Выбрать главу

Coś się stanie. Coś się stanie… Dietrich nie mógł skupić się na smarowaniu skomplikowanych mechanizmów, nie rejestrował upływu czasu. Znudzony pers wskoczył na biurko, jego puchaty ogon momentalnie zajął się od świeczki. Kot stał i z pewnym zdziwieniem patrzył na swoje płonące ciało. W tym momencie rozległ się szczęk zamka. Do mieszkania weszła żona z dziećmi.

Dietrich chwycił kota i wyskoczył do przedpokoju.

– Tadam, tadam! – krzyknął. – To pierwszy płonący kot na świecie!!! – usiłował zgasić koszulą palący się ogon.

Jednak żona nie doceniła dowcipu. Patrzyła w szoku na wylewającą się na przedpokój wodę z wanny, miotającego się kota, i na stojący w ogniu czajnik.

– To jest bardzo dziwne – mówił Gusiew do „Węgierki z Węgier”. – Prowadziliśmy badania nad powtarzającymi się snami, ale do niczego nie doszliśmy.

– Gusiew, nie pierdol – powiedziała Irmina, dając kolejny dowód, że języka polskiego uczył ją ktoś z wielkim talentem, a w dodatku bez żadnych zahamowań. – Ja już szpiegowała we śnie i wiem, że zaraz powiesz mi coś ważnego.

– Niczego ci nie powiem!

– Gusiew! – prawie krzyknęła, śmiejąc się jednocześnie. – Powiesz!

„Pułkownik” tylko wzruszył ramionami.

– Powtarzające się sny? – zapalił papierosa. – Taaaaaaaaaa… Borkowski prowadził badania na ten temat. Wymyślił nawet „uprzyjemniacz snów”. I testował z jednym takim technikiem na Jarku Wiśniowieckim. Tyle tylko, że Jarek nie żyje, dostał udaru w trakcie eksperymentu. A Borkowskiego policja i władze uczelni tak zaszczuty, że się powiesił. Chcesz z nim pogadać? Nie ma sprawy, zawiozę cię na cmentarz!

– Gusiew, nie pierdol, dobrze? – powtórzyła Irmina. – Gdzie jest pokój Borkowskiego?

– O tu! – Gusiew odchylił się na fotelu, otworzył drzwi, wskazał coś w głębi korytarza. – Tu jest! Masz jeszcze nawet policyjne pieczęcie na drzwiach, dziecko. Oryginalne.

– Klucz!

– Na policji, dziecko.

– Gusiew, nie wpieprzaj mnie. Klucz!

Dietrich nie wytrzymał. Także odchylił się na fotelu, wystawiając głowę na korytarz.

– Pani Aniu – krzyknął do portierki. – Pani da klucz od sto szesnaście! Wie pani, ten zapasowy dla sprzątaczek.

– Nie ma sprawy – usłyszeli miły, kobiecy głos, a potem odgłos powolnego człapania zbyt dużych butów. – Tylko lepiej tam nie wchodźcie, panowie doktorowie. Tam atomy latają. Sprzątaczki mi mówiły.

– Tak. Wszystkie trzy – zgodził się Ivan. – W zeszłym tygodniu usiłowaliśmy złapać jednego, ale za szybki, cholernik! Zwiał.

Irmina uśmiechnęła się.

– No. Ja mówię – pani Ania paznokciem usunęła policyjne plomby i kartki z pieczątkami. – Tylko tych aparatów nie włączajcie, panowie doktorowie. Za dużo nieboszczyków już było. Świętej pamięci doktor Borkowski i…

– Magister – sprostował Dietrich, uściślając stopień naukowy kolegi.

Pani Ania odeszła, człapiąc do swojej wieży strażniczej vis-à-vis parkingu, na którym ciągle kradli radia ze wszystkich samochodów. Po chwili usiadła obok śpiącego ochroniarza, który chrapał, a cudze radia miał w dupie.

Gusiew, nagle zdenerwowany, otworzył drzwi i wpuścił ich do środka. Potem cofnął się. Wyjął z szuflady biurka trzy piwa, ustawił butelki pod ścianą, jak skazańców, i przeleciał po nich strugą z gaśnicy śniegowej; stary studencki sposób.

– Dobra, macie zimne – składanym nożem zerwał kapsle. – I co niby chcesz tu znaleźć?

Irmina z wdzięcznością przyjęła piwo. Za oknami słońce wznosiło się coraz wyżej – jedynie w grubych, poniemieckich murach dało się jeszcze jako tako oddychać.

– Gdzie jego notatki?

– Czyje?

– Pan Borkowski. Pisał coś. Nie?

– Wszystkie jego prace znajdziesz w bibliotece.

– Nie wkurzaj mnie, „Sepp”! – dziewczyna nagle odchyliła rękaw, pokazując żyły pokłute jak u narkomanki. – Ten wasz Urząd Bezpieki wymyślił w latach pięćdziesiątych pochodną skopolaminy! Ja już szpiegowała we śnie! – krzyknęła. – Ja już się otarła o śmierć, ale wiem, że Borkowski miał lepszą metodę!

– O kurwa… – szepnął Gusiew. Potrząsnął głową, później znowu wyjął składany nóż. Jednym ruchem otworzył szufladę biurka, podważając zapadkę w kiepskim zamku. – Tego chcesz? – rzucił na blat plik pokrytych drobnym pismem kartek. – Tego chcesz? Pamiętaj tylko, że dwóch ludzi zginęło przez te kartki!

– Tego chcę – Irmina uśmiechnęła się ciepło. Opuściła rękaw, zakrywając ślady zastrzyków. – Tego chcę! – powtórzyła.

– Dlaczego policja nie zwinęła tych papierów? – spytał Dietrich.

– Coś ty? Głupi? – Gusiew włożył do ust papierosa. – Ich tylko interesowało świadectwo legalizacji. A schematy do tej pory leżą w sądzie. Za trzy lata będziesz już coś wiedział.

– Niby co?

– G… bum, bum, bum. O!

– Zaraz – Ivan rękawem przetarł kurz na urządzeniach, zajmujących prawie połowę pokoju. – To znaczy, że nie wiemy, jak to uruchomić?

– No więc kur… – Gusiew zmełł przekleństwo. – Wiemy! Wiemy, bośmy to gów… konstruowali! – rozłożył ręce i zaciągnął się głęboko papierosem. – Chcesz uruchomić? Chcesz?! To połóż się na kozetce, a ja włączę! Będziesz następnym trupem w kolejce na cmentarz!

– To był udar?

– Nie wiem, co to było! Ale wiem co TO jest! – wskazał podpięte do komputera aparaty. – To jest jedno wielkie gówno!!! Człowieku…

Dietrich też zapalił papierosa. Gusiew krążył od ściany do ściany.

– To jest jedno wielkie gówno! To zabija ludzi!!! – krzyczał. – Chcesz, to se, kur… włącz!!! Albo lepiej wstaw głowę do kuchenki mikrofalowej! To zabija! Człowieku, to zabija. Zabija ludzi.

– Nie wiedziałem, że to konstruowałeś.

– Bo nie konstruowałem! Załatwiłem Borkowskiemu technika z uniwersytetu. I tyle. Ale coś tam wiem…

– A Jarek?

– Jarek zdychał przez trzy dni! Borkowski się powiesił. Policja i prokurator zapieprzyli go psychicznie. Dalej chcesz kontynuować? Chcesz?!

Ivan „Sepp” Dietrich przysiadł na brzegu biurka. Podniósł do ust szyjkę butelki, oszronionej od śniegowej gaśnicy.

– Czekaj, czekaj, czekaj – uśmiechnął się nagle. – Zaczyna mi się to podobać. Znaczy dwa trupy z powodu tej elektroniki? – wskazał zakurzony złom pod ścianą.

Gusiew wytarł rękawem pot z czoła.

– Jakbyś znał Jarka, to byś się nie cieszył.

– Toteż się nie cieszę! Ale jestem zainteresowany. Dwa trupy?

– Kładź się, a ja włączę ustrojstwo. Będzie trzeci!

– Czekajcie – przerwała im Irmina. – Ja będę trzecia – odłożyła notatki.

Gusiew usiadł pod ścianą. Ukrył twarz w dłoniach.

– A nigdy w życiu! – powiedział. – Beze mnie nie dacie rady. A ja tego nie włączę!

– Włączysz – powiedziała spokojnie dziewczyna.

– Żebyś się nie zdziwiła, dziecko. Żebyś tylko nie przespała momentu, jak będę włączał! Chcesz być następna w kolejce na cmentarz? Śliczne mamy we Wrocławiu. Do wyboru, do koloru. Kilkanaście nekropolii do dyspozycji…

Podeszła do niego i odwinęła oba rękawy koszuli, pokazując w zgięciu ramion liczne ślady po zastrzykach.

– To jest śmierć. To jest śmierć! Borkowski znalazł lepszą metodę niż my i Urząd!

– Chcesz być następna na cmentarz?! – powtórzył Gusiew. – Chcesz być następna?

– A która byłam na Węgrzech? – podsunęła mu pod nos ślady po zastrzykach. – Jak myślisz? Która byłam? Ile przede mną poszło, w dupę jeża, wąchać trawę od spodu?

– Chryste! Nie mówisz poważnie?

– Mówię!

– Nie, nie, nie… To nie tak! – Gusiew wstał spod ściany i zaczął żłopać piwo. – Nigdy w życiu! Nie włączę tego.

– Włączysz, Gusiew. Uwierz mi. Włączysz. Albo… – podsunęła mu swoje przedramiona dosłownie przed oczy. Nie mógł się cofnąć, bo stał pod ścianą. – Włączysz, albo szukaj dla mnie miejsca na którymś z waszych ślicznych cmentarzy. Następnego zastrzyku już nie przeżyję.

Uśmiechnęła się ciepło. Zmrużyła oczy, przekrzywiła głowę.

– O kurwa! – Gusiew nie mógł nawet wytrzeć potu z twarzy. Stała za blisko.

– No… Parę razy w życiu się puściłam – Irmina znowu pokazała swoje śliczne zęby. – Ale żeby zaraz per „kurwa”?

Dietrich roześmiał się cicho i zaklął. Gusiew klął głośno.

– No dobra – Ivan otworzył okno i usiadł na parapecie z nogami na zewnątrz. – Włączamy?

– Sam se włączaj! Nie, nie zabiję człowieka.

– To po coś pistolet kupił?

– Dla jaj! Nie zabiję jej.

Irmina wzięła z biurka porzucone notatki Borkowskiego.

– A jeśli ci powiem, że Jarek Wiśniowiecki żyje?

Gusiew ryknął śmiechem.

– Byłem na pogrzebie. Przestań mi tu nareszcie chrzanić!

– Posłuchajcie mnie, chłopaki – zaczęła przerzucać kartki. – Tylko posłuchajcie.

Zaczęła powoli czytać, wodząc palcem po drobnych literach. To były opisy snów, które zbierał Borkowski. Papiery, które zainicjowały jego pracę.

– „Kobieta, lat 36. Mówiła tak: Coś biegło przez czterysta kilometrów. Wszyscy byli zaintrygowani. Znaleźli ślady w takim wielkim parku. Ślady ciągnęły się i ciągnęły. Byli bardzo zdziwieni. Powiedzieli mi, że mogę zostać agentem. Obudziłam się…”.

Irmina wzięła następną kartkę.

– „Mężczyzna, 23 lata. Ocknąłem się w takim wielkim parku. Wydawało mi się, że to nie sen. Że wszystko dzieje się realnie. Podeszła do mnie policja. Powiedzieli, że coś biegło przez prawie czterysta kilometrów jednej nocy. Znaleźli ślady. To coś miało rozstaw nóg na jakieś trzydzieści centymetrów. Policjant pytał, czy mogę dla nich pracować, czy zostanę ich agentem”.