalecano w innych sytuacjach, kiedy uderzono mnie w głowę. Obejrzałam swoje źrenice, odwróciłam mocno głowę w prawo i w lewo i uszczypnęłam się kilkakrotnie w ręce i stopy, żeby sprawdzić czucie. Wszystko wydawało się na miejscu i działało raczej bez zarzutu. Jeśli miałam wstrząs mózgu, to musiał być lekki.
Wyłączyłam wodę i wyszłam spod prysznica. Telefon leżał tam, gdzie go położyłam, milczący i obojętny.
Cholera. Gdzie on jest?
Wytarłam się i wśliznęłam w swój znoszony stary, aksamitny szlafrok i zawinęłam włosy w ręcznik. Sprawdziłam automatyczną sekretarkę, żeby mieć absolutną pewność, iż nie przegapiłam telefonu. Nie paliło się czerwone światełko. Cholera. Odkładając słuchawkę na miejsce, sprawdziłam, czy działa. Ciągły sygnał. Oczywiście, że działa. Byłam po prostu podniecona.
Położyłam się na kanapie i postawiłam telefon na stoliku. Na pewno wkrótce zadzwoni. Nie ma sensu kłaść się do łóżka. Zamknęłam oczy, chcąc trochę odpocząć przed przygotowaniem sobie czegoś do jedzenia. Ale zimno, stres, zmęczenie i cios w głowę sprawiły, że ogarnęła i powaliła mnie taka fala wyczerpania, że natychmiast pogrążyłam się w głębokim, acz niespokojnym śnie. Nie było tej przyjemnej fazy przejściowej między snem a jawą, po prostu straciłam świadomość.
Stałam na zewnątrz płotu i patrzyłam, jak ktoś kopie ogromną łopatą. Za każdym razem, kiedy łopata wyłaniała się z ziemi, roiło się od szczurów. Kiedy spojrzałam na dół, szczury były wszędzie. Musiałam je cały czas kopać, żeby nie wchodziły na moje stopy. Postać z łopatą była widoczna jak za mgłą, ale kiedy się odwróciła, zobaczyłam, że to Pete. Wskazał na mnie i coś powiedział, ale nie wiedziałam, co. Zaczął do mnie krzyczeć i przywoływać mnie gestem. Jego usta były okrągłym, czarnym kółkiem, które robiło się coraz większe, wchłaniało jego twarz, zamieniając ją w przeraźliwą maskę klowna.
Szczury przebiegały po moich stopach. Jeden ciągnął głowę Isabelle i Gangnon. Jego zęby kurczowo zaciskały się na jej włosach, kiedy targał ją przez trawnik.
Próbowałam uciekać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Zapadłam się w ziemię i stałam w grobie, a wokół mnie pojawiało się coraz więcej piasku. Z góry spoglądali na mnie Charbonneau i Claudel. Usiłowałam mówić, ale nie dobywały się z moich ust żadne słowa. Chciałam, żeby mnie wydostali Wyciągnęłam do nich ręce, ale oni nie zwracali na mnie uwagi.
Potem dołączyła do nich jakaś inna postać – mężczyzna w długich szatach i dziwacznej czapce. Spojrzał na mnie i spytał, czy byłam bierzmowana. Nie mogłam odpowiedzieć. Wtedy on powiedział, że znajduję się na terenie należącym do kościoła i że nie mogę tu zostać. Powiedział też, że tylko ci, którzy pracują na rzecz kościoła, mogą znajdować się na jego terenie. Jego sutanna trzepotała na wietrze i bałam się, że jego czapka spadnie do grobu. Starał się przytrzymywać swój ornat jedną ręką, a drugą wystukiwać numer na telefonie komórkowym. Telefon zaczął dzwonić, ale on to ignorował. Dzwonił i dzwonił…
Mój telefon na stoliku też. W końcu zrozumiałam, że to nie ten sam, co w moim śnie. Na wpół przytomna, sięgnęłam po słuchawkę.
– Mm. Mhm – powiedziałam ochrypłym głosem.
– Brennan?
Anglojęzyczny. Szorstki. Znajomy. Starałam się oprzytomnieć.
– Tak? – Spojrzałam na nadgarstek. Nie było zegarka.
– Mówi Ryan. Lepiej, żeby to było coś ważnego.
– Która jest godzina? – Nie miałam pojęcia, czy spałam pięć minut czy pięć godzin. Na tym polega chyba starzenie się.
– Piętnaście po czwartej.
– To proszę o sekundę…
Odłożyłam słuczawkę i powlokłam się do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą i zabulgotałam, potem podskoczyłam jeszcze w miejscu. Wracając do telefonu, poprawiłam turban. Nie chciałam potęgować jego rozdrażnienia, każąc mu czekać, ale jeszcze bardziej nie chciałam charczeć ani się plątać. Lepiej poświęcić minutkę, żeby oprzytomnieć.
– No dobra, już jestem. Przepraszam.
– W czym problem?
– Hm. Pojechałam dziś wieczorem do St. Lambert – zaczęłam. Chciałam powiedzieć mu wystarczająco dużo, ale nie wdawać się w szczegóły kwadrans po czwartej. – Znalazłam miejsce, które St. Jacques zaznaczył X-em. Jest to jakiś opuszczony teren kościelny.
– I odszukali mnie o czwartej rano, żebym to usłyszał?
– Znalazłam ciało. Jest w daleko posuniętym stanie rozkładu. Sądząc po zapachu, prawdopodobnie zostało z niego niewiele więcej, niż szkielet, Musimy tam pojechać natychmiast, żeby ktoś się na nie nie nadział albo miejscowe psy nie miały kościelnej kolacji…