Выбрать главу

– No.

– Bądź ze mną szczery.

Milczał przez chwilę, po czym powiedział:

– Ja bym stawiał na niego. Zbieg okoliczności wydaje się zbyt nieprawdopodobny.

Zdawałam sobie z tego sprawę, ale wcale nie chciałam tego usłyszeć. Co więcej, w ogóle nie chciałam się zastanawiać, co z tego wynika. Wskazałam gestem na czaszkę.

– Z ciała, które znaleźliśmy w St. Lambert?

– Cóż, to twoja specjalność.

Wziął ostatniego macha, zgasił papierosa pod wodą z kranu i rozejrzał się za jakimś miejscem, żeby położyć niedopałek. Odepchnęłam blat i otworzyłam szafkę z workiem na śmieci. Kiedy się prostował, położyłam rękę na jego przedramieniu.

– Ryan, myślisz, że zwariowałam? Myślisz, że przypuszczenie, że to seryjny morderca to tylko wytwór mojej wyobraźni? Wyprostował się i wbił we mnie wzrok.

– Nie wiem. Po prostu nie wiem. Może masz rację. Cztery martwe kobiety w ciągu dwóch lat, z których wszystkie poćwiartowano albo rozcięto, albo i to, i to. Może piąta. Może są jakieś podobieństwa w metodzie okaleczenia. Poza tym wciskanie przedmiotów w ciała. Ale to wszystko. Jak na razie, nie ma żadnych innych podobieństw. Może sprawy są powiązane. A może nie. Może krąży brygada sadystów, którzy działają niezależnie od siebie. Może to St. Jacques załatwił je wszystkie. A może on po prostu lubi zbierać historie o wyczynach innych. Może to jedna osoba, ale wcale nie on. Może właśnie teraz snuje plany dotyczące swojego kolejnego wyczynu. Może ten sukinsyn właśnie podrzucił czaszkę pod twoim domem, a może to wcale nie on. Nie wiem. Ale wiem, że jakiś chory dupek dzisiejszej nocy umieścił czaszkę w twoich petuniach. Słuchaj, nie chcę, żebyś ryzykowała. Chcę, żebyś mi dała słowo, ze będziesz ostrożna. Żadnych kolejnych wypadów.

Znowu ten ojcowski ton.

– To była pietruszka.

– Co? – Powiedział to bardzo ostro, żeby zniechęcić mnie do dowcipkowania.

– To w takim razie chcesz, żebym co robiła?

– Na razie, żadnych tajemniczych wycieczek. – Wskazał palcem na worek. – I powiesz mi, kto tam jest.

Spojrzał na zegarek.

– Jezu. Piętnaście po trzeciej. Nie jestem ci już potrzebny?

– Nie. Dzięki, że przyjechałeś.

– Nie ma sprawy.

Jeszcze raz sprawdził telefon i system alarmowy, wziął plastikowy worek, po czym wypuściłam go frontowym wejściem. Kiedy patrzyłam, jak się oddala, nie mogłam nie zauważyć, że oprócz oczu, dżinsy korzystnie uwydatniały coś jeszcze. Brennan! Za dużo herbaty. Albo za mało czegoś innego.

Dokładnie o czwartej dwadzieścia siedem znowu zaczął się koszmar. Najpierw myślałam, że mi się śni, że po prostu odtwarzam wcześniejsze wydarzenia. Ale w gruncie rzeczy, to ja tak naprawdę nie zasnęłam. Leżałam na łóżku, starając się rozluźnić i zebrać swoje myśli. Ale dźwięk, który usłyszałam, był bez wątpienia prawdziwy. Wiedziałam, co to za dźwięk i co to znaczy. Pisk systemu alarmowego oznaczał, że otworzono któreś drzwi albo okno. Intruz wrócił i dostał się do środka.

Serce zaczęło walić mi jak młotem i poczułam, że wraca strach, najpierw duszący i paraliżujący, po chwili jednak wyzwolił falę adrenaliny, co mnie natychmiast oprzytomniło, ale nadal nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Co robić? Walczyć? Uciekać? Moje palce zacisnęły się na krawędzi koca. Byłam kompletnie zdezorientowana. Jak mu się udało przedostać koło radiowozów? W którym jest pokoju? Nóż! Był na kuchennym blacie! Leżałam sztywno, rozważając różne możliwości. Ryan sprawdził telefony, ale chciałam spać spokojnie, więc wyłączyłam z gniazdka ten stojący w sypialni. Czy zdołam znaleźć kabel, namierzyć małą trójkątną wtyczkę i zadzwonić, nim zostanę zatakowana? Ryan mówił, że gdzie stoją radiowozy? Jeśli otworzyłabym okno od sypialni i zaczęłabym krzyczeć, czy policjanci by mnie usłyszeli i zdążyli zareagować na czas?

Nasłuchiwałam jakichś symptomów ruchu w panującej wokół mnie ciemności. Właśnie! Ciche plaśnięcie. W przedpokoju? Wstrzymałam oddech. Siekaczami przygryzłam dolną wargę.

Chrobot na marmurowej posadzce. Blisko przedpokoju. Czy to może być Birdie? Nie, ten dźwięk wywołało coś znacznie cięższego. Znowu!

Delikatne drapanie, jakby o ścianę, a nie o podłogę. Zbyt wysoko jak dla kota.

Przez głowę przebiegło mi wspomnienie z Afryki. Nocna jazda w Ambn seli. Lampart, zastygły w światłach reflektorów dźipa, przykucnięty, z napn;

źonymi mięśniami, wciągający nocne powietrze przez nos, bezgłośnie zbliź;i jacy się do niczego nie podejrzewającej gazeli. Czy mój prześladowca był podobnie jak on panem ciemności, który zmierza w stronę mojej sypialni? Odcina mi drogi odwrotu? Co on robi? Dlaczego wrócił? Co powinnam zrobić? Na pewno coś! Nie leż tutaj i nie czekaj. Zrób coś!

Telefon! Spróbuję zadzwonić. Za oknami są przecież policyjne radiowozy. Dyżurujący policjant się z nimi skontaktuje. Czy uda mi się dosięgnąć do telefonu, nie zdradzając swojej pozycji? Czy tak naprawdę ma to jakieś znaczenie?

Powoli uniosłam kołdrę i ułożyłam się płasko na plecach. Szelest pościeli wydawał mi się głośny jak grzmot.

Coś ponownie podrapało ścianę. Głośniej. Bliżej. Jakby intruz zrobił się pewniejszy siebie, jakby mniej już mu zależało na ostrożności.

Z zesztywniałymi mięśniami i napiętymi ścięgnami zaczęłam powolutku przesuwać się na lewą stronę łóżka. Panujące w pokoju egipskie ciemności utrudniały mi orientację. Dlaczego zaciągnęłam zasłonę? Dlaczego odłączyłam ten telefon, żeby pospać chwilę dłużej? Głupia. Głupia. Głupia. Znajdź kabel, znajdź wtyczkę i w ciemności wystukaj 911. Sporządziłam w myślach inwentarz rzeczy znajdujących się na szafce nocnej i wytyczyłam drogę, którą powinna wybrać moja ręka. Będę musiała zsunąć się na podłogę, żeby dosięgnąć mikrofonu w telefonie.

Kiedy już byłam po lewej stronie łóżka, uniosłam się na łokciach. Usiłowałam przebić oczyma ciemności, ale udało mi się tylko namierzyć drzwi prowadzące do sypialni. Były słabo podświetlone z tyłu jakimś urządzeniem z żarzącą się tarczą. W drzwiach nie było widać żadnej sylwetki.

Zachęcona tym, spuściłam lewą nogę z łóżka i zaczęłam ją bardzo powoli opuszczać ku podłodze. Wtedy w drzwiach mignął cień i moja noga zastygła w pół drogi, a wszystkie mięśnie zesztywniały mi ze strachu.

To już koniec, pomyślałam. W swoim własnym łóżku. Sama. Przed domem czterech gliniarzy, nieświadomych niczego. Przed oczyma stanęły mi tamte cztery kobiety, ich kości, ich twarze, ich wypatroszone ciała. Przetykaczka. Figurka. Nie! krzyknął głos w mojej głowie. Nie ja. Proszę. Nie ja. Ile razy zdążę krzyknąć, nim się na mnie rzuci? Nim uciszy krzyki jednym pociągnięciem ostrza po moim gardle? Czy wystarczy, żeby zaalarmować policjantów na zewnątrz?

Moje oczy szaleńczo miotały się w tę i z powrotem, jak ślepia zwierzęcia w potrzasku. Ciemna masa wypełniła przestrzeń za szybą w drzwiach. Ludzka sylwetka. Leżałam niema, nieruchoma, nie będąc nawet w stanie dobyć z siebie swoich ostatnich krzyków.

Sylwetka zawahała się, jakby niepewna swojego następnego ruchu. Była zbyt rozmazana, żeby można zobaczyć jakieś szczegóły. Widziałam tylko postać w drzwiach. Jedynych drzwiach. Boże! Dlaczego nie trzymam w domu pistoletu?

Minęło kilka strasznie długich sekund. Może tamten nie widzi zarysu mojego ciała na brzegu łóżka. Może stamtąd pokój wyglądał na pusty. Czy miał latarkę? Czy włączy światło?

Mój umysł wyrwał się z paraliżu. Czego uczyli na lekcjach samoobrony? Biegnij, jeśli możesz. Nie mogę. Jeśli jesteś przyparta do muru, walcz, aby wygrać. Gryź. Kłuj palcami. Kop. Zrań go! Zasada numer jeden: Nie pozwól mu znaleźć się na tobie! Zasada numer dwa: Nie daj mu się zaskoczyć. Tak. Zaskocz go. Gdyby udało mi się dostać do którychś drzwi wyjściowych, gliny z samochodu mogłyby mnie uratować.

Moja lewa noga była już na podłodze. Cały czas leżąc na plecach, prawą nogę też zaczęłam przesuwać ku krawędzi łóżka, milimetr po milimetrze, okręcając się na pośladkach. Obie nogi miałam już na ziemi, kiedy sylwetka wykonała gwałtowny ruch i oślepiło mnie światło.