Выбрать главу

Czas się wlókł. Widoki nużyły. Staruszka szła powoli w górę ulicy, ciągnąc za sobą wózek załadowany szmatami. Z trudem ciągnęła swój dzisiejszy, łup po nierównym chodniku, ale już po chwili zniknęła za rogiem. Klekot i skrzeczenie jej wózka najpierw przycichło, aż w końcu zupełnie ustało. Żaden inny dźwięk nie mącił ciszy panującej na ulicy.

Spojrzałam na zegarek – ósma czterdzieści. Zrobiło się zupełnie ciemno. Ile czasu powinnam czekać? A jeśli już wyszła? Mam zadzwonić do jej drzwi? Cholera. Dlaczego nie wyciągnęłam od niej godziny? Już teraz było widać niedoskonałości Planu.

Znowu minęło trochę czasu. Może minuta. Już zaczęłam rozważać odejście, kiedy w pokoju na piętrze zapaliło się światło. Niedługo potem pojawiła się Julie, ubrana w krótką bluzkę, spódniczkę mini i kozaki za kolana. Jej twarz, brzuch i uda stanowiły białe plamy w mroku spowijającym werandę. Schowałam się za słupem.

Przez chwilę się wahała – stała z podniesioną brodą i rękoma splecionymi na brzuchu. Wyglądała, jakby sprawdzała, jaki jest ten wieczór. Po chwili zeszła po schodach i ruszyła szybkim krokiem w stronę Ste. Catherine. Ja skrycie za nią, chcąc mieć ją cały czas na oku.

Na rogu zdziwiła mnie, skręcając w lewo, czyli oddalając się od Main. Nie umówiła się przed Granadą? Dokąd ona idzie? Sprawnie przedzierała się przez tłum, w ogóle nie zwracając uwagi na pokrzykiwania “kociaku" i gwizdanie mężczyzn. Frędzle jej kozaków kołysały się rytmicznie. Musiałam się sprężyć, żeby za nią nadążyć.

Im dalej na wschód szłyśmy, tym tłum robił się rzadszy, aż w końcu w ogóle nie było już tłoku. W odpowiedzi na to, zwiększyłam dystans między nami, ale chyba nie było to konieczne. Julie wyglądała tak, jakby nie interesowali ją inni przechodnie i parła przed siebie prosto do celu.

Nie tylko zrobiło się puściej na ulicach, ale też zmienił się klimat okolicy. Teraz dzieliłyśmy Ste. Catherine z dandysami z supermodnymi fryzurami, wysportowanymi ciałami w bluzkach i dżinsach pomalowanych sprayami, z parami tej samej płci, a czasami zdarzali się i transwestyci. Weszłyśmy na teren gejów.

Idąc za Julie, mijałam kawiarnie, księgarnie i restauracje oferuje strawy z różnych stron świata. W końcu skręciła na północ, a potem na wschód, w ślepą uliczkę magazynów i zapuszczonych drewnianych budynków, z których wiele miało okna zasłonięte arkuszami metalu. Niektóre były wyraźnie wyremontowane na biura i sklepy, do wysokości pierwszego piętra, ale i tak wyglądały, jakby od lat nie było tam żadnych klientów. Wzdłuż krawężników po obu stronach ulicy walały się papiery, puszki i butelki. Miejsce to wyglądało jak dekoracja do kolejnego odcinka serialu o wojnie gangów.

Julie podeszła prosto do bramy w połowie kwartału. Otworzyła drzwi z brudną szybą i metalowymi ozdobami, powiedziała coś i zniknęła w środku. Przez szybę, po prawej stronie zauważyłam oświetloną reklamę piwa. Ona też była osłonięta metalową siatką. Napis nad drzwiami ogłaszał skromnie: BIERE ET VIN.

Co teraz? Czy było to miejsce schadzek z prywatnym pokojem na górze albo z tyłu? Czy był to tylko bar, w którym się spotykają i wyjdą z niego razem? Dla moich potrzeb musi to być tylko bar. Jeśli wyszliby osobno po załatwieniu interesów. Wielki Plan wziąłby w łeb. Nie wiedziałabym, jakiego mężczyznę śledzić.

Nie mogłam tak po prostu stać przed wejściem i czekać. W ciemnościach panujących na ulicy zauważyłam jeszcze ciemniejsze miejsce. Uliczka? Przeszłam koło piwiarni, do której weszła Julie, i po przekątnej skierowałam się ku ciemnej plamie. Było to przejście między opuszczonym zakładem fryzjerskim a magazynem, szerokie na ponad pól metra i ciemne jak krypta.

Z bijącym sercem wśliznęłam się do środka i przywarłam do ściany, chowając się za złamanym i pożółkłym słupem w biało-czerwone paski, który wystawał z chodnika. Minęło kilka minut. Powietrze było ciężkie i panowała martwa cisza, którą mącił tylko mój oddech. Nagle usłyszałam szelest i podskoczyłam. Nie byłam sama. Już miałam rzucić się do ucieczki, kiedy jakaś ciemna masa wystrzeliła spod śmieci leżących koło moich nóg i skierowała się na tyły przejścia. Poczułam ucisk w piersiach i ponownie przebiegł mnie zimny dreszcz, pomimo upału.

Wyluzuj się, Brennan. To tylko gryzoń. No, Julie!

Jakby w odpowiedzi, pojawiła się Julie, a za nią mężczyzna w ciemnej bluzie, z napisem L'Universite de Montreal na piersiach. Lewym ramieniem przytrzymywał papierową torebkę.

Serce zaczęło mi bić jeszcze szybciej. Czy to on? Czy to jest ta sam.i twarz, co na zdjęciu zrobionym koło bankomatu? Czy to uciekinier z Bergcr Street? Wysilałam się, żeby zobaczyć jego rysy, ale było zbyt ciemno i był zbyt daleko. Czy rozpoznałabym St. Jacquesa, nawet gdybym mogła mu się dobrze przyjrzeć? Wątpliwe. Zdjęcie było zbyt nieostre, a mężczyzna w mieszkaniu przemknął zbyt szybko.

Obydwoje patrzyli prosto przed siebie i nie dotykali się ani nie rozmawiali. Jak wracające do domu gołębie, szli tą samą trasą, co przed chwilą ja Julie, zmieniając ją dopiero na Ste. Catherine, gdzie ruszyli na południe, zamiast skręcić na zachód. Skręcili jeszcze kilka razy, klucząc po ulicach pełnych zaniedbanych domów i opuszczonych sklepów, ulicach, które były ciemne i szczerze nieprzyjazne.

Trzymałam się pół kwartału z tyłu, świadoma każdego chrobotu i trzasku, bojąc się, że mnie zauważą. Nie miałam żadnej osłony. Gdyby się odwrócili i zobaczyli mnie, nie miałabym żadnego pretekstu, żadnych wystaw sklepowych, które mogłabym oglądać, żadnych bram, w które mogłabym wejść, niczego, za czym mogłabym się schować, ani dosłownie, ani w przenośni. Wtedy mogłabym jedynie iść dalej i mieć nadzieję, ze byłoby gdzie skręcić, nim Julie by mnie rozpoznała. Nie obejrzeli się za siebie.

Przechodziliśmy przez plątaninę uliczek i podjazdów, a każda następa była bardziej opustoszała od poprzedniej. W pewnym momencie z przeciwnej strony nadeszło dwóch mężczyzn, głośno się kłócąc. Miałam nadzieję, że Julie i jej klient nie obejrzą się za nimi. Nie zrobili tego. Cały czas szli przed siebie i zniknęli za kolejnym rogiem. Przyspieszyłam, obawiając się, że zgubię ich w ciągu tych kilku sekund, gdy byli poza zasięgiem wzroku.

Moje obawy sprawdziły się. Kiedy skręciłam, nie było ich. Ulica była pusta i cicha.

Cholera!

Spojrzałam na budynki po obu stronach, przyglądając się po kolei wszystkim metalowym schodom, wszystkim wejściom. Nic. Ani śladu.

Niech to!

Pędziłam po chodniku, wściekła na siebie, że ich zgubiłam. Byłam w połowie drogi do następnego rogu, kiedy otworzyły się jakieś drzwi i stały klient Julie wyszedł na zardzewiały, metalowy balkon kilka metrów po mojej prawej stronie. Stał odwrócony do mnie plecami, na wysokości moich ramion, ale bluza wyglądała na tę samą. Zastygłam w pół kroku, nie będąc w stanie ani jasno myśleć, ani nic zrobić.

Mężczyzna odchrząknął i po chwili wypluł flegmę daleko na chodnik. Poniósł grzbiet ręki do ust, potem wszedł do środka i zamknął drzwi, nieświadomy mojej obecności.

Stałam tak, jak przedtem, nogi miałam jak z gumy i nie byłam w stanie się ruszyć.

Świetne posunięcie, Brennan. Spanikuj i spaprz sprawę! Może wysłać sygnał świetlny i włączyć syrenę?

Budynek, w którym zniknął, wyglądał na jedyny w rzędzie, który jako tako się trzymał. Gdyby go zburzyć, runąłby cały rząd. Tabliczka na nim oznajmiała: LE ST. VITUS i oferowała CHAMBRES TOURISTIQUES. Pokoje dla turystów. Zgadza się.

Czy było to jego mieszkanie, czy tylko miejscem schadzek? Przygotowałam się na dalsze czekanie.

Znowu zaczęłam się rozglądać za miejsce, w którym mogłabym się schować. I znowu zauważyłam coś, co wyglądało jak wnęka, po drugiej stronie ulicy. Przeszłam przez ulicę i okazało się, że się nie pomyliłam. Może szybko się uczę. Może po prostu miałam szczęście.

Wstrzymałam oddech i wśliznęłam się w ciemność mojej nowej kryjówki. Czułam się tak, jakbym znalazła się w pojemniku na śmieci. Powietrze było ciepłe i ciężkie, śmierdziało moczem i gnijącymi odpadkami.